piątek, 28 lutego 2014

Nadzieja.

Prowadząc razgawory ze swoimi uczniami na tematy kulturalne i życiowe okazuje się, że jest nadzieja. Jest nadzieja, że nie będzie końca świata przez następne pokolenie.

Okazuje się bowiem, że młodzież widzi i umie ocenić. Umie wybrać choć przyznaje, że z coraz większym trudem jej to przychodzi.

Oni też widzą zalew chłamu w księgarniach, telewizji, mediach. Nie chcą czytać tysięcznej twarzy Grey'a tylko dla opisów seksu, sukcesu i pomiatania drugim człowiekiem. Nie chcą oglądać otępiających programów z serii "Szpital, Surowi rodzice". Nie chcą oglądać seriali tv na jedno kopyto z tymi samymi dialogami i zdarzeniami, które nijak mają się do rzeczywistości. Nie chcą by media wyznaczały im ścieżkę myślenia na temat własnego wyglądu, wartości czy toku myślenia. Czują, że to fałsz, stawianie na piedestale bezwartości, że życie ma inny kształt i smak, niż próbują im wmówić.

Ciężko im. Trudniej niż ludziom z mojego pokolenia, których "wojenne" dzieciństwo było tak przejrzyste jeśli chodzi o rozumienie wartości. Pośrodku dwóch kolorów; białego i czarnego, nie było przecież tego natłoku barw, ponęt, epatowania fizycznością, materializmem i pokusy do używania całej gamy "mózgootępiaczy". Widzę, że nam było łatwiej wybrać i prościej w tym wyborze wytrwać.

Są młodzi szukający swojej drogi. Nie idą za bezmyślnym truchtem stada. Chcą wiedzieć więcej niż to co z wierzchu. Zgłębiają biblioteki. Przeszukują filmy w sieci. Nie czują dreszczu rozkoszy na dźwięk "My Słowianie", odsłuchują świat w swoich słuchawkach MP3. Zgłębiają przestrzenie w poszukiwaniu faktów i informacji, nie chcą bezkrytycznie "łykać" przetrawionej papki. Interesuje ich nie tylko teraźniejszość na Ukrainie ale to skąd ona wynikła, jaka jest jej zależność historyczno- polityczna. Mają swoje zdanie. Dostrzegają brak logiki, ignorancję i brak przygotowania w rodzimych politykach. Interesują się, nie zamykają się tylko li we własnym świecie młodości.


Byłam na spotkaniu przygotowującym do bierzmowania. Ksiądz prowadzi te przygotowania w formie mszy św ze specjalnym kazaniem. Żadne z tych spotkań nie jest przymusem, obowiązkiem do odfajkowania. Ksiądz zaprasza, tak, zaprasza na nie chętnych. Na wtorkową mszę zaprosił rodziców. I wiecie co, tych chętnych był prawie cały kościół. Z ciekawości sprawdziłam listę, którą wielebny prowadzi na stronie parafii. Listę obecności. Jest ona pełna plusów oznaczających obecność. Ponieważ młodzież chodzi na nie nieobowiązkowo, to znaczy że czują potrzebę by w świecie namacalnym obecny był aspekt wiary, wyraźny drogowskaz.  Ich katechumeny (takie książeczki poświadczające uczestnictwo w nabożeństwach) wypełniają podpisy rodziców. Ksiądz zostawia to w kwestii sumienia przygotowujących się i ich rodziców. Pozostawia tym samym możliwość wyboru. Kształtuje ich świat wartości bez obciążenia nakazami czy zakazami. Cieszę się, że mają tak mądrego i świadomego zmian socjologicznych przewodnika duchowego.


niedziela, 23 lutego 2014

Na cały rok.

Natknęłam się w sieci na artykuł w zwierciadle.pl. Czytając stwierdziłam, że moje życie jest absolutną odwrotnością "przyciągania nieszczęść", być może w związku z tym niektórzy nazywać mnie zechcą nieuleczalną optymistką vel naiwną idiotką. Niezbyt pochlebne ale skoro gwarantuje szczęście, to chętnie przystanę na taki epitet. Fakt, faktem, że nic nie musiałam robić - taka się chyba urodziłam :)

Jeśli więc czujesz wiosnę, wiatr w żaglach i rosnący optymizm, to trzymaj się tego pazurami i pomyśl żeby ograniczyć w jakiś sposób "przyciąganie nieszczęść", którym może być :

1. Lęk przed brakiem pieniędzy. 
2. Praktykowanie nudy. 
3. Negatywna identyfikacja.
4. Kłótnie. 
5. Przypisywanie złych intencji.
6. Robienie wszystkiego tylko dla własnej korzyści.
7. Unikanie wdzięczności.
8. Ciągła czujność  i życie w stanie niepokoju.
9. Obwinianie rodziców.
10. Rezygnacja z przyjemności życia.
11. Zamartwianie się. 
12. Trzymanie się przeszłości.
13. Wiązanie się z toksycznym partnerem. 
14. Nadmierny krytycyzm.

Jeśli chcecie przeczytać więcej o szkodach jakie powodują w naszym życiu powyższe postawy, to odsyłam do zwierciadła. W tych uwagach jest sporo do zastanowienia chociaż podane są w wersji bardzo uproszczonej i schematycznej. Jedno jest pewne dla mnie, nie wszyscy są urodzonymi optymistami, zgoda - muszą więcej nad sobą pracować. Niestety całkiem sporo jest ludzi, którzy lubią się widzieć nieszczęśliwymi, lubią to podkreślać.

Jak Wy chcecie przeżyć Wasze życie? Pytam całkiem serio. Moim wyznacznikiem było i jest wyssać jak najwięcej słodyczy szczęścia z tego co dane. Odkąd pamięcią  sięgnę uważałam się za szczęśliwą, tak zwykle małymi sprawami szczęśliwą, nic wyjątkowego. Po prostu radocha z kubka kawy, dobrej książki, ciekawego filmu, słońca na twarzy, bliskości tych, którzy ze mną, ognia w kominku, ciepłych skarpetek, 45 min pływania non stop... Czy nic mnie nie smuci, nie doprowadza do rozpaczy, do łez, złości? No, co Wy, jestem człowiekiem, nikt nie zaprogramował mnie na posiadacza wiecznego banana na twarzy. Skoro mam jednak wybór, to wybieram :)


Miłego tygodnia :)

PS
Zmieniam szablon na wiosenny. Objechaliśmy rano dwa stoki w mieście - samochodem, by stwierdzić, że wiosna i nici z szusowania, sprzęt wrócił do garażu a my do domu na kawę :) Po drodze gapiliśmy się dobrą chwilę na sarenki, które wyszły z lasu paść się na zieleniejącej juz gdzie nie gdzie trawie. Wiosna :)))

czwartek, 20 lutego 2014

Zaopiekuj się mną, nawet gdy nie będę chciał...

Tak wołają od stycznia wypłukane z ziemi cebulki na mojej grządce. Całkiem sporo ich wypłukało. Zwykle po zimie znajdowałam wysadzone przez mróz cebulki, które były wkopane zbyt płytko.Tegoroczna deszczowa zima wypłukała je tym razem. Zima jak w tropikach. Ja,zmarzluch pierwszej kategorii, ani razu nie założyłam rajstop pod spodnie!To co to za zima, ja się pytam? Tropik i już.

Zaopiekowane, posadzone do ziemi i umieszczone na parapecie zakwitną wkrótce. Te, które tkwią nadal w grządce mają o wiele większe listki, ich korzenie nie usychały na słońcu :)


Na dolnym zdjęciu w tle widnieje pracowicie usypana kupa śniegu. Houdini wydarł śnieg z całego ogródka w jedno miejsce, żeby móc zjeżdżać na pozbawionej kółek desce skateboardowej z jakiegoś podniesienia :) Wzgórek ma wysokość ok 40 cm i został usypany przezornie w zacienionej strefie pod garażem.

Houdini bowiem ma fazę na snowboard. Nartami prasnął w kąt, więc zamieniliśmy sprzęt na deskę. Końcówkę ferii jeździł z Panem Gryzoniem na stok, gdzie pobrał jedną 3 godzinną lekcję z instruktorem (niezwykle oszczędne dziecko!) po czym zaczął jeździć samodzielnie.

Patrząc na te cebulki obstawiam, że za tydzień będę miała wiosnę na parapecie. Pierwsze ruszą krokusy a potem tulipany, chociaż te niekoniecznie zakwitną, bo tylko jedna cebulka jest słusznego rozmiaru, reszta to drobnica, ale niech się też trochę pogrzeje i podpasie ;) 

Pewnie i u Was jakaś "wiosna" zaopiekowana ze sklepu? Odczuwam niedosyt śniegu i zimy ale znam takich, których takie uczucia omijają co roku. Nie będę skrzęcić, jak nie było zimy, to przeżyję! Ważne, że jest jeszcze jasno kiedy kończę pracę :)))


Tymczasem w oczekiwaniu na zakwitnięcie zajadam się cukierkami dzieciństwa - iryski z makiem. Sklep na be dostarcza mi zaskakujących produktów spożywczych. Raz nawet były ŚWIEŻE filety z dorsza ze skórą. Leciałam z nimi do domu jakbym pypcia miała, a potem napawałam się wonią smażalni w Sianożętach, na którą zamieniła się nasza kuchnia i wyjątkowym smakiem świeżych ryb :) Czy to Twoja sprawka czarodziejko Bromm?

niedziela, 16 lutego 2014

Inauguracja.

Dzisiaj nastąpiła inauguracja sezonu narciarskiego dla mnie. Lepiej późno niż wcale. Na stoku było słonko i było mi okropnie gorąco, bo z przyzwyczajenia ubrałam bieliznę termoaktywną. Idiotka totalna, bo na termometrze 6 powyżej zera, ale idiotyzm może być spowodowany osłabieniem po chorobie ;) Zjechałam karnecik chociaż miałam obawy czy dam radę. Wczorajszy wieczór przeciągnął się do 4 rano. Mocno taneczny, nogi miałam obolałe stąd więc wątpliwości, ale o 11.00 stanęłam na stoku i dałam radę :)


Zawsze przy takich sytuacjach (nocna impreza, rano sport z dziećmi) nachodzi mnie myśl o późnym macierzyństwie. Kiedy sobie przypomnę, to wychodzi mi, że największą ochotę na posiadanie dziecka miałam w wieku 21-23 lat, chociaż nigdy za niemowlakami nie przepadałam, to wtedy pragnęłam mieć. Kiedy wyszłam za mąż mając 26 lat myśl o dzieciach wydała mi się cokolwiek męcząca. Tzn wiedziałam, że ich posiadanie będzie wymagało ode mnie wysiłku, wyrzeczenia pewnej części siebie i jakoś zupełnie przeszła mi ochota na rozmnażanie. Właściwie dzięki Panu Gryzoniowi i jego staraniom (cokolwiek sobie nie pomyślicie o tym) dwa lata później urodziliśmy sobie jedno dziecko a potem w odstępie trzyletnim kolejne; drugie i trzecie. Odstęp trzyletni wymogłam już sama i to kategorycznie a nawet wręcz panicznie. Nigdy nie chciałam być starą matką. Założenie, żeby się "wyrodzić" przed 35 rokiem życia zostało zrealizowane.

Co mnie tak panikowało? Przyznam szczerze, że głównie świadomość możliwych chorób dzieci, których odsetek rośnie wraz z wzrostem wieku matki. Skoro mam mieć dzieci, myślałam, to niech będą z jak najświeższego materiału genetycznego, co i tak nie jest stuprocentową gwarancją. A materiał już zaczynał się przeterminować, moje rówieśniczki posyłały już swoje dzieci do pierwszej klasy kiedy powiłam pierworodnego.

Drugą sprawą powodującą spinanie się w założeniu dziesięciolatki była świadomość, że nie tylko materiał genetyczny mi się we wnętrzu starzeje ale i ja sama. A zawsze bycie matką kojarzyło mi się z byciem na wysokich obrotach 24h/7dni. No i całkiem słusznie mi się kojarzyło, podejrzenia się sprawdziły. Po dziesięcioleciu 300% normy w obsłudze i pracy przy trójce dzieci mogę faktycznie stwierdzić, że te dziesięć lat było spędzone na najwyższych obrotach. Nie zrezygnowałam przecież z pracy, obcięłam tylko jej wymiar do takiego, w którym nie musiałam obawiać się, że nie wyrobię.  Kiedy dzieci osiągnęły poziom rosnącej samoobsługi przyszedł ten czas, na który czekałam z utęsknieniem. Czas powolnego aczkolwiek nie mniej absorbującego pokazywania świata dzieciom i vice versa.  Latałam za rowerkiem pchając spacerówkę jadąc na rolkach, zwisałam na drabinkach, kopałam piłkę, uczyłam jeździć na wszystkim co ludzkość wymyśliła ku swej rekreacji i uciesze. Pan Gryzoń dotrzymywał nam kroku ale z racji pracy udzielał się najwięcej w weekendy. Z każdej wyprawy wracałam mokra jak szczur, zziajana, ciągnąca obsmarkane, brudne ale jakże szczęśliwe potomstwo za sobą do domu. Doceniłam istnienie rowka w tyłku i kondycji, która sobie podrasowywałam ukradkiem wieczorami a to na stepie a to na zajęciach z trenerem. Doceniałam wtedy mój wiek niezaawansowany, doceniałam młodość i ruchliwość z niej płynącą, którą zarażały mnie własne dzieci podczas gdy dzieci moich rówieśniczek kończyły gimnazja i licea ja szalałam z własnymi smarkaczami radośnie. Dostępność różnorodnych uciech skłoniła mnie do nauczenia się jazdy na nartach, udoskonalenia jazdy na łyżwach. Nie widzę siebie oczekującej na dziecko w knajpie pod stokiem albo na ławce kar. Teraz gdy już sami grają w nogę ( nie powiem, żebym lubiła piłkę kopać, ale robiłam to jak określili mnie synowie, bardzo beznadziejnie)  ja jeżdżę rowerem albo na rolkach. Na lodowisku, stoku czy pływalni jesteśmy całym stadem i każdy z nas uprawia dany sport tak jak lubi. Oni szaleją i wyżywają się w sportach zimowych, ja się odprężam i zjeżdżając z górki oglądam bardziej okoliczności przyrody niż przykładam do kantowania. Za to na basenie ze mnie para bucha podczas pływania a oni baraszkują :)

I tak mnie to macierzyństwo późno-wczesne (wiek pierworódek znacznie się obniża przecież) spręża, że wróciwszy o 4 nad ranem z odbitymi stopami wiem, że pojadę z nimi na stok i spróbuje jeździć a nie zapadnę się w fotelu jęcząc na jakąś przypadłość fizyczną. Zawsze bałam się, ze późne macierzyństwo może odebrać mi aktywną i sportową radość z wychowywania dzieci, dzielenia z nimi życia nie tylko "słowem ale też czynem". Kto z nas wie na ile zdrowie i dobra forma jest nam dana? Przyznam też szczerze, że w zestawieniu z późniejszymi atrakcjami macierzyństwa te wczesne olejkowo-pudrowo-pampersowe jawiły mi się i nadal jawią jako przeraźliwie nudne i ograniczające. Możecie myśleć co bądź, sama nie umiem tego dobrze zdefiniować, bo pamiętam radość z całowania małych stópek, tkliwość płynącą z bliskości dzieciątka przy piersi ale mimo wszystko czułam się wtedy jakby uwięziona w schemacie zdarzeń tak przewidywalnych jakim jest rozwój noworodka. Dzięki Bogu nadeszła następna dziesięciolatka a ja nadal jestem w wieku dojrzałym i chociaż norma spadła do 100% jeśli chodzi o obowiązki, to te 200% zwyżki przelać mogę na przyjemności :) Co też bez oglądania się na boki czynię.

Jutro wracam po przerwie feryjnej do pracy. Bardzo mi żal, że te dwa tygodnie dochodziłam do siebie po zapaleniu tchawicy, ale na to nie ma już mocnych. Cieszę się, że ten weekend udało mi się zaliczyć tak aktywnie i atrakcyjnie. Cieszę się, że poprzednią sobotę też udało mi się przetańczyć do 4 rano :)))

Miłego wieczoru :)

niedziela, 9 lutego 2014

Co robimy gdy brak zimy?

No taki ten rok dziwaczny, że u nas mamy od stycznia wiosenne klimaty podczas gdy reszta kraju odczuwa skutki zimy. Na góralskich ostatkach z ubiegłego tygodnia prowadzący występy zgrabnie to podsumował zwracając się do gości spod Torunia :
" Kiedy u wos naduje te dwaścia centymetrów sniega, to mocie syćko odwołane, klęska żywiołowa i koniec świata. Kiedy zaś u nos nasuje półtora metra śniega, to wsyndyj trombiom, ze na Podhalu som dobre warunki".

 Cóż można więc robić podczas bezśnieżnych ferii w mieście?

Na lodowisko można pójść dwa razy dziennie. Na rowerku można jeździć po zakupy i nie tylko. Grać można w mnóstwo gier planszowych. I oglądać filmy chrupiąc pop corn. Propozycje familijne :)



Wzruszające i zaskakujące.



Ciekawe i śmieszne francuskim humorem.

Z interesujących mnie tematów, odkryłam kiedyś, późna nocą serial z 2005 "Auschwitz miejsce zagłady". Serial zawiera cenne informacje historyczne, rekonstrukcje i zeznania świadków, zarówno więźniów jak i esesmanów. Serial emituje Discovery Historia.

poniedziałek, 3 lutego 2014

7.15 i 10:0 dla Kołka!

Od 7.15 Kołek ma oficjalnie 10 lat. Kawał czasu, kawał chłopaka :) Wszystkiego najlepszego Synu :*


Mam nadzieję, że party, które odbędzie się za chwilę w sali zabaw będzie udane. Męskie towarzystwo, wszyscy fani piłki nożnej, może nie kopną tortu przez pomyłkę? ;-)