piątek, 30 listopada 2012

Piątek.

Nadprogramowa kawa, bo w sobotę wystarczy wstać o 7.45 :)

Pyszności zarezerwowane na weekendowe śniadania :)


Zapowiedż lenistwa :)


Chociaż nie tak do końca, bo weekend zapowiada się znowu na obrotach. O tyle o ile zeszłosobotnie ośmiogodzinne szaleństwo na parkiecie poprawialiśmy w niedzielę sportami (ja łyżwy a Pan Gryzoń wędrówką na Turbacz i z powrotem), to tym razem wybieramy się znowu w Gorce. Bacówka z noclegiem, a że to andrzejki, to pewnie też sobie potańczymy :)

 
Szansa na kolejną książkę :)
Te dwie pozycje na dole są z poprzedniego posta.
 Jesus Moncada otworzył przede mną wspaniały świat katalońskiej społeczności skupionej głównie na wydarzeniach z okolicy ale także żyjącej doniesieniami ze świata. Piękne opowiadania pełne humoru, charakternych postaci i filozofii prostych ludzi.
Maślanka. Nie czytałam "Bidula", jakoś nie trafiłam na ta pozycję. "Mam na imię Jestem" to powieść o chłopcu z domu dziecka, pogmatwanych relacjach rodzinnych i trudności z samookreśleniem. To ciekawa pozycja, którą rozwija się jak gorzko-słodki cukierek, na pół z łakomstwem, na pół ze wstrętem. Mieszanka poetyckich pragnień z rzeczywistością.
I co mnie podkusiło na tą Montefiore!? Pamięć "Spotkajmy się pod drzewem ombu"? Cholera, nie wiem. Po pozycjach, które ostatnio zgłębiłam "Włoskie zaręczyny" są papką dla niemowląt. Nie mogę już czytać dla przyjemności prozy zwanej jako "kobieca", nie umiem się nią cieszyć, wydaje mi się taka dziecinna i mdła, irytuje naiwnością.
 
 
A ten czerwony, to nowy koleś do zadań specjalnych. Ponieważ poprzednia małpka uległa nadmiernej eksploatacji i pogubiła w trakcie to i owo, zdecydowaliśmy się nabyć coś wytrzymalszego dla łapania naszych niezbyt statycznych poczynań życiowych :) Rzucać sprzętem nie zamierzamy ale ponieważ lubimy różne sporty i chcemy miec z tego pamiątki na starość, to wybraliśmy egzemplarz odporny na ekstremalne poczynania. Do dziś mam pot na plecach po ostatnim (a jednocześnie pierwszym) skoku z małej skoczni na stoku narciarskim z lustrzanką w plecaku! Dobrze, że udało mi się obrócić przed upadkiem we właściwym kierunku, bo miałabym plecak pełen czerwonych drzazg i szkła... No to teraz mamy alternatywę, bo jak znam życie i nas samych, to szaleństwa zbyt prędko nas nie opuszczą :D Czekamy na okazję, by dokonać chrztu na jakimś basenie- bo sprzęt wodoodporny :)
 
 
I jak nie lubić piątków, no jak? :)))

poniedziałek, 26 listopada 2012

Zakazana miłość.

Miasto o ilości mieszkańców dochodzących do 3 milionów, Kabul, stolica państwa a wygląda jak wieś i to bardzo uboga i licha. O co chodzi z tym Afganistanem, zastanawiam się nie pierwszy raz podczas oglądania dokumentu:



Przestaje dziwić ubogość otoczenia w trakcie oglądania, bo kot spacerujący po korytarzach sądu nie może przebić wrażenia jakie zrobiła na mnie wypowiedź jednej z osadzonych. Pośród tych, które zostały uwięzione za "miłosne przestępstwa" znajduje się jedna, która zabiła swego męża. Wypowiedź jak dla mnie jest szokująca poprzez kontrast jaki stanowi z tymi, które zostały osadzone za samo podejrzenie o kontakt z obcym mężczyzną. One choć nie mówią o sobie "winna", to wydźwięk ich wypowiedzi i sposób tłumaczenia się wygląda tak jakby tłumaczyły się osoby winne. Kobieta- morderca  przyznaje się, że już niedługo wyjdzie z więzienia i nie popełni takiego czynu w przyszłości. Mówi to z pewną wyższością, takie mam wrażenie, nad tymi współwiężniarkami od czynów miłosnych... Za zabicie męża dostałą wyrok 16 lat więzienia. Odsiedziała już 6.
- Chciałabyś cofnąć czas? pyta reporterka.
- Nie, sam tego chciał. Mówię prawdę. Tacy mężczyźni zasługują na śmierć. Utrzymywał stosunki nielegalne. Sypiał z kobietami, małymi chłopcami, cudzołożył. Co miałam robić?
- Robił to z twoim synem?
- Mojego nie tknął. Zrobił to z innym chłopcem i siedmioletnią dziewczynką. To był dobry uczynek (zabicie go) ale w moim kraju to karalne. Jeśli by go aresztowali zostałby ukamienowany i nie chciałam, żeby go schwytali... wolałam sama zabić. Nie żałuję, cieszę się, że to zrobiłam.

Kareema jest w ciąży. Sama siebie zadenuncjowała. Grozi jej kara do15 lat więzienia za przedmałżeńskie stosunki z narzeczonym, który nie chciał się z nią ożenić. Odwiedza ja matka, którą Kareema próbuje przekonać by ukryła jej ciążę przed ojcem i otoczeniem. Narzeczony Firuz także został osadzony w więzieniu a Kareema ma nadzieję, że sąd rodzinny nakaże im małżeństwo.  Według szariatu narzeczeni mają poznać się przez 6 miesięcy zachowując czystość. Im to się nie udało. Dziewczyna liczy na to, że Firuz zgodzi się ją poślubić.

Więzienie jest przepełnione, bo kobiety mają zbyt wiele swobody- mówi jedna ze strażniczek.

Ucieczka żony od męża jest także karana, zakłada się, że uciekająca żona ucieka w nieuczciwym zamiarze. Aleema wróciła kiedyś po godzinie policyjnej do domu i natychmiast z niego uciekła obawiając się kary (mówiła o cięciu nożem). Przyjęła ją Zeea, która także siedzi w więzieniu, pod zarzutem handlu żywym towarem. Założono, że Zeea ukrywając Aleemę chciała ja sprzedać lub zmusić do nierządu. Wszystko dlatego, że Aleema trafiła do domu kobiety, która chciała jej pomóc a na dodatek ma syna. Aleemie grozi kara do 15 lat, a Zeei do 20. Aleema kocha jednak innego chłopaka a Zeea chce by poślubiła jej syna, bo ściągnęła na ich dom nieszczęście i zniewagę swoim zjawieniem się.
- Kochasz ją? - pytany jest syn Zeei
- Zgadzam się ją  poślubić.
- Co ci się w niej (Aleemie) podoba?
- Nic w niej wyjątkowego, ale weszła do mojego domu i muszę się z tym pogodzić. Jesteśmy Afgańczykami, to kwestia honoru. Muszę się z nią ożenić i koniec. Powiedziała, że miła z niej dziewczyna. Ma poczucie godności. Spodobały mi się jej słowa. Powiedziałem "zostaniesz moją żoną"

Saberah ma ledwie 16 lat. Podobno została nakryta przez swojego ojca w niedwuznacznej sytuacji z chłopakiem. Ona go kocha, mówi, że tylko jadła z nim obiad. Została przeprowadzona obdukcja, która wykazała, że nadal jest dziewicą ale lekarz stwierdził podrażnienie odbytu. Dziewczyna mówi, że nie doszło do niczego. Nikt jej nie wierzy, oskarżona jest o zamiar cudzołóstwa. Za zamiar też grozi kara do 15 lat więzienia.

Kobiety rozmawiają o swoich czynach, uczciwości i tym czy są winne czy nie. Mają różne zdania jednak widać, że nie wiedzą jak mają byc posłuszne  głosu serca skoro jest on niezgodny z wolą ich ojców. Są  bardzo niepewne swojej przyszłości jednak nadzieja w nich nie gaśnie. Wystraszone czekają w sądzie na swoją kolej. Nie mają wielkiego wsparcia od rodziny. Widoczne jest to, że dziewczyny są obciążeniem i to bardzo wielkim obciążeniem ekonomicznym dla rodziny. Według zwyczaju wydając za mąż dziewczynę ponoszą wielkie koszty wesela i wyprawy - zazwyczaj ponad własne możliwości. Reporterzy odwiedzają te domy. Wstrząsające obrazy nędzy, nagich i brudnych ścian, folii zamiast okien... Na ulicach Kabulu nie widać kobiecych twarzy. Snują się cienie z gorejącymi spojrzeniami zza woalu burki.

Historie mają zakończenie w tym dokumencie.  Gorąco polecam, ten dokument bardzo szokuje odmiennością spojrzenia na świat, hierarchią czynów uważanych za złe i mniej szkodliwe. Zadziwia egzotyką obyczajów, to naprawdę inny świat.

Cytaty sa dosłowne, nagrałam ten dokument by obejrzeć go drugi raz, starając się patrzeć na to z większym dystansem. Nie potrafię, przyznaję uczciwie, nie potrafię. Kobieta - przedmiot nie mieści się w mojej wyobraźni :/ Bo co z tego, ze Koran uznaje ją za człowieka skoro jednocześnie odmawia jej podstawowych praw ludzkich? Mężczyżnie wolno poślubić kogo zechce, także kobietę innego wyznania. Dziecko z takiego małżeństwa ma być jednak wychowywane w islamie. Kobieta na zawsze jest zależna od mężczyzny.

Dokument poprzedziła lektura książek. "Small wars permitting" to zestaw reportaży z różnych stron świata. Historie z Pakistanu, Iraku, Afganistanu, Afryki, wszędzie tam gdzie wybuchały konflikty i wojny, zawierają opowieści o losach różnych ludzi. "Dancing with darkness" życie w Kabulu widziane oczyma dziewczyny z Londynu, wychowanej w zupełnie innym środowisku, kulturze. Pierwsza wizyta w tym kraju jest wynikiem ogromnej ciekawości świata i poznawanej na studiach kultury wschodu, druga chęcią niesienia pomocy poznanym tam ludziom wciąga ją w koszmar. Próba zrozumienia środowiska zaczyna się od ubrania burki.

Przeogromna przepaść  kulturowa zdaje się być nie do pokonania w zrozumieniu. Naprawdę potrzebowałam przeogromnej wyobraźni by spróbować odczuć choć część nieznanego mi świata. Konwenanse, które wydają mi się nadal  krzywdzące ludzką wolność wyboru przedstawione z tej drugiej perspektywy pozwoliły pełniej zrozumieć dokument filmowy HBO. To co nadal szokuje, to świadomość braku dostępu wielu ludzi w wielu krajach do nauki. I własne wnioski , że łatwiej rządzić w ciemnogrodzie i podsycać go kierując wydatki państwa na zbrojenie, wojny niż zadbać o oświatę, opiekę medyczną czy najbardziej podstawowe srodki do godnego życia itd...





Gdyby kiedykolwiek naszła mnie chęć psioczenia czy narzekania na swój los wspomnę na te pozycje i w porę powstrzymam się, zanim wypowiem choćby jedno słowo.

środa, 21 listopada 2012

Takie badanie to ja rozumiem :)

Zadzwonił telefon, numer zastrzeżony juz miałam się rozłączyć gdy pani wypaliła, że to badanie medyczne. A jakie? Pomagające wykryć osteoporozę. A to ja przyjdę, nawet kogoś ze sobą wezmę.
Pamiętam bowiem opowieść młodszej o dwa lata kuzynki o szokujacym dla niej wyniku, które potwierdziły badania przeprowadzone przez szpitalne aparaty. Co prawda miała tez problemy z tarczycą, ale czy ja o wszystkim wiem co się mi tam w komórkach czai? Badanie bezpłatne, to poszłam.

Po krótkim i nieskomplikowanym stanięciu bosymi stopami na niby wadze i potrzymaniu "magicznego" drążka mój wynik zapisany został na karcie badań. Potem nastąpił wykład poprzedzony pytaniem "kto nie ma żadnych problemów z kręgosłupem?" Rękę podniosłam tylko ja i starsza pani siedząca koło mnie. Na pytanie co robimy, że nam nic nie strzyka i nie boli odparłyśmy obie, że ćwiczymy, przy czym starsza pani dodała, że ćwiczy godzinę codziennie. Nie byłoby w tym jeszcze nic niezwykłego gdyby nie wyznanie starszej pani "mam 92 lata". O matulo, pół wieku starsza ode mnie!!! Wyglądała rewelacyjnie, siedziała prosta jak struna ze ściągniętymi łopatkami i uśmiechem nieschodzącym z ust. Ja chcę stę TAK starzeć pomyślałam widząc jej wrodzoną radość życia i wigor mimo upływu lat!

Prezentacja była, a jakże, maszyn masujących o różnym wyglądzie i cenie. Masowała mnie mata i było to bardzo przyjemne ale nie na tyle przekonywujące by chceć kupić. Kupiłam sobie naturalną maść rozgrzewającą z dodatkiem kamfory, rozmarynu, lawendy, sosny i rumianku. Kiedy ją wącham znajduję się na słonecznym wybrzeżu Dalmacji :)))

Pod koniec zostały rozdane nasze wyniki. Bardzo ucieszyła mnie jedna pozycja - kości mam tyle ile powinnam dla swojego wieku, wzrostu i wagi. Czyli nie odwapniłam się karmiąc dzieci piersią i będąc na diecie bezmlecznej przez prawie 8 lat :) Oczywiście zażywałam wtedy calcium gluconicum ale strach gdzieś tam się czaił, bo krążą przecież opowieści o tym, że matki tracą uzębienie itd przez ciąże i karmienie naturalne.
Masę mieśni i tłuszczu mam także w normie, a tłuszcz wisceralny na poziomie 4 w poprawnym przedziale 1-12. Nawadniam się prawidłowo a wiek metaboliczny ustalono mi na 27 lat :) I jak tu nie cieszyć się z takiego badania?

Dodam, że ze względu na swoją własną nietolerancję/ alergię na produkty mleczne nie jadam zbyt wiele takich przetworów. Mleka w czystej postaci  nie znoszę - jedynie troszkę czasami do kawy dolewam, nie lubię też kakao. Jogurt zjem jak mi się przypomni, że coś takiego można zjeść. Ser żółty bardzo lubię ale niestety on najbardziej mnie uczula :( Uwielbiam za to kefir, jogurt grecki i bitą śmietanę oraz zwykły ser biały ale nie aż tak by jadać codziennie. Hasło "pij mleko bedziesz wielki" wg mnie nadaje się jedynie do produkowania kawałów na jego bazie. Nie każdy mleko toleruje i już. Jadam duzo orzechów, warzyw zielonych, sardynki i szprotki no i popijam niezwykle twardą wodą ze studni :) Pan prowadzący przypomniał bardzo stary i naturalny sposób na wzbogacenie diety w wapń. Trzeba nabyć jajka wiejskie, wyszorować dokładnie ich skorupki, pozbyć się środka, wygotować we wrzątku przez 20 min, wysuszyć, zemleć i dodawać sproszokowane do np jogurtu :)

Po poprzednim tygodniu pełnym rozrywek (kręgle, kino i wizyty towarzyskie) nadszedł tydzień nie mniej pełny wrażeń. Następnym razem Pana Gryzonia zapiszę na takie badanie :)

piątek, 16 listopada 2012

Trudne historie.

Pierwsza paradoksalnie pokazywała przeciwną stronę tytułu. Antypody zupełne,  przez pryzmat tematu wzięte, brane. Frustracje, oczekiwania, strach i własne wyobrażenia, znaczy swoje własne o sobie samym. Reżyser charakterystyczny i kolejny film mający tą jego rysę, tę, tą.
Lubię kino Koterskiego. Wulgaryzmy nie są konieczne do śmiechu czy refleksji. Obrazują polską rzeczywistość, taką mowę słychac na ulicach. Akcji prawie wcale nie ma. Dialogi bezcenne. Przez pierwszą połowę filmu udaje mi się sklasyfikować siebie jako mężczyznę.



Beczeć na filmie o bokserach? Ja mam beczeć? Myślałam, że historia dwóch braci, owszem, może mnie poruszyć, ale wzruszyć? Okazuje się, że mordobicie może zawierać jakąś refleksję. Relacje rodzinne zawsze są trudne w obliczu rozstania rodziców. Ile żalu i nienawiści można w sobie kumulować latami, jak bardzo trzeba czuć się zagubionym i opuszczonym by do tego doszło? Napięcie rośnie w miarę jak główni bohaterzy pokonują kolejne etapy konkursu. To nie walka z przeciwnikiem, a walka z samym sobą dla jednego z braci.
Nick Nolte, w końcu polubiłam jego twarz :)



Wczorajsze kino w kinie. Pasikowski wywołał różne reakcje swoim obrazem na forach internetowych. Zawrzało, chcemy być czyści, niewinni, bo to była wojna przeciwko nam, my byliśmy ci pokrzywdzeni, napadnięci, okupowani...Ale czy na pewno? Ile tajemnic skrywa historia tego nie jesteśmy w stanie sprawdzić... Złamanie tej jasnej konwencji musiało wzburzyć spokojne wody zaszufladkowania Polaków jako wyłącznie ofiar wojny. Młodszy brat targany jakimś niejasnym przeczuciem postępując zgodnie z nim i sobą samym. W efekcie obraca przeciwko sobie pozostałych mieszkańców wsi, łącznie z własną żoną. Wracający po 20 latach starszy brat zastaje niezrozumiałą sytuację i nagromadzoną latami nienawiść młodszego brata. Osobiste śledztwo Franka daje wstrząsające pokłosie także dla Józka.
Nie trzeba wiele. Wystarczy jakaś chora ideologia, religijna nagonka czy uhodowany w sobie latami żal by człowiek dopuścił się do pogardy, nienawiści i zbrodni. Czy istnieje zadośćuczynienie temu co nieodwracalne?
Film jest fikcją, spekulacją na temat historyczny, wzbudza sprzeciwy. Ja odebrałam go jako film o ludzkich czynach (obojętnie w jakich czasach) powodowanych strachem, nienawiścią i osobistą chęcią zemsty.
Macewami z naszego cmentarza żydowskiego wyłożone były w czasie okupacji rowy odprowadzające wodę wzdłóż dróg. Mieszkamy w pożydowskich domach. Wojny świata pozbywają ludzi skrupułów. Niewielu wtedy stać na postwawę zgodną z własnym sumieniem i wiarą.




Pozdrawiam.

czwartek, 15 listopada 2012

Listopad szronem opadł.

 
 
Jesienią oddycham znacznie lżej mimo, że obowiązków zazwyczaj natłok. W końcu przestaję mieć pretensje do polskiego lata o brak ciepła, wieczne zachmurzenia i zmuszanie mnie do ubierania jesiennych ubrań, gdy mam ochotę wieczorem posiedzieć na tarasie. Opada to ze mnie jak liście z drzew. Gorycz w powietrzu nieodmiennie przypomina o koniecznym  przejściu w inny wymiar.
 
Widok zasypiającej przyrody.
Butwiejące liście na ścieżkach.
Zgnilizna. 
Więcej myśli w głowie, jakby też musiała się dodatkowo czymś otulić.
Stokrotnie doceniony każdy promyk słońca.
Spowolnienie.
Wzmocniony kolor nieba.
Cienie przekreślające ścieżki i chodniki.
Odsłona prawdy.
 
Teraz już nic jej nie zasłania, nie tuszuje.
Ani w przyrodzie.
Ani w nas samych.
 
 
 
 
Nie potrafiłabym działać w systemie afrykańskich dni i nocy dzielących równo dobę na pół. To wiem na pewno. O ile cierpię na niedobór ilości godzin dziennych, to jednak nie wyobrażam sobie braku długich czerwcowych dni w moim kalendarzu. Tego pewnie bym mogła nawet nie przeżyć ;-) Jesień dobrze mi robi. Upycham w nią energię nagromadzoną latem. Z biegiem lat widzę jak bardzo potrzebna jest mi cykliczność w przyrodzie :)
 
 
 Miłego wieczoru :)
 

poniedziałek, 12 listopada 2012

Weekendowe spacerowanie.

Taki ten listopad wcale nie deszczowy i dobrze :) Niedzielne południe spędziliśmy na powolnym spacerowaniu wśród zapachu czerwonych sosen bagiennych. Kołek wczuwał się w rolę przewodnika bo miał wpamięci niedawną wycieczkę szkolną do rezerwatu. Chciał nam nawet pokazać rosiczki, ale nie wziął pod uwagę, że śnieg i mróz spowodowały przejście rośliny w stan zimowy. Dużo zapamiętał z opowieści przewodnika :)


Tatry lekko pośnieżone, wiaterku prawie wcale nie było, słoneczko przeświecało a nad głowami wirowali nam kolorowi spadachroniarze.


Dyskowate chmury zapowiadają zmianę pogody i faktycznie dzisiaj jest już ponuro, ciemno, wilgotnie i bardzo listopadowo.

Po spacerku, z zaostrzonymi apetytami, w spałaszowaliśmy spore porcje obiadowe w nieodległym barze. Całkiem mnie małżonek rozpuszcza, bo jest to nasza trzecia z kolei niedziela kiedy to smakujemy potrawy w lokalach. Jak dla mnie, w rankingu najlepszych mam na miejscu pierwszym knajpkę meksykańską. Nie dość, że przytulna, bo malutka, to jedzenie mają pierwsza klasa chociaż menu nie jest rozbudowane. Potrawy są szykowane na bieżąco ze świeżych składników. Według mnie bije na głowę knajpę włoską, którą tak wychwalała Anka Mucha, kiedy przez przypadek zjawiła się w naszym wiejskim miasteczku :)
Mój zachwyt muszę troszkę wyjaśnić. Po pierwsze lubię ciasne miejsca, po drugie kuchnia meksykańska jest pikantna co lubię, a po trzecie kwaśnicę i oscypki na ciepło z żurawiną zostawiam dla przyjezdnych ;) Nie jestem fanką jedzenia z Podhala. Poza moskolami z masłem i solą to lubię chyba tylko bryndzę na różne sposoby. No i korpiele pieczone na blasze, ale kto teraz korpiele hoduje na Podhalu...? I w ogóle czy ktoś pamięta co to korpiel jest...
Po kawie z domową kremówką poszliśmy sobie już bez dzieci na spacer w drugą stronę czyli do nowo oddanego parku miejskiego. Nie wzięłam ze sobą aparatu, bo z parku szliśmy na cmentarz do kościoła. Muszę przyznać, że park wyglada rewelacyjnie. Odbudowana altanka, zamknięty plac zabaw dla dzieci, ścieżka rowerowa, siłownia na wolnym powietrzu i podświetlana fontanna robia bardzo dobre wrażenie. Po nasadzonych drzewkach i krzewach należy spodziewać się pięknych kolorów na wiosnę :) Prace na płycie rynku tez dobiegają końca i na szczęście z pierwotnego pomysłu wybrukowania całości tylko granitowymi płytami jest sporo zachowanego drzewostanu i grządek dodatkowych z krzewami i niską roślinnością. Będzie ładnie, tym bardziej się cieszę, bo oszczędzono moją ulubioną rajską jabłoneczkę koło kapliczki Jana Kantego:)))


Dzisiaj Kołek został w domu. W sobotę przewiało nas solidnie w ciągu godziny pod pomnikiem Orkana i przyplątał się katar z kaszlem. Zespół góralski uświetniał śpiewem poświęcenie placyku, który właśnie został pięknie wyremontowany. W sumie miasto ogarnęło się i teraz mieszkańcom oraz przyjezdnym wyda się z pewnością ładniejsze i byc może zachęci do pozostania dłużej lub powrotu :)

Pozdrawiam cieplutko ciepłem płonącego na kominku ognia :)

czwartek, 8 listopada 2012

Kościół żółw.

Ach, czego to ludzie nie wymyślą. Jedziemy sobie przez piękną alpejską krainę gdy nagle nas informują, że oto zbliżamy się do kościoła -żółwia.  Ja bym polemizowała z tym porównaniem, aczkolwiek konstrukcję ma faktycznie jakąś taką garbatą.

Ale zaczęło się od gasthofu tuż przy parkingu w miejscowości Wies. Jak większość bawarskich zajazdów czy gościńców prezentuje iście pałacowe malunki dookoła drzwi i okien. Dekoracje są po prostu malowane na tynku z iście drobiazgowym zacięciem co do krągłości linii i tonacją półcieni. Osobiście nie przepadam za takim rodzajem  "póżnego rokokoka" ale w Bawarii tak już mają z tym pałacowym podejściem do struktury tynku ;)



Przeszedłszy kilka kroków natykamy się na przydrożną kapliczkę, którą ignoruje większość turystów pędząca do celu z mapką lub za przewodnikiem.


 
Ale cóż mi tam szkodzi zahaczyć i wejść do środka?

 
Kapliczka ciasna ale w środku stało kilka ławeczek.
 
 
Vis a vis kościoła kolejna kafejka z restauracją, nieco ospała i zamknięta, bo godzina wczesna była a i ruch turystyczny wyrażnie już stracił zapał letnich wakacji.

 
Wejście, no takie zwykłe, drzwi ćwiekami metalowymi nabite, liście klonu na stopniach.


Z tego punktu niezbyt widać żółwi wygląd zewnętrzny kościoła, ale za to było piękne światło i całkiem zielona jeszcze trawa pastwiska. Ten wygląd kościół zawdzięcza głównej nawie zbudowanej na planie owalu i "doczepionej" do niego dzwonnicy na wschodnim kraju, że niby żółw wyciągnął głowę ze skorupy ;)


A w środku światło i jeszcze raz światło niezatrzymywane przez żadne witraże rozpływało się po autentycznych rokokowych formach zdobniczych. Nie sądziłam, że ten gatunek może się tak wspaniale prezentować... mea culpa.

 
Architekt Zimmermann i jego brat sztukator naprawdę dołożyli wszelkich starań by kościół nie wyglądał ciężko i nie przytłaczał nadmiarem zdobień. Ich dzieło stanęło w przeciągu lat 1745–54.


Owalne sklepienie zdobione perspektywicznym freskiem wydaje się unosić  do nieba tego ponad dachem. Chowa się za nim tajemnica zawieszenia lotów odrzutowców w tym rejonie. Podczas prac konserwatorskich dostrzeżono, że sklepienie silnie reaguje na higroskopijność, zalegający na dachu śnieg i na fale dżwiękowe powodujące wibracje zagrażające zawaleniem, bo sufit jest płaski a ma  sporą powierzchnię, która tak reaguje.

Niedorzeczna i staszna wydaje się być myśl o zburzeniu tego cacka a jednak w postępującej sekularyzacji Niemiec kościół miał  być zburzony na początku XIX wieku. Na szczęście nie doszło do tego wandalizmu i przetrwał  on aż do dziś i zasłużenie został wpisany na listę UNESCO.

 
Z figurą Crystusa spętanego łańcuchami wiąże się kult mający początek w objawieniu. Maria Lori, mała dziewczynka, zobaczyła w roku 1738 łzy płynące po twarzy biczowanego Jezusa. Po zwierzeniu się miejscowemu prałatowi z tego widzenia rozpoczął się kult pielgrzymkowy. Za domem Marii zbudowano małą kapliczkę (tą, do której weszłam) a potem zaczęto wznosić kościół, bo kapliczka nie mieściła przybywających tłumów (po prawdzie na siłę można tam upchać pewnie z 40 osób jak śledzie).

 
I jak wielbię gotyk za prostotę, strzelistość i oszczędność w zdobieniach, tak muszę przyznać, że w tym kościele nie mogłam oderwać oczu od sztukaterii.  Nie wiedziałam gdzie skierować aparat, bo wszystko wydawało mi się równie atrakcyjne i zachwycające :)


A to kartuszowe okna całe w ażurowych balaskach,

 
a to rzeżba ławek,

 
czy miedziana kropielnica przy wejściu! Normalny szał :)))


I tylko stadko koników pasących sie nieopodal kościoła nie podzielało mojego miotania się po okolicy tylko stoicko skubało tą ostatnią trawkę w sezonie :))))


Dobrego nastroju na nadchodzący weekend :)

środa, 7 listopada 2012

I z plastiku można zrobić jakieś fiku- miku ;-)

Wczoraj nastąpiła prezentacja zdjęć plenerowych i uroczyste wręczenie ich Młodym. Okazało się, że najwięcej obaw, zażaleń i wad widziałam w nich ja sama :D Nawet dostałam pozwolenie na zaprezentowanie zdjęć tutaj. Nie puchnę z dumy ale z przyjemnością pokażę Wam te moje ulubione strzały.


 
 




Pomysł Agi
 
 
Mój pomysł

 
Pomysł Waldka (na szybkie pozbycie się żony ;)

 
Mój pomysł.

 
Moje wścibstwo ;)

 
Zdjęcie, którego miało nie być.

 
Pomysł Waldka
 

Trochę przerobione
 



 
Na sam koniec  dostaliśmy prezent w  postaci miękkiego światła zachodzącego słońca :)))
 
 
W trakcie sesji tak mi się żal zrobiło, że my nie mamy takich zdjęć z pleneru tylko same studyjne na tle tapety... Ale kto wie, może na 20 lecie małżeństwa zrobimy sobie taki prezent (a przy okazji świetnie się zabawimy), bo sukienkę nadal mam ;) Tym razem Waldek stanie z drugiej strony :)))

Miłego popołudnia.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Młodzi.

Niech nam w zdrowiu i szczęściu długo żyją :)


Stremowana miotałam się po menu własnego aparatu, bom sobie przypominiała taką fajną funkcję, która nazywa się ekstrakcja koloru no i znalazłam :))) Po wstępnym przeglądnięciu zdjęć uznałam, że oczywiście mogło być lepiej gdybym miała więcej doświadczenia przy takich okazjach, Mam nadzieję, że spośród ponad 200 zdjęć Młodzi znajdą sobie takie, które wybiorą do albumu ślubnego :) Pogoda nam dopisała chociaż ze światłem to różnie było.

Pozdrawiam poniedziałkowo :)

sobota, 3 listopada 2012

Po śniegu

zostało tylko wspomnienie,
jedno czyste okno,
co więcej? nieeee wieeem.

Zdążyłam umyć w kuchni a teraz muszę czekać, bo żaluzja zasłonięta. Oglądąją tv i w zasadzie mogłabym umyć któreś inne okno ale po co skoro Książę Szary w kubku obok mnie? ;)

Filmowo trochę mniej się dzieje, bo człowieka wcale nie  można uraczyć dodatkową godziną snu wmawiając, że za to długie wieczory będą pod kocykiem, leniwe itd. Długie wieczory nadal są w galopie a o 21 nachodzi na człowieka jakaś śpiączka i tylko "siłom wielkom" można utrzymać się w pozycji pionowej ;)



No naszym chłopcom spodobał się ten film. Niestety początek był dla nich niezbyt jasny, bo akacja poganiała akcję i trzeba było tłumaczyć całe tło historyczne wydarzeń, żeby ogólnie wiedzieli o co chodzi. Ja wolę dokładniejsze adaptacje, staromodne i pozbawione trzeciego D chociaż na Millę i Orlanda można godzinami patrzeć, bo tacy ładni są. Kardynał został wg mnie najbardziej rozmydloną postacią w historii kina. Nie powaliło mnie nic w tym filmie na kolana, ale przyjemne oglądadło :)

Jeniec Kaukazu (1996)

Zupełnie inne kino niż historie pokazane przez masówkę amerykańską. Jakby się samemu siedziało w szopie z dwoma jeńcami. Przepiękny Kaukaz i taki inny od moich gór, ze mogłabym godzinami gapić się na kadry krajobrazu. Czy zawsze musi być śmierć za śmierć?



Gdyby nie Istambuł, to chyba wyszłabym z kina... To, że sequel jest trudniejszym dziełem widać jak na dłoni, nawet Liam nie podpierał, bo nie było czego podeprzeć w kiepskim scenariuszu...


Chłopcy, którym nie potrafię się oprzeć ;)







 
Z zupełnie innej kategorii, nie wbijająca w fotel ale wzruszająca historia żydowskiej dziewczynki.
 
 
Kolejna uciecha dla chłopaków czyli Indiana i Bond na Dzikim Zachodzie
 
 
Miał nie grać ale zagrał. Ten pan obchodzi urodziny w tym samym dniu co ja i zawsze podziwiałam jego aktorski kunszt. Film zas taki sobie.
 
 
Ponowna rozrywka dla chłopców :) Bardzo fajne kino familijne.
 
 
Wychodzi na niewiele, ale  reszte, którą obejrzałam zapomniałam :) Se obiecuję zapisywać obejrzane pozycje ale na obietnicach się kończy. Na razie i tak kino wygrywa z książką...
 
Sobotnie pozdrowienia dla Was :)
 
 
PS Jutro mam pierwszy w życiu plener ślubny. Znaczy, że zdjęcia będę robić! Trochę znienacka wyskoczyło i się stresuję ale też cieszę, bo doświadczenie zupełnie nowe :) Lecę ładować akumulatorki i po oknach przetrzeć także szkła :)))