środa, 22 lutego 2017

Karnawał się kończy.

Nie przepadam za imprezami domowymi, które łączone są z przebieraniem się w strój karnawałowy czy jakikolwiek. Przebieranie za kogoś kojarzy mi się tylko i wyłącznie z balem, dużą ilością makijażu i akcesoriami, których nie używam na co dzień.

Kiedy nasi przyjaciele zaprosili nas na wspólne świętowanie ich 25 rocznicy małżeństwa chętnie jednak przystałam na to, żeby się przebrać. Impreza dość szeroko zakrojona, bo na ok 50 osób, w lokalu, więc jak bal to niech będzie to bal przebierańców!

Stylistykę wymyśliłam w pięć sekund. Większość akcesoriów znalazłam w domu :) Poćwiczyłam w swoim notesiku kilka kresek i voila!





Potem nie miałam problemu z przeniesieniem na ciało :)









Oboje z Papą Hamsterem bawiliśmy się znakomicie w towarzystwie innych przebierańców.


A srebrni jubilaci dostali w zbiorczym prezencie wycieczkę do Arabii Saudyjskiej czyli na własne podwórko, co wyszło  bardzo zabawnie, bo nikt nie wiedział wcześniej jak będą przebrani :)

środa, 15 lutego 2017

Bieszczady czyli antyreklama Podhala.

Nigdy nie byłam w Bieszczadach aż do minionych ferii. Wiem, że na tych 4 dniach pobytu nie można zbudować jakiegoś ugruntowanego przekonania ale jednak można nabyć kilka spostrzeżeń, zwłaszcza gdy się z gór w góry wyjeżdża.

Czułam się jak u siebie, bo widok z okna jakby żywcem wyjęty z okolic rodzimego potoku Kowaniec. Biało i śnieżnie czyli tak jak powinno być o tej porze roku. Mrozik właściwy.



Restauracje nie zdzierają z klienta i są nawet takie, które honorują kartę dużej rodziny. Góry jak góry, wypukłe, gorcopodobne, swojskie :)

Wypukłości widoczne :) To nieratrakowana część stoku.

Na widok stoku po prostu otworzyłam japę a Pan Gryzoń zaczął ronić łzy gorzkiej rozpaczy ponieważ z powodu kolana ma zabronione wszelakie aktywności fizyczne. Stok Laworta oprócz słusznej długości i nachylenia (ma homologację FIS na slalom i slalom gigant) oferował przestrzeń, którą okiem sokolim nie zmierzysz ;-) Ilość narciarzy była powalająca - mnie powaliła na kolana w dziękczynnych pokłonach za ich znikomą liczbę. Kupiłam sobie karnet na 2 godziny za cztery dychy i zjechałam jednym ciurkiem, bez przerw na oczekiwanie w kolejce do kolejki, dziesięć albo jedenaście razy (z tej radochy licznik mi się zaciął) po czym przyszedł czas na refleksję. A refleksja była prosta i bynajmniej nie dotyczyła mnie lecz ludzi z Polski zwanej u nas ceprami. Po co Wy obywatele tak się napinacie na te Zakopane i Białki? Żeby sobie postać w gigantycznych korkach na zakopiance kilka godzin, żeby tłoczyć się w kolejkach do kas po karnety a potem w następnym ogonku do wyciągu? Czy też po to, żeby się po prostu ponapawać skondensowanym smogiem podhalańskich dolinek? Mając do wyboru Bieszczady czy Podhale w życiu nie przyjechałabym na narty do siebie. Koniec refleksji.

Wyjeżdżam.

Patrzę w dół i mam ochotę lecieć!

Patrzę w bok, a tam...

...ustronne miejsce dla tych, którzy mają ochotę na loty innego rodzaju ;-)





Na drugi dzień nie byłam już w stanie zjechać więcej niż 7 razy :D Narciarzy było może deczko więcej bo pogoda się poprawiła (przestało zacinać wiatrem) i nawet jakieś zawody na stoku były organizowane czego nawet nie dało się odczuć, bo stok jest szeroki.

Ustrzyki Dolne w szczycie sezonu to miasto duchów. Turystas jak na lekarstwo. Wszędzie przestrzeń, wszędzie parking z dostępnymi miejscami. Co jest? myślę sobie, co się dzieje. Nie do wiary po prostu, chyba wszyscy siedzą w Zakopcu!

W takim razie my za rok pojedziemy znowu w Bieszczady! Nie żeby mnie góry zachwycały jakoś specjalnie, nie! Zachwyca mnie brak turystas :D

A tu już zdjęcie z piątkowej zakopianki czyli z dnia 10 lutego. Jechałam rano "pod prąd" a wieczorem wracałam na tyle późno, że uniknęłam stania w korku.