poniedziałek, 30 listopada 2015

Siedem kilo brudu.

Tyle trzeba było zjeść w dzieciństwie brudu by zyskać zdrowie w życiu dorosłym. Tak twierdziła moja wiejska babcia. I chyba coś w tej sentencji było z mądrości, bo chorowałam głównie w czystym środowisku domowym, przedszkolnym i szkolnym ale nigdy u niej na wsi, gdzie ganiałam umorusana jak nieboskie stworzenie.

Według mojej babci tylko umorusane dziecko było szczęśliwe, więc nie przypominam sobie, żebym była wycierana, myta i przebierana po każdej "brudnej robocie". Zadziwiająco sprzyjały mi nieczystości wiejskie wszelkiego rodzaju o czym przekonali się "sterylni" rodzice wywożąc mnie na wieś w wieku lat trzech z powodu nagminnego i nieustającego chorowania, które zaczęło się w raz z chodzeniem do przedszkola. Zamiast więc bawić się pluszakami, lalami itd stałam w brużdzie ornego pola i grzebałam sobie patykiem w glinie robiąc własne wykopki podczas gdy dorośli kopali ziemniaki. I było mi dobrze i zdrowo pomimo ciągłego styku z "brudem". Nikt nie gotował dla mnie obrzydliwych płatków owsianych albo wstrętnej kaszy manny (po pierwszym pawiu zza talerza babcia wdrożyła mi dietę ludzi ze wsi) zajadałam się za to świeżo odciśniętym twarogiem z cukrem i śmietaną, grubo krojonym chlebem z domowym smalcem albo chrupiącym boczkiem, a na obiad wciągałam z lubością mascone grule w towarzystwie gotowanej kapusty.

Z tamtych lat powracają do mnie wspomnienia największego szczęścia czyniąc je tym samym niezwykle cennymi. Smak chleba na zakwasie, ciepłego mleka prosto z udoju, parowanych ziemniaków wykradanych nim zostały utłuczone dla świń, ogromnych i słodkich placków nie wyglądających jak cienkie i rachityczne "miastowe" naleśniki lecz jak napompowane słodyczą i rożnymi wiejskimi dobrami żółte słońca z chrupiącą obwódką (potajemnie karmiłam nimi kurczaki). Do dzisiaj czuję na twarzy szorstkie ręce babci głaszczące mnie przed snem po głowie. Wspominam zimowe wyczekiwanie na ogromnego moskola z blachy, który wieczorem dochodził na ciepłym piecu. Wspominam też wiejskie prace, w których brałam udział. Od tych domowych jak wyrób masła, sera, chleba, makaronu po te gospodarskie jak kidanie gnoja spod krów, karmienie, wykopki, sianokosy, żniwa, młócka. Pamiętam nasze powroty w upalne lipcowe popołudnia kiedy pierwszą rzeczą, którą jadłam po powrocie jeszcze na podwórku była wyrwana z grządki marchewka otarta tylko w trawę. Jej słodycz niwelowała zgrzytanie resztek ziemi w zębach.

Tam, na wsi nie chorowałam. Może nie tyle wpływał na to jakikolwiek brud co raczej tryb życia. Na wsi człowiek przebywał na zewnątrz większą część dnia. Jedynie zimowe lute mrozy zatrzymywały nas w ciepłym domu. Ileż ja się tam szczęśliwie nabrudziłam i namokłam! A to trzeba było igloo budować, a to sprawdzić czy lód na potoku jest już gruby (pewnie, że się wpadło i to nie raz!) a to kopało się w gniazdach dzikich pszczół w ziemi, żeby dobrać się im do miodu, a to lepiło garnki z błota przy potoku. Dobrze pamiętam jak niańczenie małych kociąt skończyło się pogryzieniem przez pchły, a gonienie za kurami oparzeniem w pokrzywach.

Myślę, że zjadłam spokojnie te 7 kilo brudu, może nawet z okopką. Swoich synów chowałam raczej na sposób wiejski niż miejski. Nie chodziłam wokół ich łóżeczek w maskach jak moi rodzice, nie stosowałam wyczytanych w podręcznikach metod, jadłospisów idt. Poddałam się naturze, wsłuchałam się w ich potrzeby i zaufałam swojemu instynktowi. Czy chłopcy chorowali? Oczywiście, że tak, ale zdecydowanie nie tak często jak ja. Może to dzięki temu, że mieszkamy jakbyśmy na wsi mieszkali a nie w mieście?

Gdzies wyczytałam w gazetach, że starając się odgrodzić się od "brudu" swoje dzieci robimy im krzywdę. Młode organizmy muszą być w kontakcie z tymi wszystkimi bakteriami, wirusami i pasozytami by mogły wytworzyć skuteczny system immunologiczny. Reportaż poparty był naukowymi badaniami dowodzącymi, że zbyt histerycznie reagujemy na odrobinę brudu jako rodzice. W odcięciu się od natury naukowcy doszukują się podłoża wszystkich chorób alergicznych a może nawet autoimmunologicznych. Coś w tym musi być, wszak stanowimy jako gatunek cząstkę całego ekosystemu.

Bądżcie zdrowi tej zimy! Mnie aktualnie kapie z nosa, ale nic to, zrobiłam sobie wspaniałą mieszankę do herbatki:

sparzona i pokrojona w plasterki pomarańcza,
posiekany drobno imbir,
pokruszony cynamon,
goździki
i miód

smakuje wybornie, na zdrowie!

12 komentarzy:

  1. Hm, jadłam jabłka prosto ze straganu, nigdy nie ściagałam skórki z pomidora - kiedyś, bo teraz myję, ba, szoruję owoce i jarzyny, bo brzydzę sie tych wszystkich wymacanych przez ludzi, którzy nie myją rąk:(
    Wakacje, a wczesniej kilka lat dzieciństwa spędzałam u ciotek na wsi; z wakacji po szóstej klasie wróciłam z przechodzonym tzw. bronchitem - kto by sie tam, łącznie ze mną, przejmował katarem, kiedy gorączki nie ma - po czym okazało się, że mam już astmę. Różnie bywa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ano różnie. nie wyobrażam sobie nie umyć warzyw i owoców ze straganu. tylko na wsi lub na działce jem "prosto z drzewa"

      Usuń
  2. Pewnie co w tym jest, choć myślę, że w mieście po prostu bardziej zmutowane zarazki żyją. Nie wrócą czasy, gdy ludzkie życie porządkowały prace w polu i pory roku. Nie znajdziesz pola bez pestycydów, nieźle się namęczysz, aby kupić zwykły, dobry chleb. Teraz za to, co kiedyś było zwyczajne musisz zapłacić, bo jest "bio". Gluś w tym roku nie choruje (odpukać), za to ja coś łapię bez przerwy. Pewnie stres obniża odporność. Lubię czytać Twoje wspomnienia z dzieciństwa. Wszystko przemija. Żal, no nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wierzę w eko-sreko, ale pola bez pestycydów ciągle jeszcze u nas są :) tego roku musimy jeść straganowe ziemniaki ale zazwyczaj mieliśmy takie hodowane na gnoju ze wsi - ich smak jest nieporównywalny do żadnych.

      nie wiem czy żal, we mnie dzieciństwo nadal dość mocno trwa dzięki tym wspomnieniom :)

      Usuń
  3. Jak ja to dobrze znam . Miałam podobnie , wychowałam się na wsi i żyłam po wiejsku , jadło się marchew lub rzodkiewkę wyrwaną z ziemi i otartą o trawę , szczaw, rabarbar albo inne zielsko , ziemniaki z kotła przeznaczonego dla kur, chleb z wodą i cukrem . Babcia tylko kazała się myć i ubierać czyste koszulki kiedy siadaliśmy do stołu; nie było odwołania , nie tolerowała niechlujnego ubrania przy stole, nawet jak było malowanie albo rąbanie drewna na zimę . Na wszelkie dolegliwości były ziołowe herbatki i miód , mój młodzieńczy trądzik potraktowała jakąś ziołowa miksturą tak skuteczną, że wystarczyło jedno lato ,żeby zlikwidować raz na zawsze, do dziś mam ładną cerę mimo słusznego już wieku , a codzienne mycie odbywało się w lodowatej wodzie . Z moim kuzynem biegaliśmy po wsi boso , ubrudzeni od góry do dołu i nikt się tym nie przejmował ( poza ciotką , jeśli akurat odwiedziła babcię , wtedy z przerażeniem patrzyła jak kuzyn brudną ręką łapie chleb i go zjada , a niejadek był nie z tej ziemi i przebierała go jak tylko zobaczyła jakąś plamkę na ubraniu). Moich chowałam podobnie , nie przejmowałam się nadmiernie higieną . Fajnie było w tamtych czasach .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, do stołu trzeba było sie umyć i przebrać, no i koniecznie przeżegnać znakiem krzyża :)

      Usuń
  4. Mówią, że dzieci są albo czyste albo szczęśliwe. I coś w tym jest.
    Ja tylko w wakacje miałam takie wiejskie klimaty: zapach żniw, jazda z dziadkiem wozem po koniczynę dla zwierząt, przypędzanie krów z łąki, które zawsze wiedziały, że już czas przyjść pod wyjście. Wiśnie jedzone prosto z drzewa. Papierówki (jabłka), pomidory. Smaki, które teraz staram się odzyskać na mojej działce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fajnie, że masz działkę! ja się cieszę swoja fasolką szparagową co roku :)

      Usuń
  5. Stara idea Janusza Korczaka - dziecko umorusane to dziecko szczęśliwe.
    Dzieciak to nie jest "laleczka mamusi" ślicznie przystrojona żeby ją z dumą koleżankom pokazywać.
    Sam za dziecka sypiałem namiętnie w psiej budzie, marchewki i pietruchę jadłem prosto wyrwane z grządek (w przypływie potrzeb higienicznych płukałem je w kałuży) i NIGDY z tego powodu nie chorowałem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli 7 kilo połknąłeś z przyjemnością ;-)

      Usuń
  6. Mam nadzieję, że choróbsko poszło sobie precz!
    Zdrówka!
    O.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z tym myciem rąk to mam obsesję teraz, po tym, jak dzieciaki mi pasożyty z przedszkola przyniosły. :/
    Fajne wspomnienia.
    akasza2

    OdpowiedzUsuń