Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chorwacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chorwacja. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 września 2017

Odloty.

Kiedy 20 sierpnia lecieliśmy na południe mieliśmy nadzieję dogonić lato, co wydawało się nam nieco absurdalne zwłaszcza gdy spoglądaliśmy na termometr w samochodzie.


Mieliśmy też dogonić jaskółki, które od nas wyleciały zadziwiająco szybko, bo już ok 10 sierpnia. Cele zostały osiągnięte, na dwanaście dni przenieśliśmy się w krainę lata i błogich temperatur powyżej 30 kresek :)





Były też jaskółki i nie zanosiło się aby miały udawać się za morze.


Wracaliśmy z Chorwacji mijając węgierskich uczniów wracających ze szkoły i najeżone patrolami policji zakamarki Słowacji (z racji ichnego długiego weekendu). Wróciliśmy jeszcze w miłej temperaturze piątkowego wieczoru by od sobotniego poranka przejść powtórny szok termiczny. Nic to, jakoś ogarnęliśmy chmurzasto-ponurą aurę z opadami śniegu w Tatrach (było przywyknąć!) i przepakowawszy manatki Houdiniemu zawieźliśmy go do internatu w mieście niestołecznym od kilkuset już lat. 

Jestem pod wrażeniem krakowskiej trakcji tramwajowej! Ale co mam nie być jak ostatnim razem użytkowałam szarpiącego niebieskiego klamota z plastikowymi miskami zamiast siedzeń jakieś 30 lat temu. Lajkoniki wypadają w tym porównaniu jak wypasione fury. Normalnie odebrało mi władzę we wszystkim na widok automatu sprzedającego bilety, informatora audio i interaktywnego, że o wyświetlaczu aktualnego przystanku nie wspomnę. No nie byłam na to psychicznie przygotowana i nie zrobiłam nawet pół zdjęcia, bo tak oniemiałam w zachwycie. Cieszę się, że tyle zmian pozytywnych chociaż nadal moje komórki pamięciowe nie akceptują Galerii Krakowskiej i braku Baru Smok przed Dworcem Głównym (a gdzie wspomnieć jeszcze o saturatorze i precelkach!) W podziemiach dworca-galerii goniliśmy zajączka nim udało się nam jakoś zlokalizować właściwy bankomat (tzn ten przyzwoity niepobierający prowizji) ale za to bezbłędnie udało mi się wyjść na Dworzec Autobusowy (bo ja tam juz kiedyś byłam, co prawda za czasów przechodzenia częścią peronu i tymczasowym tunelem, ale byłam i kierunku nie zapomniałam). 
Houdini był skołowany, jak przystało na młodocianego mieszkańca wioskowego miasta. Zapewne czuł się dokładnie tak samo jak ja w jego wieku łażąca po Krakowie z mapą w dłoni, ale poza wielkimi oczami nie widać było jego nerwacji. Obleźliśmy co mieliśmy obejść po czym pojechaliśmy nazad do internatu tym pięknym Lajkonikiem :) 

Po ogarnięciu najbliższego terenu spacerkiem z niewielkim zaopatrzeniem syn ulokował się na tapczaniku za szafą w pokoju jako drugi lokator. Nie chcąc przedłużać tej przykrej chwili pożegnaliśmy go kiedy pojawił się lokator numer trzy. Było nam przykro widzieć stremowanego Houdiniego, było nam smutno zostawiać go "na pastwę losu" jak nam się to kojarzyło, ale skoro tak wybrał, to trzeba jakoś sobie z tym poradzić. Prowadzimy ożywione konferencje telefoniczno -messengerowe i wnioskujemy ze znaczną ulgą, że krzywda się mu nie dzieje ("dobra kończę już, bo kolega czeka" "teraz nie pogadamy bo idę grać w gałę"). Znaczy się wikt i opierunek przyzwoity a kompanija doborowa :))) A więc czekamy jak panicz kolaską w piątek zajedzie pod rezydencję rodzinną i zda szczególastą relację z pierwszego tygodnia w nowej szkole.

Za miesiąc odleci nam najstarszy Puchaty w zupełnie innym kierunku. Dostał się do Sosnowca na informatykę i został tam przyjęty do akademika. Zostaniemy z najmłodszym Kołkiem, którego w domu i tak praktycznie nie można już uświadczyć (wiecie, dziewczyny i takie tam ;-))

Mamy za to drugą kotkę, której imię Rakieta nadaliśmy jako, że od początku rozwijała prędkości dźwięku i światła w dotarciu do miski z karmą. Ponieważ jesteśmy już własnością starszej Szpilki, to mieliśmy pewne obawy co do jej reakcji na naddżwiękowego pętaka. Starsza kotka wykazała się stateczną samoobroną i ładnie ustawiła Rakietkę jeśli chodzi o hierarchię w stadzie (najpierw Szpilka, potem Rakieta a potem człowieki rzecz jasna). Gorzej niestety jej idzie jeśli chodzi o obronę własnej miski (trzeba było karmić oddzielnie, bo zabiedzona Rakieta połykała swoje i wyżerała szpilkowe jedzenie strasząc grożnym warkotem silników hamujących). Jednak po kilku tygodniach dozoru człowieków nadeszła wiekopomna chwila uwieńczona zdjęciem :)


Pozdrawiam wszystkich odwiedzających serdecznie.

poniedziałek, 25 lipca 2016

Rekordowy rekord.

Zdarzało się nam już pokonywać te 1000 km w różnym czasie, odbiegającym od normy 12 godzin. Tegoroczny powrót z chorwackiej wyspy Pag przekroczył jednak normę w nieumiarkowany sposób. 33 godziny spędzone w samochodzie (dwie ponad dwugodzinne pauzy na "spanie") i rekordowe 120 km pokonane w ciągu 12 godzin nie zniechęciły żadnego z uczestników wyprawy na podobne wakacje w przyszłym roku. Przyczyna był wiejący halny z prędkością odpowiadającą 9/10 stopniom w skali Beauforta. Zamknięto autostradę prowadzącą na wybrzeże oraz niektóre odcinki magistrali adriatyckiej czyli "jadranki", która wygląda jak "zakopianka" od Nowego Targu do Zakopanego. Korki, które utworzyły się natychmiast sięgały ponad 10 km i nim zorganizowano objazd poprzez Welebit to się stało i czekało w megakorku. Na szczęście jadła i picia był ci u nas dostatek, więc nie było nerwów o podstawy przetrwania. Graliśmy w karty i w "Czarne historie" i bujani podmuchami udawaliśmy, że śpimy wygodnie w aucie. Bura, czyli tamtejszy halny, szalała dwa dni uniemożliwiając wygodne podróżowanie turystom jadącym z i na wybrzeże Zamknięte były mosty i promy. Plitwice, które chcieliśmy zwiedzić w drodze powrotnej, są prawdopodobnie nadal tak oszałamiająco piękne jak były ostatnim razem :)

A same wczasy? Panie, nudna nuda, rzekna Ci którzy podczas wyjazdów muszą zwiedzać, muszą być re-animowani, muszą coś robić, bo inaczej się nudzą.

- Mamo, tylko nudni ludzie się nudzą - złota myśl na plaży naszego średniego syna najlepiej oddaje moje zdanie w tym względzie.

Na szczęście my nie doświadczamy tego na własnej skórze. O tych pozycjach, które przeczytałam "nudząc się" na wsi zabitej dechami nadmienię wkrótce. Dzisiaj tylko dodam, że nasi chorwaccy przyjaciele i znajomi okazali nam jak zwykle wielkie serce i wzruszyli nas swoją pamięcią i hojnością :)









Vidimo se uskoro!!!



środa, 8 lipca 2015

Dwa tygodnie nadmorskiej laby.


Stare miejsce, starzy znajomi, znana gorycz wody i smak białego chleba. Całkiem sporo nauczyłam się tego chorwackiego z doskoku przez te dwa miesiące przed wyjazdem. Sporo już umiałam ale nadal najlepiej rozumiem jak ktoś mówi do mnie DRUKOWANYMI literami :D Pan Gryzoń trochę złościł się kiedy zamiast szybko i sprawnie załatwić sprawę po angielsku ja brnęłam w swoją niepewną jeszcze umiejętność np w sklepie.

Pierwsze zdjęcie przedstawia plażę podczas wiejącego po burzy dość mocnego wiatru. Ponieważ był to jeszcze czerwiec sami Chorwaci uznali ten dzień za zimny i nienadający się na plażowanie (26 stopni) więc na plaży byliśmy sami przed południem a po południu dołączyli do nas Niemcy w pełnym obstalunku (my dzielnie znosiliśmy burę (to chorwacka nazwa wiatru bora) - rodzaj niezwykle porywistego, zimnego wiatru od lądu- w kostiumach plażowych, zaprawieni wiatrami znad Bałtyku).

Drugie miejsce to "nasza" knajpka na końcu plaży. Pewnego dnia Pan Gryzoń wypadł nagle spod palmowego parasola i wrzeszcząc "rekiny!" wzbudził niezłą sensację. Nie zważał zbytnio na to, że większość ludzi krzyczała "delfiny!", ot zrobił psikusa własnemu potomstwu pławiącemu się w morzu :) Faktycznie widzieliśmy stadko 6-7 delfinów skaczących rytmicznie jeden za drugim. Właścicielka knajpki powiedziała, że rano baraszkowały one całkiem blisko brzegu popisując się swoimi sztuczkami. Oczywiście nie miałam aparatu a w gorączkowym ferworze zapomniałam nawet robić zdjęcia telefonem. Pierwsze, prawdziwe, dzikie delfiny - fajny prezent na dziesiątą rocznicę pobytu na wyspie Pag :)



Plażing, smażing, leżing i nicnierobing dwóch tygodni szybko minął. Wróciliśmy w piątek a już w sobotę byliśmy gośćmi w hotelu "Bania" na jubileuszu 25 lecia pewnej firmy, na który właściciel przyjechał takim właśnie autkiem, chwaląc się, że dystans z Krakowa do Białki pokonał w 1h15min bez użycia sygnału. Impreza była bardzo udana i zakończyła się następnego dnia pobytem na termach, za którymi nie przepadam ale jak dali to brałam :)


Podczas dwóch tygodni przeczytałam dwie książki.

"Jaśnie pan" poszedł na pierwszy ogień. Podgrzewana chorwackim słońcem i tak gorąca intryga została dosłownie połknięta przeze mnie w momencie. Cabre umie zrobić właściwy użytek ze słów. Czytelnik przebija się bezboleśnie kilka stuleci wstecz by podglądać życie ówczesnych ludzi, od wielmożów po zwykłe posługaczki, wszystkie postaci są krwiste i wyraziste. Czasami podglądamy czytając, czasami plotkujemy, i z czasem wychodzi na jaw wiele niecnych i zaskakujących meandrów życiowych tytułowego jaśnie pana. Jedynym minusem tej powieści są wulgaryzmy, których jakoś nie umiem zbytnio zaakceptować w powieściach, zwłaszcza jeśli są one skumulowane.


Przez "Jeźdźca miedzianego" przebrnęłam głównie siła woli i dlatego, że nic innego nie zabrałam na wakacje. Lepsza byle jaka książka niż czytanie w kółko etykietek na piwie ;-) Naprawdę nie miałam pojęcia, że nadal pisywane są ekstatyczne powiastki dla pensjonarek. Jedynymi dobrymi momentami były historyczne fakty podawane w króciutkich opisach. Książka zdecydowanie dla wielbicielek/wielbicieli prozy spod znaku harlequinów. Nie zachęciłam się do przeczytania jakiejkolwiek kontynuacji.

A teraz mam spotkanie z noblistką :) Pozdrawiam :)))

środa, 4 czerwca 2014

Jedziecie na Chorwację?

Nie.

W tym roku mamy w domu kilka planów remontowo-naprawczych do zrealizowania. To może wydawać się minusem w posiadaniu własnego domu z ogródkiem, ale przyznam, że za nic nie dałabym się wsadzić znowu do kurnikowego chowu klatkowego. Lubię prace remontowe. W ubiegłym roku malowaliśmy z Puchatym balkon i były to świetnie spędzone chwile z najstarszym synem :) Aktualnie mamy z mężem za sobą wiosenną konserwację drewnianego tarasu a przed nami malowanie domu wewnątrz oraz remont i uporządkowanie piwnicy. Do malowania umówiliśmy się z fachowcami ponieważ chcemy w kilku miejscach położyć tynk strukturalny a piwnicę obskoczymy własnym sumptem z niewielką pomocą przy wylewkach.

Tak więc nie dane nam będzie tegoroczne ładowanie akumulatorków pod jasnym słońcem na kamienisto-piaszczystych plażach. Im bliżej naszego stałego terminu wyjazdowego czyli końca czerwca tym częściej o tym myślimy, bo przyzwyczailiśmy tak wszystkich znajomych do corocznych wyskoków nad Adriatyk, że teraz przypominają nam o tym pytając kiedy jedziemy. Zupełnie niechcący staliśmy się także ekspertami od Chorwacji :) Póki co chętnie dzielimy się wrażeniami, spostrzeżeniami lecz pozostanie nam tęsknić do...


ciasnych i krętych uliczek,


błękitu wody,


i jej ciepłego słonego smaku,


który osadza się na wszystkim co przywozimy z powrotem do domu,


do podglądania krewetek żerujących na stopach,


albo krabów wyłowionych z muszelką.


Juz wiele razy pisałam tutaj, że to nie tylko słońce, ciepła woda i morze sprawiają, że na Chorwacji czuję się wspaniale. To przede wszystkim ciepłe przyjęcie jakiego doznawaliśmy od naszych gospodarzy. Ich język nie sprawia mi zbytnich trudności ze zrozumieniem go i do dzisiaj z rozrzewnieniem wspominam pogawędkę z siedemdziesięcioletnią matką naszego gospodarza; ona mówiła po chorwacku ja po polsku a mimo tego doskonale się rozumiałyśmy.


Milin amerykański.


Płonące pochodnie czyli trytoma groniasta - to spod niej wyrwałam gałązkę rozmarynu, który rośnie mi w doniczce do dzisiaj mimo regularnych postrzyżyn.


Plażowanie do zachodu słońca - zdjęcie z początku lipca kiedy zaczyna się sezon wydaje się mocno zagęszczone ale ręczę, że nadal nie tak jak plaża w Kołobrzegu.


Kto się kąpie w Adriatyku po burzy? Wiadomo - tylko my!


Nie prognozuję w Polsce cudownego lata ze stabilna pogodą. Po tak kiepskiej bezśnieżnej zimie większe prawdopodobieństwo kiepskiego i mokrego lata, a to oraz chłód nie jest tym co lubię. Tym chętniej rozgrzeję się przy widokach z archiwum zdjęciowego.

Może komuś jeszcze przyda się garść wiadomości o Chorwacji:
- walutę lokalną lepiej nabyć na miejscu, wymienić można bez problemu nie tylko euro ale też złotówki (opłatę za apartamenty najchętniej przyjmowane są w euro)
- obowiązuje sjesta w sklepach, bankach itd większość restauracji otwierana jest po niej ok 16.00
- tańsze sklepy to sieciówki Konzum i Kerum chociaż na zapadłych wioskach też istnieją sklepiki i wcale nie zdzierają
- język polski jest przez Chorwatów rozumiany (oczywiście przy dobrej woli), są nam bardzo przychylni z tym, że sympatia wydaje się rosnąć wraz z maleniem miejscowości, w której jesteśmy. młodzi mówią po angielsku i niemiecku, włosku.
- na niektórych wyspach nie ma studni, woda jest doprowadzana z lądu stałego i może mieć dziwny smak (tak jak na Pagu), wodę można kupować ale zwykły dzbanek z filtrem węglowym daje sobie doskonale radę z polepszeniem jej
- autostrady są świetnie utrzymane i zaopatrzone w wystarczającą ilość parkingów z kafejkami i stacjami benzynowymi. na wszystkich odcinkach obowiązują bramki (na wjazdowych pobieramy bilet z elektronicznym paskiem, a zjeżdżając uiszczamy opłatę, można płacić w euro ale wydają tylko w kunach. uwaga dla podróżujących za dnia - pod Zagrzebiem korkuje się ruch w godzinach południowych, najlepszym rozwiązaniem jest wjechać na pas gdzie opłatę można uiścić kartą, bo tam nie ma korków (symbol karty namalowany na pasie). oto strona podająca info o autostradach: http://www.hak.hr/ cennik w zakładce CESTARINE
- oto strona z której zawsze czerpie informacje o pogodzie i temperaturze wody na Chorwacji: http://www.euromarina.cz/pl/pogoda/pogoda_w_chorwacji/pogoda_w_chorwacji.htm
- większość plaż jest kamienista lub żwirowa. plaże piaszczysto- żwirowe nie wymagają noszenia gumowego obuwia lecz potrafią bardzo poparzyc stopy gdy się nagrzeją. w Nin jest piaszczysta plaża z błotem leczniczym i bardzo płytką zatoczką.
- na Chorwacji żyją skorpiony i węże - nie należy panikować ale trzeba zachować ostrożność (nam "udało się" przynieść skorpiona z plaży do domu w złożonej parasolce), węże lubią wygrzewać się na skałach zwłaszcza po deszczu.
- podczas plażowania naprawdę zalecana jest przerwa na sjestę. najczęściej nie odczuwa się żaru lejącego się na głowę w czasie zabawy w morzu ale po spędzeniu całego dnia w nasłonecznionych miejscach można dostać udaru. jeśli jedziemy z dziećmi warto zabrać parasol plażowy, pod którym będą mogły odpocząć. o kremach z filtrem i wodzie do picia chyba nie trzeba przypominać ;-)
- woda w Adriatyku jest bardzo słona - ostrzeż dziecko nim łyknie goryczy

Co warto sobie kupić w Chorwacji?
- oliwę z oliwek
- ajvar paprykowy
- sól morską
- olejek z lawendy
- wino domowej roboty (prosek to odmiana wina słodkiego), rakija
- lokalne jedzenie, świetna pizza i lody

Co warto zwiedzić? Całe wybrzeże Dalmacji usiane jest starożytnymi budowlami z czasów Cesarstwa Rzymskiego i późniejszymi. Wybór jest olbrzymi od znanych i zapisanych na liście Unesco (Dubrovnik, Trogir, Szybenik, Split, Hvar czy Plitvice) miejsc po "zwykłe" jak np wieża do obserwacji ławic tuńczyka na plaży w Casce. Na pewno warto rozważyć odwiedzenie czegoś przy okazji.  

Życzę udanego spotkania z Chorwacją :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Jak staremu po łysinie.



Na kolonii życie płynie...
Na kolonii życie płynie,
Jak choremu po rycynie.

Już o 7 jest pobudka,
potem gimnastyka krótka.

Po gimnastyce jest śniadanie,
głodomory śpieszą na nie.

Po śniadaniu, ani śladu,
A my chcemy już obiadu.

A na obiad same skwarki,
obgryzione przez kucharki.

Po obiedzie odpoczynek,
ciężka chwila dla dziewczynek.

Chłopcy ciszę zachowują,
poduszkami bombardują.

A dziewczynki jak aniołki,
połamały wszystkie stołki.

Przyszła pani chłopców zbiła,
a dziewczynki pochwaliła.

Nasza pani jak ta lala,
na słoneczku się opala.

Pan kierownik elegancik,
zawsze spodnie ma na kancik.

Nie zaczynaj z kierowniczką,
bo Cię walnie popielniczką.

Na kolację jest kiełbasa,
obgryziona przez grubasa.

Po kolacji jest wycieczka,
autobusem do łóżeczka.

O północy straszą duchy,
a chłopaki pod poduchy.



Znacie to, pamiętacie? Przyznam się, że w życiu na kolonii nie byłam ale piosenkę znałam i gardło nią zdzierałam w okresie wakacyjnym. Z tym, że w wersji którą pamiętam było, że życie płynie jak staremu po łysinie - cała reszta już bez zmian.



Chłopcy wrócili po dwutygodniowym pobycie nad polskim Bałtykiem z radością i tęsknotą do domu. My tez wytęsknieni odebraliśmy ich jakichś takich wydłużonych pionowo, lekko brudnych i trochę głodnych. A potem pojechaliśmy do Wieliczki na przyjacielskie posiady  z pachnącą ogniskiem zapiekanką z kociołka w tle.

- To co chłopaki, za rok pojedziemy wszyscy na wczasy nad Bałtyk?
- Nieeeeeeeee. Chcemy do Chorwacji!!!!



Dlaczego? Bo piasek jest fajny nad Bałtykiem ale woda już nie. Bo jagodzianki i gofry są dobre nad Bałtykiem ale pogoda już nie zawsze (mieli tydzień ładny i tydzień chłodny, wietrzny i deszczowy). Najbardziej cierpieli z powodu niemożności przebywania w wodzie cały dzień. Wyjścia na plażę były tylko popołudniu i każda grupa mogła przebywać w wodzie tylko 15 min. Ja ich rozumiem, doskonale i wiem, że te 15 min musiało wydawać się im karą a nie bonusem. Oni nawet w zimnej wodzie chcieliby siedzieć bez limitu, a tu kolonia i pani z panem rządzą...

Odmiana babki lekarskiej występująca w rejonie śródziemnomorskim.

"Gdybyśmy kiedyś narzekali na Chorwację, to możecie nas Bałtykiem postraszyć" - doszli do takiej konkluzji kiedy to przypomnieliśmy im, że nad Adriatyk nie chciało się im kilka razy ruszyć tyłka podczas tegorocznego wypadu.


Dzisiaj spotykamy się z przyjaciółmi, którzy właśnie wrócili znad Adriatyku. Odsmażymy nasze wystygłe już cokolwiek wspomnienia i emocje :)

Miłego dla Was.


PS
Tegoroczne wakacje po powrocie spędziliśmy w towarzystwie pędzli, farb, papieru ściernego i gipsu. Ci co mogli, to brali czynny udział w remontowaniu balkonu, sufitu w łazience, jednej szafki balkonowej i jednej mini komódki, którą trzeba było pociągnąć lakierem, bo była z surowej sklejki. Zgodnie uznaliśmy, ze sień w naszym domu też wymaga remontu, ale to już załatwi fachowiec.

piątek, 12 lipca 2013

Novalja.

To najbliżej położone od Zubovici miasteczko. Od dwóch lat stało się głośnym i coraz mniej znośnym kurortem dzięki walącym tu tłumom  Anglików. Odkąd zorganizowali na plaży Zrce ubiegłoroczny Hideout Festival miejsce to stało się wśród nich bardzo popularne. Nie ma się co dziwić. Odległość mniej więcej taka sama jak do Ibizy, plaża Zrce obfituje w bary i megadyskotekę a koszt pewnie o połowę mniejszy (jesli nie o dwie połowy jesli chodzi o zakwaterowanie i wyżywienie ;)) a więc po co przepłacać. Nastawione na turystykę władze wyspy szybko wyczuły trend i z imponująca jak dla nas szybkością dokonują zmian by tego turystę przyciągnąć i zatrzymać.

My byliśmy w Novalji przed sezonem i wtedy przypomina ona miasteczko takie jakim go zastaliśmy kilka lat temu. Tłoczne ale w miarę spokojne. Po przylocie Brytyjczyków już takim nie jest. Wrzaski, przepychanie, młodzieńcze wariacje (łącznie z jazdą w koszu na zakupy po ulicach) stanowią wątpliwą jak dla mnie atrakcję, więc w drugim tygodniu pobytu odwiedzaliśmy Novalję tylko w godzinach przedpołudniowych, bo wieczorem robił się tam istny Sajgon.

Zawsze zostawiamy auto na parkingu przed wjazdem do centrum miasteczka. W tym roku był to parking bezpański, bo nawet w lipcu nikt nie przyszedł pobrać tych 5 kun za godz jak głosił napis przy wjeździe. Parking znajduje się tuż za pierwszym skrzyżowaniem w bezpośrednim sąsiedztwie cmentarza.


Ponieważ dzień 22 czerwca jest Dniem Antyfaszystowskiego Ruchu Oporu, to kwiaty nie zdążyły jeszcze zupełnie zwiędnąć.


Centrum miast i miasteczek położonych nad Adriatykiem jest zawsze port. Tam od zawsze skupiało się całe życie handlowe (ryby i targi warzywne), towarzyskie a teraz turystyczne. Miejsca te charakteryzuje rozwleczenie wzdłuż linii brzegowej z portu w promenadę od której promieniście rozchodzą się uliczki. Tutaj jest ulica wiodąca bezpośrednio do portu.
 Rok temu chcieliśmy zaparkować w centrum z jakiegoś powodu i nadzialiśmy się na świeżo powstały supermarket, który został zbudowany w przeciągu roku i wprawił nas w osłupienie :D W Plodine jest wszystko, podziemny parking też, ale znalezienie w nim miejsca wolnego graniczy z cudem.

Rondo przy porcie z przystankiem autobusowym. Z Novalji w okresie wakacyjnym jeżdżą od dwóch lat autobusy turystyczne. Linie mają rożne kolory i rozciągnięte są po całej wyspie, więc nawet bez własnego transportu można eksplorować praktycznie każdy jej zakątek.

Tutaj już bezpośrednio okupujące port restauracje i kafejki. Ceny w nich są oczywiście odpowiednio droższe do tych, które leżą na obrzeżach miasteczka a w ofercie gastronomicznej mają to samo.

W zeszłym roku passiflora za kioskiem ruchu nie kwitnęła z powodu przymrozków, które nawiedziły wyspy, ale teraz udało mi się ja przydybać ;-)
A przy portowej promenadzie można kupić różne różności. Mieszanina chińskiego badziewia z przedmiotami, które mogą się podobać.
 Tu następuje zbiorcze i nabożne wylizywanie olbrzymich porcji lodów o przeróżnych smakach a cenie 6/7 kun za jedną kuglicę. Kuglice są zaprawdę szczodrze nakładane i zwykłemu zjadaczowi lodów już dwie potrafią wypełnić żołądek po brzegi. W tym miejscu zawsze następuje aluzja do naszych nowotarskich lodów (które są podobno jednymi z lepszych w Polsce), że w porównaniu do chorwackich wypadają cienko i w smaku, i w objętości a także w konsystencji (to co robią z nimi sprzedawcy zabawiający turystów żonglerskimi sztuczkami na pewno nie dałoby się wykonać naszymi lodami)

W Novalji jest muzeum ze zbiorem zabytków z okresu Cesarstwa Rzymskiego, jest kilka dyskotek w barach, jest kino z całkiem przyzwoitym repertuarem (właśnie leciał film, który chętnie bym obejrzała pod tytułem "Śmierć  człowieka na Bałkanach"). Prócz marketu Plodine jest także Novalis i Konzum  troszkę z dala od centrum. A wszystko dobrze i czytelnie oznaczone (poza rozkładem jazdy zielonej linii do Zubovici, która zerwali na drugi dzień po zawieszeniu. Kto? Zgadnijcie sami). 

Nie spotkało nas przez te 8 lat żadne nadużycie ze strony Chorwatów chociaż podobno takie moga się zdarzyć. Może mamy szczęście i trafiamy na samych dobrych ludzi (a to w lodziarni dostajemy gałkę gratis, a to od szefostwa baru śliwowicę za taniec, albo nie liczą nam wszystkich dzieci dokładnie przy przejazdach promem), a może po prostu wszystko działa zgodnie z zasadą "swój swojego zawsze znajdzie"? ;-) W każdym razie czujemy się na chorwackim gruncie bardzo dobrze, swojsko i mile widziani :)))



Po zgiełku kurortu dobrze jest znowu znaleźć się w zacisznym Zubovici gdzie docierają co prawda Brytyjczycy, ale raczej podobni nam; lubiący spokój i małe zaludnienie.

Wyspa Pag jest także popularna ze względu na czynny wypoczynek. Prócz sportów wodnych jest tu sporo tras o rożnej trudności do pokonywania rowerem. W biurach turystycznych a nawet kantorach wymiany walut można znaleźć foldery z mapkami i opisami poszczególnych tras. Kilka lat wstecz przywiozłam sobie taka podaje ona nawet przewyższenia :)


A ja siedzę teraz w domu, bo na zewnątrz nieprzyjazne jak dla mnie 18 st i co próbuję wyjść to pada deszcz.... Za to filmów sporo obejrzałam, ale to juz następnym razem.

Kupiona przed wyjazdem wytłoczka jajek okazała się być dobrą wróżbą - pierwszy raz trafiła się mi taka niespodziewana układanka :D



Miłego wieczoru.

środa, 10 lipca 2013

Pag i Paganie oraz paznokcie a la ombre, ole!


 Wyspa, którą odwiedziliśmy już po raz szósty przywitała nas znajomymi widokami i nielicznymi zmianami, które nasze zmysły natychmiast wyłapały. W pierwszym tygodniu pobytu zdarzyły się dwie burze, po której uznali niektórzy, że nie jest to powód do rezygnowania z popołudniowej kąpieli. Plaża była wtedy na wyłączność nasza :)))



Stara Novalja, port.


Kwiat opuncji.


Drażica, przysiółek Zubovici.

Kocanki, jakas ich południowa odmiana.

Zubovici - senne centrum podczas sjesty.

Zbiory czosnku u naszych gospodarzy.

Drzewo w drodze do Lun.

Stuletnie oliwki w gajach otaczających Lun.

Kamikadze na plaży w Zubovici - dzieciak zabezpieczony od stóp do głów :)


A ten pozostawiony na pastwę głębi bez gaci na dodatek ;D



Zubovici port.


i sztuczna plaża z wywrotki.


Ogródek przydomowy, a mówią że na kamieniu nic nie rośnie ;-) a tam cebula jak melony.


Niekoniecznie nasi w Novalji - anektujący ją Anglicy najwyraźniej potrzebują czegoś mocniejszego niż dwuprocentowe lokalne piwo a zarazem czegoś mniej denaturowego w smaku niż rakija.

Manicure a la ombre robione co drugi dzień jako zajęcie obowiązkowe w ramach hotelowej animacji ;) na zdjęciu już lekko zdarty piaskiem zubovickiej plaży i trudami podróży tudzież odwijaniem kanapek z folii  lub nieskutecznym wczepieniem się pazurami w chorwackie podłoże w celu pozostania tam jak najdłużej.


Beczeć mi się chciało kiedy wyjeżdżaliśmy...