Życie rodzinne to taka odmiana komunizmu. Niby wszystko wspólne ale mojego nie rusz! Chłopcy mają swoje zabawki, które są w zasadzie z drobnymi wyjątkami (prezenty, bądź samodzielnie kupione precjoza) do dyspozycji wszystkich. Czyli wygląda to tak, że nagle słychać rozdzierające dźwięki niczym z projekcji "Obcego" - maaaaaaaaaamoooooo! on mi zabrał X bez pytaniaaaaa!!!" Bo się uczyło, że o przynależność religijną nie należy się zapytywać- odwrotnie niż o pozwolenie użytkowania nie swojego przedmiotu. Nauka nie poszła w las, więc następuje żałosne "bo on się nie pyyyytał czy może". Trzeba robić wykład o poszanowaniu chociaż ma się wszystko w głębokim gdzieś, bo akurat czyta się coś fascynującego, albo gotuje, albo udaje, że nas nie ma.
He, żadne udawanie nie wchodzi w rachubę. Młodziaki chcą mieć natychmiast własny odcinek sędzi Anny Marii Wesołowskiej, więc matka bynajmniej z niewesoła miną sili się na obecność, obiektywność, opanowanie i oględnie mówiąc próbuje nie wyjść z siebie by nie stanąć obok. Kiedy jednak Wesołowska czuje, że nie wydoli do akcji rusza kolejny program, tym razem w wydaniu ojca rodu, czyli W 11. Następuje szybka i wojskowa akcja, pacyfikacja wszystkich, łącznie z Pinezką, która w popłochu usiłuje niewyskakując ze skóry wyskoczyć na szafę. I jest spokój. Do następnego razu, kiedy to znowu "maaaaaaaaamoooooooooo, bo on..."
Tak jak w komunizmie synowie pozwalają sobie na użytkowanie gaci lub skarpetek innych domowników (ojcu też biorą), przy czym miłosiernie omijają moją bieliźniarkę, co powoduje, że moje części garderoby nie walają się pogubione w szatniach, na wyjazdach czy też nie poniewierają się w garażu skąd po skończeniu sezonu rolkowo-piłkarsko-rowerowego przyniosłam skitrane po kątach zaśmierdziałe i brudne naręcza koszulek i skarpetek.
Wspólnotowe życie staje się często nie do zniesienia, bo następuje nadmiar bodźców na małej powierzchni bytowania w krótkim czasie. Młyn nie do zniesienia trzeba przeżyć, żeby za chwilę móc się cieszyć jakimś wspaniałym wydarzeniem ze strony potomstwa. Np. kolejną dwóją z ortografii (mamo, to lepsze niż ostatnia jedynka, więc się nie krzyw) albo podsuniętą pod nos kolacją, która była śniadaniem wg Gordona Ramseya (ziemniaczane placuszki z fasolką z chili)
Wspólnie nie znaczy spokojnie. Akurat podczas pisania tych słów jestem przymuszana do oglądania sztuczek Dynamo, który wcale mnie nie fascynuje, bo chyba już nie musi. W naszym domu non stop coś znika i cos się pojawia w najmniej oczekiwanych okolicznościach i miejscach. Gapią się mi przez ramię, wtręty wtykają i pytają czy mam dobrze w głowie, bo się z Wami tym dzielę ;-P
No cóż, jak komuna, to komuna. Czy się stoi czy się leży trochę śmiechu się należy.
Był tu Kołek (po prawej)
Był tu Puchaty (po lewej)
A Houdini poszedł szykować kolejne karciane sztuczki, które mnie kiedyś może zaskoczą (póki co jestem zbyt dociekliwym i podejrzliwym widzem)
I jeszcze straszą mnie, że mnie na policję zapodadzą, bo ujawniam ich szczegóły życiowe!
A teraz oddalam się do bardzo trudnego zadania pt "napisz 6 wyrazów; 2 czasowniki, 2 rzeczowniki, 2 przymiotniki"
idę pisać
zadanie ćwiczenie
domowe nieswoje :)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń