poniedziałek, 11 maja 2015

Wsiowe miasto.

Relacja z czwartkowej przejażdżki rowerowej. Zrobiłam ją tą samą ponad 10-cio km trasą, którą przemierzamy 3x w tygodniu z Panem Gryzoniem pieszo. Po odczycie danych z endomondo stwierdziłam, że rowerem to w ogóle nie opłaca się jeździć :D Nie dość, że wróciłam cała spocona (zaraz zobaczycie dlaczego), to ilość kalorii spalonych była mizerna w porównaniu do marszu.

A miasto od zawsze było wsiowe. Z domieszką handlu ale jednak wiejskie. No bo kto to widział, żeby pod głównymi ulicami miasta wędrowały owce?


Albo tuż za osiedlami bloków mieszkalnych.


Tu mi się jeszcze jechało z wiatrem ale po wyjściu, uwaga, na płytę lotniska (no i co z tego, że trawiastą, przecież to wiejskie miasto) mało mi głowy nie urwało.


Mógł mnie nie zauważyć, więc szybko odjechałam.


Świeciło zimne słońce jak to moja babcia niegdyś mówiła. Takie co daje światło ale nie grzeje. Wiatr wiał dokładnie z naprzeciwka powodując, że musiałam zmieniać przerzutki na mniejsze na całkiem płaskim terenie.


To mój ulubiony fragment trasy.


A magnolie w tym zimnym klimacie nadal w pąkach.

Dzisiaj bardzo się ochłodziło, nie wydaje mi się, żeby temperatura przekroczyła 10 stopni. Ma to swoje dobre strony; wszystkie rośliny wolniej przekwitają, więc nadal cieszę się szafirkami, hiacyntami, narcyzami i zagonem tulipanów oraz ledwie zakwitłą wiśnią :)

Pozdrawiam grzejąc się ciepłem kominka :)