sobota, 28 grudnia 2013

Koniec/początek.

Gdybym powiedziała, że ten rok był zły, skłamałabym. Im dłużej żyję tym każdy rok wydaje mi się pełniejszy uroku, wspaniałych chwil, ekscytacji, przygód, spostrzeżeń i soczystości itd. Być może jest to jakaś cecha mojej osoby, być może sama tego chcę, bo wolę patrzeć na plusy i je doceniać niż liczyć straty, siwe włosy, niespełnione marzenia i zawiedzione ambicje (to ostatnie wolałabym z gwiazdką; niepotrzebne skreślić).

Całe Święta spędziłam na samych przyjemnościach. Przyjemność gotowania, przyjemność patrzenia jak smakowite gotowanie szybko znika, przyjemność obcowania z bliskimi 24h/dobę (choćby miało to oznaczać szum komantatorski Szpakowskiego i Szaranowicza z gry Fifa 2013), przyjemność ubierania choinki, przyjemność płynąca z satysfakcji, że przez okna coś widać ;D, przyjemność czytania i oglądania. Dzisiaj była np przyjemność robienia obiadu bez nacisku czasowego i okoliczności pracy :) To sobie niespiesznie tulałam te gumiklyjzy do sosu grzybowego zrobionego pół na pół z suszonych i mrożonych grzybów. Przyjemność z jedzenia odgrzewanej zupy rybnej, nad która płakałam z powodów sentymentalnych rok temu (ta zupę gotowałam wtedy po raz pierwszy od śmierci Ojca). Przyjemność czytania ostatniej książki Myśliwskiego (ach!och!) w pozycji horyzontalnej w promieniach zachodzącego słońca. Przyjemność z dzisiejszego spaceru na cmentarz. Przyjemność z zakupów czynionych z mężem wśród głupich tekstów między produktami z Biedronki. Przyjemność z picia piwa, które się właśnie skończyło. Przyjemność ze śpiewania kolęd z rodziną. Przyjemności, które gdzieś tam zostały zapewnie zakłócone, a to przez czyjeś życzenia jak kulą w płot, a to przez mężowską spinkę na temat porządków (zupełnie niepotrzebną zresztą, bo sprzątać i tak trzeba zawsze), albo wieczorny kaszel najstarszego syna, który przeziębił się na tą bożonarodzeniową wiosnę.

Przyjemniej by było gdyby po niszczycielskim halnym spadł śnieg świeży... Ale i tak mi było przyjemnie, że  to oni a nie ja stali wczoraj przez ponad 3 godz na zakopiance z Krakowa do Zakopanego. I nawet  Thorgal zdradzający swą ukochana Aaricię, o której zaczął mówić "matka moich dzieci" nie zazgrzytał mi zbytnio - mój bohater osiągnął mój wiek, to i nie dziw, że poddał się w końcu zmianom czasu. Stał się mniej boski a bardziej ludzki. Zresztą i Aaricia podejrzewając śmierć Thorgala padła w ramiona młodego Wikinga, który tak jakby akurat był pod ręką.

Nie zamierzam świętować nadejścia Nowego Roku. Logicznie wypada mi, ze czas nie ma początku i końca, więc nie za bardzo widzę sens w świętowaniu wynalazku zwanego kalendarzem. Co innego urodziny Pana Gryzonia - będzie się działo, menu ustalone, lokal wybrany, muzykę czas nagrać i będzie zabawa 4 stycznia :) Kupiłam sobie nawet sukienkę na tą okazję - niestety z jakichś sztucznych włókien ale ma jedną niezaprzeczalną zaletę - pasuje na moja figurę bez  zbytniego spłaszczania górnych wypukłości i odstawania na dolnych :D

Wszystkiego czego sobie sami życzycie żeby się spełniło w 2014 :)))

niedziela, 22 grudnia 2013

22/12/13

Na scęście, na zdrowie, na to Boze Narodzenie
Coby sie wom darzyło syćko boskie stworzynie
W kumorze, w oborze - wsyndyl dobrze

Coby sie wom darzyły kury cubate, gęsi siodłate
Cobyście mieli telo wołków kielo w dachu kołków
Telo cielicek kielo w lesie jedlicek
Telo owiecek kielo mak mo ziorecek
Telo krów kielo w sąsieku plów

Coby sie wom darzyły konie z biołymi nogami
Cobyście orali śtyroma pługami
Jak nie śtyroma - to trzoma
Jak nie trzoma - to dwoma
Jak nie dwoma - to jednym
Ale co godnym!

Sięgnijcie do pieca - wyjmijcie kołoca
Sięgnijcie do skrzynie - wyjmijcie pół świnie
Sięgnijcie na wyzke - wyjmijcie masła łyzke
Piekliście, kłóliście - kolędnikom daliście

Coby sie wom darzyły dzieci - kielo przy piecu śmieci
W kozdym kątku po dzieciątku, a na pościeli troje
Ino cobyście nie pedzieli, ze to ftore moje!

Na scęście, na zdrowie, na tyn Nowy Rok!
Coby wom wypod z pieca bok!
Coby wom z pieca wypadła ruła!
Coby wom gaździno zhrubła!

Coby wom nicego nie chybiało
Z roku na rok przybywało
A do reśty - cobyście byli scęśliwi i weseli
Jako w niebie janieli, haj!

wtorek, 17 grudnia 2013

Bajecznie - bynajmniej nie widok z okna :)


Dzisiejszy dzień, park miejski.


Czy Wy też widzicie padający śnieg? Nie wiem jak to "się" zrobiło ale ręczę, że nawet szadź nie oblatywała z drzew, bo jest ciągle na minusie.



Jeśli nadal chcecie mieć "zielone" Święta to sobie je miejcie ;P Ja wolę moje góry z taką pogodą :)


Mam nadzieję, że biel się odświeży i będzie więcej śniegu na Święta. Póki co wszystkie drogi są czarne, suche i zupełnie niefotogeniczne.

niedziela, 15 grudnia 2013

Przedświątecznie.

Łódzka Arena gości dzisiaj Pana Gryzonia, który wykorzystał zaproszenie i pojechał sobie z rana z kolegami na pokaz Tadeusza Błażusiaka. Pewnie fajnie się bawi oglądając sztuczki, które kolega za młodu trenował na nowotarskich Samorodach.

Póki co wybrałam się z dziećmi do restauracji na włoski obiad. Villa Toscana uraczyła każdego z nas czym innym. Było lasagne, ravioli, gnocchi i pizza, wszystko przepyszne :) A co! nie tylko jeden będzie miał przyjemności ;P


W mroźny ranek sobotni Kołek miał występ na Rynku. Tym razem jasełka w iście zimowej dekoracji - drzewa ozdobiła piękna szadź.

Popołudnie spędziliśmy na krakowskich galerach. Najpierw Decathlon - spodnie narciarskie dla Puchatego, halówki do grania w nogę dla Kołka i frotki na nadgarstki i głowę dla Houdiniego.  Potem Ikea równie zatłoczona, więc po porwaniu tego co na liście uciekaliśmy dalej. Chłopcom udało się w tym zamieszaniu ozdobić własnoręcznie pierniczki, które tam pieczono i je pożreć. Na sam koniec Factory, gdzie Kołek kupił rękawice bramkarskie, ja i Pan Gryzoń jeansy a w sklepie z bielizną kupiłam dwie cienkie bluzki z bawełny i bezszwowe majtki. Na czworakach wleźliśmy do auta, galery to miejsce publicznej męki dla naszej rodziny (my z jęzorami na wierzchu, dzieci jęczące na melodię "jedziemy już do domu?"). Jakie to dziwne, bo inni chodzili sobie powolnym kroczkiem, relaksując się z uśmiechem na ustach, z radosnymi dziećmi za rączkę. Najwyraźniej są ludzie, którzy lubią takie miejsca i miło spędzają tam czas. Mnie w galerach meczy wszystko, począwszy od mieszanki dźwięków, poprzez zapachy i natłok produktów, z których każdy wrzeszczy z wystawy, że go muszę mieć. Do dzisiaj boli mnie głowa po tych doznaniach...

Wracając na Podhale byłam ponownie zachwycona naszym miejscem zamieszkania :) Jakże brzydko jest w Polsce zimą bez śniegu! Jakież te krajobrazy odarte z urody, straszne i przybijające. Szkielety drzew na burej trawie, szare niebo, wywleczone z bezlistnych krzaków śmieci... Jakiś rodzaj współczucia ogarnął mnie kiedyśmy tuż po południu wjechali w bure okolice Krakowa. Śnieg bowiem kończy się przed Rabką. I żadne dekoracje, żadne światełka, żadne ozdoby nie wnoszą tyle świątecznego nastroju i radości ile zwykły śnieg, nawet troszkę zszarzały, lekko rozmarzły wygląda bezkonkurencyjnie na naszej dziedzinie. Nie wiem czy umiałabym się cieszyć z bezśnieżnych Świąt, bo jak żyję pamiętam tylko dwa takie przypadki kiedy śnieg zaczął padać dokładnie 24 grudnia. I dopiero kiedy świat się zabielił tak naprawdę zaczęła się Gwiazdka :)

Tymczasem produkcja kartek świątecznych dokonała się dzisiejszego popołudnia, jutro wysyłam.


Wyprodukowałam już pierniczki, w tym tygodniu najwięcej pracy przede mną. Pierogi z kapustą i grzybami, paszteciki, uszka i kruche ciasteczka. Wigilię jemy u babci Pana Gryzonia o ile dotrwamy w zdrowiu (zeszłoroczny zamysł zniweczyła grypa, którą nie chcieliśmy zarazić wiekowej staruszki i zjedliśmy wigilijną wieczerze w domu, częściowo w stanie półżywym).

środa, 11 grudnia 2013

Kto tu zagląda?

Zupełnie niechcący skasowałam ostatnie Wasze komentarze. A chciałam tylko odznaczyć spamy... No cóż, wszystkie przeczytałam i za wszystkie dziękuję i obiecuję więcej nie wciskać na oślep przycisków czyniących nieodwracalne zmiany :)

Zawiesiłam moderowanie komentarzy, na próbę. Niektórzy moi czytelnicy myśleli bowiem, ze to oni powodują tą cenzurę. Wiem, że niektórzy z Was czytając w ogóle nie komentują. Znalazłam komentarze, których nie miałam ochoty widzieć pod którymkolwiek z postów, stąd moderacja. Czas pokaże czy mogę tak to już zostawić.

Pozdrawiam :)
 
Oto jak udało mi się wykorzystać funkcje aparatu i przesłać zdjęcie z telefonu za pomocą google+ ;)

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Wielka niesprawiedliwość.

Za taką uznali moi synowie mój prezent mikołajkowy.

- Bo to niesprawiedliwe, że mama dostała taki prezent!
- Bo ona na sto procent nic z tym telefonem nie będzie robić!
- No właśnie, tylko rozmawiać i robić zdjęcia! Nawet nie wiadomo czy będzie umiała smsa wysłać! (umiała :))
- Nie wykorzysta nawet 50% jego możliwości!
- Nie ściągnie sobie żadnych aplikacji!
- W ogóle będzie tylko leżał się kurzył!
- I to niesprawiedliwe, że dostała nowy model!!!

W dzień otrzymania prezentu nie miałam zbytnio czasu by zapoznać się ze sprzętem. Bo to zakupy, obiad, pranie, wyciąganie z suszarki, układanie prania i ledwie siadłam na te 15 min by stwierdzić, że dzwonki, które są na stanie, są żenująco muzyczne i do dzwonka niepodobne (nie reagowałabym wobec tego na ich dźwięk, myśląc, że to Wojski gra, a to echo grało). Za to miałam uruchomione wi-fi (znajomi, którzy nas odwiedzili latem wykrzyknęli jednogłośnie "no nareszcie jakiś porządny dom!" po czym wszyscy wyciągnęli sprzęty wifiowe i się podłączyli :D), więc zsynchronizowałam telefon ze swoim kontem google+ po czym ściągnęłam sobie pierwszą niezbędną aplikację na telefon z dotykowym ekranem:

- Aaaaaaaa, Pou sobie ściągnęłaś! wykrzyknęła  z podziwem Synowska Inspekcja Użytkownika chórem po powrocie ze szkoły dając tym samym do zrozumienia, że jednak coś ze mnie będzie w kwestii użytkowania. Może nawet dobiję do tych 50% możliwości telefonu :DDD

I tak od dnia szóstego Pani Boże... Boże... Bożenka wytulała swoje stworzonko na poziom 10 ponieważ umiejętności nabyła już wcześniej na sprzęcie dzieci własnych :) Nie, w ślimaka Boba nie gram, za to ściągnęłam sobie mahjonga, przyzwoite dzwonki typu "dzyń-dzyń", kalendarzyk dla pań, latarkę, google earth oraz fb.

Pan Mikołaj wmawia mi konieczność wciągnięcia na listę "must have" pogody, ale pogoda jaka jest to każdy widzi za oknem ;P Aktualnie przyszła odwilż, wali mokrym śniegiem i oczywiście zrobiła się totalna młaka, co widać było gołym okiem oceniając poranny kolor nieba (w czasie odwilży chmury mają inny wygląd a poświata, która przezeń przenika też wydaje się być buro-mokra). Równie kategorycznie odmawiam ściągania poczty na telefon. Nie będzie mi tu non stop piskać, plumkać czy ciumkać. Wystarczy, że Pou od czasu do czasu miauknie o jakąś obsługę.
No i niestety moje palce okazują się być niezbyt dobre do obsługi dotykowej powierzchni. Nie dość, że zimne, to jeszcze przesuszone, więc reakcja ekranu czasami jest żadna... kremować dłoni zaś nie można nadmiernie, bo z wyświetlacza zrobi się zaraz kanapka z masłem na wierzchu... Póki co chucham i jakoś wyrabiam ;-)

Gotuję rosół drobiowo-wołowy, bo w ramach podzięki przyrządzę mojemu Mikołajowi pierogi z mięsem. Młode narzekające zazdrośniki także na tym skorzystają, bo na 3 dwóch uwielbia pierogi z mięsem. Dla mnie samej i tego jednego będą dania inne, które się tu mi jakoś przez weekend "same" namnożyły w postaci ostrej, węgierskiej zupy gulaszowej, naleśników z serem i pulpetów oczekujących na dorobienie sosu i wydawkę :) Ogólnie grudzień zawsze jest bardzo kulinarny, bo najpierw się robi  (uszka, pierogi, krokiety, pierniczki, kruche ciasteczka itd.) a potem je się to wszystko aż do Nowego Roku (no bez przesady, u nas już przed NR trzeba dorabiać to i owo).


Pozdrawiam poniedziałkowo :)

piątek, 6 grudnia 2013

6/12/13

Jak zmierzyć siłę wiatru domowym sposobem? Przepis bardzo prosty. Należy zaopatrzyć się w dom drewniany (może być 130 letni na przykład), wyposażyć go w drewnianą podłogę, drewniane drzwi i poczekać aż zacznie wiać. Jeśli skrzypieć zaczyna poszycie dachu to siła wiatru ma jakieś 2-3 w skali Beauforta, jeśli do tego dołącza się skrzypiąca podłoga, to stopni będzie 4-5. Jeśli do tego zaczynają skrzypieć drzwi oznacza, to że skala urosła do 5-6. Kiedy dom drży cały i jęczy i czujesz to drganie leżąc na łóżku tuż pod kiwającą się więźbą zbudowaną z ośmiometrowych krokwi, to znaczy że wieje już  na 8-9. A kiedy z kominka na parterze chce wyciągnąć płonące polana przez komin to na bank jest 10 w skali Beauforta.

Wczoraj skrzypiała tylko podłoga. Momentami, nie cały czas. Ukołysało mnie to bardzo szybko do snu, bo jestem już przyzwyczajona do westchnień naszego domu. Trenujemy tutaj od wielu lat z panem Halnym. Ciepły, porywisty, mój ukochany, potrafi być równie wściekły jak orkany z północy. W dni kiedy osiąga powyżej 100km/h zapalone drwa w kominku znikają w okamgnieniu. Jeśli jego prędkość jeszcze wzrasta (a może dojść nawet do 300km/h jak w maju 1968r), to we wszystkich drewnianych chałupach ludzie przestają palić w piecach. Dlaczego? Powód prosty razem z dymem wyciągane są iskry, które mogą spowodować pożar. Ludzie siedzą po domach i marzną, bo bardzo często wiatr zrywa sieci elektryczne. Na szczęście wiatr ma zasięg lokalny i po doleceniu do Krakowa albo Górnego Śląska traci pęd.  Za to Ksawery nie ma szans na pofałdowanym terenie, który spawalnia jego pęd i wściekłość. Mam nadzieję, że u Was tez nie wyrządził żadnych szkód. U nas Ksawery odświeżył nam świąteczny wystrój zimowy.

Ksawery nie powstrzymał Świętego Mikołaja, któremu pewnie pomógł zresztą w szybkiej dostawie prezentów w dzisiejszą noc, która to wbrew prawom natury staje się najkrótszą nocą w roku dla wielu ;-) Przed porannymi roratami rozległo się szuranie, szeleszczenie i opychanie słodyczami na pusty żołądek. To jedyny taki dzień w roku niech więc jedzą!



Podobno byłam grzeczna przez cały rok. I na pewno Mikołaj nie mógł już znieść mego zacofania w sprzęcie telefonicznym :))) Twój prezent będzie przyczyną marznięcia zawsze zziębniętych palców ale i tak Cię kocham :*

wtorek, 3 grudnia 2013

Wspólnota.

Życie rodzinne to taka odmiana komunizmu. Niby wszystko wspólne ale mojego nie rusz! Chłopcy mają swoje zabawki, które są w zasadzie z drobnymi wyjątkami (prezenty, bądź samodzielnie kupione precjoza) do dyspozycji wszystkich. Czyli wygląda to tak, że nagle słychać rozdzierające dźwięki niczym z projekcji "Obcego" - maaaaaaaaaamoooooo! on mi zabrał X bez pytaniaaaaa!!!" Bo się uczyło, że o przynależność religijną nie należy się zapytywać- odwrotnie niż o pozwolenie użytkowania nie swojego przedmiotu. Nauka nie poszła w las, więc następuje żałosne "bo on się nie pyyyytał czy może". Trzeba robić wykład o poszanowaniu chociaż ma się wszystko w głębokim gdzieś, bo akurat czyta się coś fascynującego, albo gotuje, albo udaje, że nas nie ma.

He, żadne udawanie nie wchodzi w rachubę. Młodziaki chcą mieć natychmiast własny odcinek sędzi Anny Marii Wesołowskiej, więc matka bynajmniej z niewesoła miną sili się na obecność, obiektywność, opanowanie i oględnie mówiąc próbuje nie wyjść z siebie by nie stanąć obok. Kiedy jednak Wesołowska czuje, że nie wydoli do akcji rusza kolejny program, tym razem w wydaniu ojca rodu, czyli W 11. Następuje szybka i wojskowa akcja, pacyfikacja wszystkich, łącznie z Pinezką, która w popłochu usiłuje niewyskakując ze skóry wyskoczyć na szafę. I jest spokój. Do następnego razu, kiedy to znowu "maaaaaaaaamoooooooooo, bo on..."

Tak jak w komunizmie synowie pozwalają sobie na użytkowanie gaci lub skarpetek innych domowników (ojcu też biorą), przy czym miłosiernie omijają moją bieliźniarkę, co powoduje, że moje części garderoby nie walają się pogubione w szatniach, na wyjazdach czy też nie poniewierają się w garażu skąd po skończeniu sezonu rolkowo-piłkarsko-rowerowego przyniosłam skitrane po kątach zaśmierdziałe i brudne naręcza koszulek i skarpetek.

Wspólnotowe życie staje się często nie do zniesienia, bo następuje nadmiar bodźców na małej powierzchni bytowania w krótkim czasie. Młyn nie do zniesienia trzeba przeżyć, żeby za chwilę móc się cieszyć jakimś wspaniałym wydarzeniem ze strony potomstwa. Np. kolejną dwóją z ortografii (mamo, to lepsze niż ostatnia jedynka, więc się nie krzyw) albo podsuniętą pod nos kolacją, która była śniadaniem wg Gordona Ramseya (ziemniaczane placuszki z fasolką z chili)

Wspólnie nie znaczy spokojnie. Akurat podczas pisania tych słów jestem przymuszana do oglądania sztuczek Dynamo, który wcale mnie nie fascynuje, bo chyba już nie musi. W naszym domu non stop coś znika i cos się pojawia w najmniej oczekiwanych okolicznościach i miejscach. Gapią się mi przez ramię, wtręty wtykają i pytają czy mam dobrze w głowie, bo się z Wami tym dzielę ;-P

No cóż, jak komuna, to komuna. Czy się stoi czy się leży trochę śmiechu się należy.

Był tu Kołek (po prawej)

Był tu Puchaty (po lewej)

A Houdini poszedł szykować kolejne karciane sztuczki, które mnie kiedyś może zaskoczą (póki co jestem zbyt dociekliwym i podejrzliwym widzem)


I jeszcze straszą mnie, że mnie na policję zapodadzą, bo ujawniam ich szczegóły życiowe! 

A teraz oddalam się do bardzo trudnego zadania pt "napisz 6 wyrazów; 2 czasowniki, 2 rzeczowniki, 2 przymiotniki"

idę pisać

zadanie ćwiczenie

domowe nieswoje :)

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Dzien darmowej wysyłki.

Sprawdźcie swoje ulubione sklepy. Dzisiejszy dzień darmowej wysyłki honoruje wiele z nich. Mój ulubiony też, więc zamówiłam dla siebie pod choinkę:

Thorgal: Kriss de Valnor - 4 - Sojusze Thorgal - 34 - Kah Aniel Thorgal: Louve - 3 - Królestwo chaosu Thorgal: Młodzieńcze lata - 1 - Trzy siostry Minkelsönn (twarda oprawa)

Ostatnie słowo

A dla mamy kryminał, bo po trylogii "Millenium" zagustowała w mrocznych klimatach surowej północy :-)

 Komisarz i cisza

Listę sklepów możecie przejrzeć tutaj: http://www.dziendarmowejdostawy.pl/

Udanych zakupów!

czwartek, 28 listopada 2013

Włoski kurczak z cytrynką w de.

Zdjęcia nie będzie, bo Puchaty oprotestował kurczaka i podjął się robić dzisiaj kotlety z piersi samodzielnie. Mnie smażenie kotletów w tygodniu nie wychodzi, bo jestem w porze obiadowej zajęta pracą a Puchaty się przeziębił, bo... bo chodził w wiatrówce, bo mu ciepło było!. Po dwóch dniach marznięcia złapał mega katar, od którego nie uratowała go już kurtka zimowa. Dzisiaj w nocy był przyjemny mrozik -11 st a teraz za oknem śnieg, szadź i -2, pogoda w sam raz by ogrzać się przy włoskim, soczystym kurczaku pachnącym latem :)

Pieczony włoski kurczak w porach, papryce i z oliwkami Nigelli Lawson.

1 kurczak wagi wg uznania (w przepisie jest ok1,5kg ale kiedy zrobiłam go po raz pierwszy właśnie tak ważącego, to wszyscy uznali, że nie było co na nim obgryzać - kupuję więc teraz kurczaki ok 2 kg)
1 cytryna przekrojona na pół
4 gałązki rozmarynu (używam suszonego, bo mój chorwacki ma tylko 1 gałązkę :D)
3 średnie pory
4 papryki (kolorowe)
ok 100g czarnych oliwek (jak ktoś nie lubi to się obejdzie bez)
ok 4 łyżki stołowe oliwy z oliwek
sól morska, mielony pieprz czarny

Kurczaka umyć i namoczyć w zimnej wodzie przez min 1 godz. Dzięki temu mięso będzie soczyste. Wytrzeć do sucha. Piekarnik rozgrzać do temp. 200st C.

Warzywa umyć. Paprykę pozbawić nasion, pokroić na spore paski wzdłuż. Pory pokroić na kawałki ok 2-3 cm . Wsypać pokrojone do brytfanki/blaszki warzywa dodać oliwę i wymieszać.

Kurczaka natrzeć solą i pieprzem oraz rozmarynem (nie zapominając o środku!), włożyć mu pół cytrynki w de. Położyć na warzywach i polać jeszcze trochę całość oliwą. posypać posiekanymi oliwkami i wstawić do piekarnika.

Osobiście piekę tego kurczaka pod przykryciem przez 30 min (Nigella nie przykrywała niczym) po czym usuwam przykrycie (może być z folii aluminiowej), obracam brytfankę i piekę dalej aż się pięknie zarumieni przez kolejne 45-50min. Jeśli nie jesteście pewni stanu kurczaka, to wystarczy zrobić próbę dziobiąc go w pierś i udko ostrym nożem. Jeśli wypływa tylko przezroczysty płyn bez krwi, to kurczak jest gotowy.

Mięso wyjąć i odstawić do odpoczęcia na 10 min. Wyjąć cytrynkę z de i zrobić to co zrobił Gordon Ramsey w jednym ze swoich podobnych przepisów - wycisnąć jej sok do warzyw i sosu w brytfannie, delikatnie zamieszać.

Kurczaka pokroić na porcje, ułożyć na ogrzanym półmisku i przybrać warzywami i sosem z brytfanny. Można podawać z ziemniakami ale mnie wybornie smakowało z szafranowym orzotto z pęczaku :)

Wszystko można przeczytać tu

Orzotto czyli pęczak w formie risotta:

Małą cebulkę posiekać i podsmażyć na oliwie (robię to w garnku, w którym będę gotować pęczak). Dodać pęczak i tyle samo bulionu (czyli np.: 1 szklanka pęczaku na 1 szkl bulionu). Gotować na bardzo małym ogniu pod przykryciem mieszając od czasu do czasu. Gotowanie rozpocząć  po włożeniu kurczaka do piekarnika, bo czasowo pęczak dochodzi w ok 1 godz. Jeśli wyparuje więcej płynu można podlać ponownie bulionem (kolejną szklanką) do konsystencji risotta. Na koniec kiedy pęczak już jest miękki dodajemy szczyptę szafranu i starty parmezan lub łyżkę mascarpone (do wyboru).

Podczas pieczenia tego kurczaka rozchodzi się cudowny aromat :) Smacznego :)))

środa, 27 listopada 2013

Rok totalnej rozsypki czyli podwójne dno pudełka.

Na wiosnę zaczął szwankować piec gazowy c.o. A to wszystko przez to, że zima skończyła się wtedy kiedy powinna być już połowa wiosny. Piec końcem kwietnia został zignorowany i wstępnie zdiagnozowany jako do wymiany przed kolejnym sezonem grzewczym.

Potem zwariowała pomywaczka nadworna. W ogóle nie suszyła naczyń. Po doraźnej naprawie okazało się, że to nie rana cięta i plastrem nie zalepisz.

Dzwonek karkonoski.
 
Miłosna górska.


Strajk awaryjny rozpełzał się strasząc wizją upadku królestwa domowego lub szybkiego popadania w ruinę, bo praczka zaczęła lać wodę. Elektrycznie przy tym śmierdząc. Okazało się, że kołnierz się jej rozerwał, wymieniona niedawno pompa z powodu kamienia w wodzie zaczęła także szwankować a silnikowe serce przepaliło jakieś zwoje, szczotki czy co tam jeszcze pod ręką miało i to śmierdziało wirując bynajmniej nie w tańcu.

 
Tego jeszcze nie znalazłam z nazwy ale może ktoś wie?

Na to wszystko siekło jeszcze naszą gotowaczkę wody. No cóż przy tej ilości wapnia, który zalegał na grzałce i moich zabiegach odkamieniających to nie dziw. Dziw, że to nie grzałka padła a włącznik.

Narzędzie mojej pracy na koniec roku szkolnego zazgrzytało płytą CD i zamilkło bezczelnie na dwa miesiące po upływie gwarancji!

Starzec gorycznikowy.


Jestem pewna, że gdybyśmy nadal trzymali, z sentymentu głównie, naszą nadworna karocę, to i ona zastrajkowałaby awaryjnie! Na szczęście w stajni nowy model, fabryczny i póki co tylko paliwo trzeba lać i filtry zmieniać. Ufff!

I jeszcze finałowa akcja odwetowa ze strony mojej ulubionej sokowirówki (podarowanej przez teściową), rocznik o statusie muzealnym 72. Po prostu zaczęła trzeć sama siebie i wyciskać plastik do soku :/ Na szczęście moja mama przekazała mi swój egzemplarz EDA Predom z roku 76 w obrocie zupełnie bezgotówkowym :D


Gdyby nie podwójne dno pudełka Pana Gryzonia nie ogarnęlibyśmy tych wydatków. Ponieważ kasa domowa ma taki dziwny zwyczaj, że znika bez oglądania się na nas, to Pan Gryzoń z rodu Chomików, chomikuje gdzie się da zasoby pieniężne. Ponieważ konto bankowe wydaje się mu niepewnym miejscem (pewnie ze względu na możliwość płacenia kartą) chomikuje nagminnie podkradając forsę z oficjalnej domowej kasy (czasami nieznacznie a czasami drastycznie) i upycha po różnych dziwnych miejscach omijając skarpetki i słoiki jak schowki przestarzałe i zbyt oczywiste dla potencjalnego złodzieja :D  Dzięki temu nie odczuliśmy gwałtownego wycieku środków, a nawet udało się nam jeszcze nadprogramowo zainstalować stację zmiękczania wody i objechać na wycieczkę do Poznania.

Tojad mocny.


Prawda jest taka, ze jak fizycznie nie ma forsy w portfelu, to się jej nie wyda. Jak się nie posiada karty, to się nią nie płaci (o sobie mówię). Jak się bierze tylko 100zł do sklepu, to szybko się przelicza wartość koszyka, żeby nie świecić oczami i pustym portfelem przy kasie. Pewnie, że są wydatki nieuniknione, bo zewsząd spływają rachunki, od których nie da się uciec, ale nad całą resztą trzeba się zastanowić jak wydać.

Jednak życzyłabym sobie (i Wam też!), żeby za kilka lat nie nastąpiła kolejna seria strajków awaryjnych wymagających natychmiastowej wymiany sprzętu. Jakoś lepiej to znieść jak się psuje 1 sprzęt na rok niż wszystko naraz (żelazko padło w ubiegłym roku, to jest usprawiedliwione ;)) Dlatego wkleiłam letnie kwiaty łąk tatrzańskich, żeby wpis nie był przygnębiający ;) Jeszcze tylko chodniki do kuchni kupię (poprzednia wersja została spalona przez Houdiniego) i mogę pomyśleć o prezentach świątecznych.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Odpust - rozpust.

Na katarzynki nasza parafia sprawiła niespodziankę wszystkim wiernym gromadzącym się na mszach w kościele. Po zakończeniu dwie urocze "Katarzynki", w przebraniu jak z obrazu na głównym ołtarzu, rozdawały okolicznościowe pierniki :)



Pierniczkowi towarzyszy "ostatni Mohikanin" czyli ostatni kwiat przepięknego storczyka, którego dostałam od Pana Gryzonia 18 października! Wytrwał do pierwszego śniegu, o którym już pewnie wiecie od samego rana. 


Nareszcie coś się dzieje!
Wykrzyknęli młodzi zapytując czy w sobotę pojedziemy na narty. 
Coś czuję, że w sobotę to będzie lepienie pierwszego bałwanka w tym sezonie :)

Pozdrawiam trafiając Wam śnieżką za kołnierz ;-)

piątek, 22 listopada 2013

22/11/13

Sprężenie. Widoczne po ocenach Puchatego. Nie są te oceny rewelacyjne, ale są o niebo lepsze niż w ubiegłym roku o tej porze. Rokuje nadzieje na przyszłość. Przestraszył się tej zawodówki, do której z taka chęcią wysłalibyśmy go czy się ogólnie otrząsnął z odrętwienia, które objęło większość dzieciaków w jego klasie. Koniec gimnazjum działa mobilizująco, lepiej niż wódz Hunów Attyla-Bicz Boży ;-)

Czytam sobie Głowackiego "Z głowy". Może i cysorz to mioł klawe życie, ale Głowacki barwniejsze! Mam ochotę na więcej, ba nawet na "Antygonę w Nowym Jorku" czy "Polowanie na karaluchy" a tymczasem do pary przyniosłam książkę Kofty "Wielką miłość tanio sprzedam", którą czytałam pewnie ze 2 lata temu :D

W przyszłym tygodniu wywiadówki w podstawówce. Na karku testy gimnazjalistów i matury próbne. Jeszcze tylko tydzień dyżuru porannego, potem słońce może wstawać beze mnie.

Nikt nie wierzy w Mikołaja, zostały nam mikołajki, ale tradycja wysyłania listów pocztą parapetową pozostała :) Idę zamówić sobie komiksy pocztą elektroniczną, a co, niech się Mikołaj wdraża w nowe technologie!


środa, 20 listopada 2013

Nadziewana papryka dla leniwych.

Przepis  z kąta ;-) czyli niewiadomoskąd. Mam całe mnóstwo takich przepisów. Najgorsze (a może najlepsze), że ich nie zapisuję i kolejny raz jest zupełnie nową odsłoną, bo cos tam zawsze zmienię.


5-6 mniejszych papryk (preferuję czerwone)
1/2 chudego mięsa mielonego (akurat miałam wieprzowo-wołowe ale kiedyś robiłam z mielonej szynki)
1 op. serka mascarpone
2 puszki pomidorów krojonych lub butelka passaty
2 spore cebule
6 ząbków czosnku
liście laurowe, pieprz ziarnisty, oregano, bazylia, sól i pieprz
oliwa z oliwek
1 kulka mozzarelli
1 szklanka suchego ryżu

Papryki umyć, usunąć ogonki i gniazda nasienne. Ryż ugotować na półtwardo lub półmiękko  ;P w osolonej wodzie. Odcedzić przelewając zimną wodą w celu zahartowania.

W garnku rozgrzać oliwę, wrzucić 3 ząbki siekanego czosneku  i posiekaną 1 cebulę. Zezłocić po czym wlać pomidory lub passatę, dodać liść, ziele ang. pieprz ziarnisty, sól i pieprz i dusić ok 15 min na wolnym ogniu. zwiększyć ogień i dodać serek mascarpone cały czas mieszając doprowadzić do ponownego zagotowania. Dopiero teraz dodać oregano i bazylię, sprawdzić smak i ewentualnie dolać trochę wody (podczas pieczenia papryk  część sosu  odparowuje). Odstawić do ostudzenia.

Mielone mięso doprawić sola i pieprzem. Dodać 1 drobno posiekaną cebulę i pozostałe 3 ząbki czosnku. Wymieszać z ostudzonym ryżem. Przed wypełnieniem papryk koniecznie spróbować smak farszu.

Na dno naczynia wlać ok 1/2 sosu. Ustawić w nim papryki i dolać resztę sosu. Każdą paprykę nakryć pokrojoną w plastry mozzarellą. Przykryć naczynie pokrywą i po wstawieniu do piekarnika na 170st z termoobiegiem zapiekać ok 1 godz. 10 min.

 
Tak wygląda danie przed włożeniem do piekarnika.



Dietetyczna wersja sosu także dostępna. Wystarczy nie dodawać mascarpone a obiad traci sporo kalorii a jest równie smaczny :) A dla leniwych, bo wszystko można ogarnąć w niecałą godzinę a potem można już leżeć i pachnieć, i czekać aż "samo się " upiecze ;-)

 
A tak po wyjęciu  z piekarnika :) Smacznego :)))


Dzisiejsze zdjęcia macie dzięki uprzejmości osób, które nie zjawiły się w porze obiadowej a powinny były. Po potrawie zostało jedynie wspomnienie, piękny zapach i brudne naczynie, no i pełne brzuszki :)

wtorek, 19 listopada 2013

Wszystko zależy od schabu.

Najlepiej żeby był z młodej świnki ale jeśli mamy gruby i podejrzewamy, że tucznik był przetrzymany, to znacznie polepszy kruchość mięsa leżakowanie w zamrażalniku przez przynajmniej 24h.

Schabowa rolada z szynką porscuitto podglądnięta od Nigelli Lawson z programu tv Nigelissima:

ilość poszczególnych składników zależy od wielkości schabu, więc nie napiszę dokładnie tylko tak jak lubię "na oko"


3-5 ząbków czosnku
oregano
szynka prosciutto lub odpowiednik z B
sól morska
pieprz czarny mielony
płatki chili
2-3 cebule ( najlepsze są spore dymki ale koniecznie w suchej łusce, sama użyłam normalnej cebuli)
1 kieliszek wody
1 kieliszek wermutu (najlepszy wytrawny)
oliwa z oliwek
bawełniana nitka

Mięso umyć, osuszyć i ostrym nożem rozkroić jak na roladę na grubość ok 1-1,5 cm. Zgnieciony czosnek rozsmarować na mięsie, położyć plastry szynki, posypać oregano i płatkami chili. Zwinąć ściśle i związać. Nasmarować oliwą oprószyć pieprzem i solą morską. Na dno brytfanki rozlać trochę oliwy. Cebule pokroić na dość grube poprzeczne plastry razem z łuską (dzięki niej sos ma piękny kolor) i ułożyć na dnie brytfanny. Na to położyć mięso, jeszcze polać oliwą i oprószyć oregano. Wstawić do piekarnika temp ok 170st z termoobiegiem. Swój kawałek (1,20 kg) piekłam ok 1h 20 min polewając pod koniec sosem, który się utworzył. Gotowy schab wyciągnąć na deskę do odpoczęcia, najlepiej przykryć. Brytfankę przestawić na palnik, podlać wodą i wermutem; odparować alkohol gotując do zredukowania do 1/2 ilości. Roladę pozbawić nitek,  pokroić na plastry i zalać sosem (przed polaniem wyciągnęłam z sosu wszystkie suche łuski cebuli chociaż Nigella wrypała wszystko na półmisek).

Nie bójcie się posypać gęsto solą morską. Ona jest mniej słona od zwykłej ale nie wyobrażam sobie włoskich potraw bez niej. Ogólnie przestawiłam się na jej używanie odkąd zaczęliśmy jeździć do Chorwacji.


Myślałam, że podsunę Wam gotowy przepis na tą roladę ze zdjęciami ale na oficjalnej stronie Nigelli nie ma tego przepisu.Jeśli chcecie podam Wam także przepis na soczystego, pieczonego kurczaka po włosku, który stał się hitem w naszej rodzinie i wyparł nudne, polskie kurczę pieczone :) Przepis śledziłam na którymś programie tv i zapisałam. Ona tam jeszcze robiła chipsy ze skórki, która była na schabie ale u nas w masarni nie sprzedają schabu ze skórą.

Smacznego :)


poniedziałek, 18 listopada 2013

We mgle.

 
Tonę co rano idąc po zakupy. Lubię wilgoć, która jak mokra wata zatyka nos i otula twarz. Z troską popatruję na moje "zamszowe" kozaczki, na których pojawiły się pęknięcia. Lubię te buty, za kolor i wygląd. Rozglądałam się po sklepach w poszukiwaniu zaprzeszłego czasu, bo takich kozaków już nie produkują... A ja nie chcę kupować tych modnych, bo mi się nie podobają. 
 
Jesienią często chodzę w spódnicach. Powoli rozstaję się z rowerem (nie z powodu pogody a raczej z zimna, bardzo łzawią mi oczy podczas jazdy) co nie jest zbyt fajne, bo teraz ciężar zakupów przerzucił się na ramiona i barki. Jednak wolę chodzić po zakupy piechotą.
 
Jutro znowu zignoruję świt mimo pobudki o 5.45. Ponieważ jest to środek nocy położę się z powrotem do łóżka. Jestem mistrzem świata w zasypianiu na czas. Zdążę jeszcze pośnić  do 6.45 ;-)
 
 
Wczoraj zrobiłam schabową roladę z szynką prosciutto, oregano i czosnkiem. Piekła się na cebuli polana oliwą z oliwek a potem dolałam wermutu do sosu.  Dzisiaj zwykły rosół a jutro papryki nadziewane w sosie pomidorowym z mascarpone. W zeszłym tygodniu jedliśmy mięso tylko we wtorek i sobotę. Nikomu nie brakowało a mnie to już najmniej.
 
W szkole moich dzieci zorganizowano w-f na lodowisku. Fajnie, bo 10 spotkań. Niefajnie, bo nikt nie pomyślał, że spocone dzieciaki będą wracały do szkoły na dalsze lekcje. Zajęcia dla klas III są o 9.00 a syn ma w ten dzień lekcje od 8.00 do 12.25. Hmm i jeszcze te łyżwy i kask będzie rano wlókł na mszę św, bo wypada mu służenie we wtorki. Chyba mu to zaniosę pod lodowisko...

piątek, 15 listopada 2013

Wielkopolska.

Jako dziecko zadziwiała mnie bezmiarem przestrzeni i faktem, że ludzie mogą chcieć mieszkać na takim terenie :D Ojciec mój nie chciał, wybrał góry, chociaż ze względu na własne ciśnienie fatalnie się całe życie tutaj czuł. Kiedyś wyszła kwestia bym zamieszkała z babcią we Wrześni. Za nic nie byłam w stanie sprostać prośbie ojca. Miałam tam masę koleżanek i kolegów, akurat zmieniałam szkołę i mogłabym ja zacząć tam, a jednak... nie byłam sobie wyobrazić życia w tak monotonnym krajobrazie. Jedyne co mi się w Wielkopolsce podobało to gorące lata, no i może jeszcze jeziora. No dobra, lubię owoce morwy i widok szarych pni platanów - lubię dotykać tych drzew. Ale to ciągle za mało było, żeby się tam przeprowadzić na dłużej. Brakowałoby mi ciasnego horyzontu, ukochanego halnego wiatru, śniegu po pas w zimie i bliskich.



We Wrześni oprócz mojej cioci odwiedziliśmy także dziennikową Hannęmarię, która podjęła nas z wielkimi honorami. Spędziliśmy przemiły wieczór w rodzinnej atmosferze za co jeszcze raz serdecznie dziękujemy! :*

-  To jest rzeka. Obwieściłam wskazując na płynącą pod mostkiem strugę.
- Jaka!!!! Chłopcy wybałuszyli gały.
- Wrześnica.
- Rzeka?!?!
- Tak, i w ogóle cieszcie się, że ją widzicie.
- Dlaczego?
- Bo kiedy przyjeżdżałam tu latem, to była mniejsza niż Suchy (potok)
- I to jest rzeka! To niesprawiedliwe! Zaczęli protestować. Nasze Dunajce sa 10 razy większe a na moście pisze, że to potoki!
- No widzicie, górskie potoki są większe od tutejszych rzek, ale dopiero jak się Dunajce złączą to tworzy się z nich rzeka.

Brama na ul. Garbary. Stacje kolejową o tej nazwie z uporem nazywaliśmy "Poznań Garbaty" i na nic tłumaczenie ojca, że kiedyś była to dzielnica kuśnierzy i stały tu zakłady garbarskie :) Zresztą tak samo śmieszyła nas miejscowość Nekla-Tekla oraz wioski, których zakończenie było przewidywalne; Grabowo, Gozdowo, Kołaczkowo, Chwaliszewo, Strzałkowo. Po powrocie w nasze strony przerabialiśmy na wielkopolską modłę nasze nazwy i powstawało Krakowo, Gronkowo, Ostroskowo, Ludżmierzowo a najlepsze było Zębowo :DDD

Sprawdzanie stabilności pręgierza.

 Najładniejsze miejsce w Poznaniu poza Rynkiem.

Zdobycie Cytadeli


"Skocik " - takim tatuś w wojsku jeżdził.

Podbój Umberto.

A potem zwiedzanie przez okno :)




- A to co za rzeka? Zapytali już bez podtekstów na widok Warty rozlanej szerokim korytem.
- Warta. Duża, prawda?
- No to, to można rzeką nazwać a nie jakieś śmieszny kanał pełen ścieków (tak się im skojarzyły mętne wody)
- Ale powiem wam, że jak wasza prababka pochodząca stąd, stanęła po raz pierwszy na moście w Krakowie, to zapytała jak wy "a co to za rzeczka?"
- Jak to rzeczka? na Wisłę rzeczka?!
- Bo była przyzwyczajona do widoku Warty w Poznaniu a musicie przyznać, że Wisła w Krakowie jest mniejsza.

wtorek, 12 listopada 2013

Malta z metką i rogalem.

 
Ciepło, coraz cieplej. Róże kwitną, dziwowisko!

 
Dzieciom jak zwykle nie chciało się pozować w wyznaczonych miejscach.

Za to chętnie dali prowadzić się do miejsc jedzeniem pachnących. Po drodze, o dziwo!, coś jednak zauważali.

Przemysła zamek nie wzruszył Pana Gryzonia - trochę zbyt się przyłożyli z odnawianiem, skwitował po przemyśleniu.

Rogale marcińskie epatowały zewsząd, ze straganu, z afisza, z wystawy -  w niedzielę były nienachalne, za to w poniedziałek wyłaziły wszystkimi poznańskimi bokami ;-)


Bardzo podobał nam się  Stary Browar dopracowany w każdym detalu ale wszyscy wyczekiwali południa, bo...

kiedy otwarły się drzwiczki wieżyczki zewsząd dobiegło głośne "oooo!!!" jakby pod ratuszem stała setka Shreków z Osłami :D

Równo z pierwszym uderzeniem zegara na zgromadzenie sypnął się gęsi puch i pióra.

A koziołki tryknąwszy się 12 razy zniknęły w wieżyczce na kolejne 24 godziny. Synowie byli zawiedzeni, że są leniwsze od krakowskiego trębacza, który co godzinę wypluwa płuca do trąbki, żeby turystów ucieszyć :D

Rynek zaludniły tłumy ustawiając się w potężne kolejki do kotłów z darmową imieninową gęsiną podawaną z modrą kapustą. Idea świętowania imienin ulicy bardzo mi się podoba. Takie lokalne festiwale i święta zawsze wzbudzają moją sympatię. Uważam je za wyjątkowe, warte uwagi i warte rozpowszechniania jako nasze, własne, rodzime i najlepsze :) Wśród poznaniaków panował radosny nastrój, było sporo ludzi przyjezdnych (szczególnie ze Śląska) i z pewnością wszystko wyglądało o stokroć lepiej niż spalenie tęczy w Warszawie o czym dowiadywaliśmy się z radia.

Gdybyśmy tak bliżej mieszkali, to z pewnością odstalibyśmy swoje, żeby spróbować imieninowych frykasów. A tak to tylko pozostało nam obejść się smakiem i pyszną kawą w Umberto (którego w życiu nie znaleźlibyśmy samodzielnie gdyby nie podpowiedź nieocenionej Brommby!) po czym podziwiając plaskate okoliczności przyrody udaliśmy się na południe. Synowie zadziwieni byli polami kapusty, kalafiorów lub porów, których nikt nie zbierał przed mrozem śniegiem i zimą;  sczerniałymi kikutami kukurydzy, którą dopiero teraz kombajny kosiły. Zdumiewały ich pryzmy burych kamieni, które okazywały się być burakami cukrowymi, przepiękne utrzymane "trawniki" oziminy, "gniazda" na drzewach, które były jemiołą i egipskie ciemności pustych przestrzeni (5,10,15 min jazdy, o! jest jakaś chatka! 5,10,20 min jazdy, o! jest druga)

Termy Maltańskie oczarowały mnie. Przede wszystkim basenem o wymiarze olimpijskim gdzie nie musiałam wykonać 80 nawrotów a tylko 40 ale także od strony organizacyjnej i finansowej. Wszystko tam jasno i przejrzyście opisane, bogata oferta do wyboru, wiele atrakcji wewnątrz i na zewnątrz, basen z cieplutką solanką a wszystko to za 105 zł w weekend za rodzinkę 2+3 za trzygodzinny pobyt. Dodatkowym plusem jest czas, który zatrzymuje się automatycznie kiedy wchodzi się do sauny :) Czyli można dostarczyć ludziom atrakcji nie zdzierając z człowieka kasy! Gdybyśmy mieszkali w Poznaniu (a byli tacy, to nie żart, którzy w tym mieście chcieli zamieszkać już, teraz i natychmiast z powodu koncertów i sklepów z yerba mate), to z pewnością bylibyśmy tam częstymi bywalcami :) Trochę nas przeraziły zapchane parkingi  ale okazało się, że wewnątrz jest tyle miejsca, że nie ma się wrażenia tłumów i przepełnienia.

Złota Brommba słusznie podsunęła mi ideę zamieszkania w centrum, a nawet wysłała kilka linków z namiarami. Wybrałam "Dobranoc" hostel na Strzeleckiej i mogę go wszystkim polecić. Jest fajnie i nowocześnie umeblowany, czysty, schludny, niewielki ( tylko 10 pokoi), posiada wi-fi (napisz, że darmowe! wisi mi tu Kołek i podpowiada zza pleców), salon z aneksem kuchennym a korzystanie ze wspólnych łazienek nie stanowi problemu ponieważ nawet przy komplecie gości jaki był w nocy z 10/11  3 łazienki z prysznicami i 2 osobne toalety całkiem wystarczają. W cenę noclegu wliczone jest śniadanie, kawa i herbata, którą można robić sobie bez ograniczeń. Dzięki wiadomościom od Brommby zajadaliśmy się przepyszną, włoską pizzą na ulicy Wronieckiej i smacznymi deserami w "Republice róż" na pl. Kolegiackim gdzie zechciała się z nami spotkać i dała się poznać jako  osóbka energiczna, niezwykle ciepła i serdeczna  :) Dziękujemy Ci Brommbo :*

Nie zrobiłam wiele zdjęć. Z dziećmi to nie wycieczka po zdjęcia. Chodząc jęczały i kwęczały ale  wrócili zadowoleni. Ja mam niedosyt Poznania, nie obleciałam go w kółko ze trzy razy (nie byłam w starym ZOO,pod Okrąglakiem, na dworcu kolejowym czyli tam dokąd dreptały moje nogi w dzieciństwie - dziwne że pamiętam Poznań jako zupełnie płaski a tam wzniesienia i górki nawet są!), przywiozłam tylko 200 zdjęć, ale za to najadłam się wspaniałości, dostaliśmy "gościniec" na drogę, bo byliśmy nie tylko w Poznaniu,  ale o tym "następną razą" jak mówią poznaniacy podśmiewując się z mojego "wychodzenia na pole" :))) Za to napatrzyłam się do syta na półkoliste wykusze, niby wieżyczki narożne, zabudowane balkony, które tak oczarowywały wyobraźnię mojego dzieciństwa :)



PS
Droga Brommba wyjaśniła także zagadkę zbyt nowego i odpicowanego wyglądu zamku Przemysła. Ten zamek właściwie jest budowany od nowa na ruinach zupełnie zburzonego zamczyska. Odbudowa wzbudziła wiele kontrowersji i protestów wśród poznaniaków, ale jednak jest realizowana.