poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Kolejna trójka.

Stos mi się topi i to nie bynajmniej jak góra lodowa powoli i majestatycznie lecz raczej jak zrzeszotniałe i spróchniałe polana zmieniające się momentalnie w proch popiołu. Jest wiosna, długie są dnie, ludzie rozglądają się za innymi czynnościami niż czasowniki nieregularne, które wiosennej urody raczej nie mają, stąd i więcej czasu, więcej na życie i na czytanie. Maturzyści odpadają jak nasączone i opite alkoholem śliwki na dno likieru, czyli w kolejne byty szkół wybranych już zawczasu i z premedytacją bądź na wariata, no to sobie czytam.



Zwykłe losy ludzkie a jednak wciągają w swój świat i trzymają w nim aż do ostatniej kropki w końcowym zdaniu. Warszawska Praga, którą znam z dwukrotnych zajazdów szkolnych, obfituje w ciekawe indywidua, a wędrówka w moje strony (Limanowa, Dębno Podhalańskie) pozwala zaprzyjaźnić się z autorka na tyle, że miałoby się ochotę przysiąść do niej niezobowiązująco i dorzucić jakieś trzy grosze do tych historii. Świetne, współczesne opowiadania :)



Jżisz Maria to je to! Wychowana na czechosłowackich produkcjach filmowych, o których jest oczywiście wspomnienie w tej książce (Kobieta za ladą, Szpital na peryferiach itd.) wielbiąca miękki czeski język, którego nie mogę sobie nadal za Chiny ludowe wyimaginować jeśli chodzi o przekleństwa, po prostu rzęziłam nad ta książką śmiechem i łzami. U nas jest powiedzenie jak się czegoś nie wie/nie rozumie, że to niby czeski film, ale przyznam, ze wydawało mi się, że owo powiedzenie ukuli Teutoni albo jeszcze smutniejsza rasa, bo ja akurat bardzo rozumiem czeski humor. Co więcej, ten humor ogromnie mnie bawi :D No więc tak pokrótce; siedemdziesięcioletni ojciec idzie sobie na spacer z czterdziestoletnim synem po Pradze. No i gdzie idą? Takže to ví, na pivo :) Cała książka składa się z dialogów i wspomnień o tym i o owym oraz o nich samych.



Kolejna wędrówka tam gdzie kiedyś byłam. Chyba szczególnie lubię czytać o tych miejscach, na których kiedyś sama się znalazłam, już po powrocie, kiedy to mogę przywołać w pamięci żywy i niewyblakły jeszcze obraz, smak czy zapach. Te opowiadania skierowały moje kroki do Włoch ale nie tylko. Podążyłam też w kierunku domu pełnego kobiet i choć różni się on wypełniającymi go ciotkami od moich ciotek, to było mi w nim sielsko i swojsko mimo tych różnic. Wg mnie Dehnel świetnie opowiada o ludziach, ich zaletach i wadach. Jego postaci są wyraźne, bo nawet te zwiewne i pełne delikatności, zostawiają trwały ślad podczas czytania.  Umiejętność jego bajania zdobią soczyste szczegóły i arabeski porównań. Mam wrażenie, że nigdy mnie nie znudzi jako bajarz, bo każda kolejna pozycja odsłania w jego pisarstwie kolejne warstwy słownej małmazji przełożonej ironią, zaprawianej dbałością o szczegóły  i owinięte z pietyzmem w piękne zdania :)

To tyle spod topniejącego stosu :)

piątek, 25 kwietnia 2014

Wydarte z paszczy.

Najpierw mysz. Szpilka to wytrawna łowczyni. Poluje całymi dniami i nocami jeśli te są odpowiednio ciepłe. Co upoluje to zwlecze do domu. Ratowałam już nietoperza tej wiosny. Gdzieś na strychu u sąsiada w szopce musiał wisieć nisko, bo przywlekła go w biały dzień. Nie zrobiła mu wielkiej krzywdy, bo chyba zaciekle się bronił, ale nie mógł sam odlecieć, bo położyła go pod oknem kuchennym i pilnowała a on biedak skrzeczał rozpostarty jak placek. Wzięłam go do ręki i rzuciłam w powietrze - odleciał już bezpieczny. Potem miałam wyrzuty, ze mogłam go przechować do zmroku i dopiero wtedy wypuścić, no ale stało się. Odleciał w stronę drzew.

Dzisiaj znowu radośnie i głośno miauczała pod oknem, więc wyjrzałam cóż znowu. Mysz, tym razem zamordowana na śmierć. Skubana zerwała dzwonek z obróżki i zgubiła, Szpilka rzecz jasna, i znowu rozpoczął się dla niej sezon łowieckiej obfitości. Muszę dokupić czym prędzej ten dzwoneczek, bo wkrótce zaroi się od ptaszków uczących się fruwać i wiadomo, że tez się będzie na nie zasadzać.

A tak poza tym to wydzieram z paszczy pamięci filmy, nim zapomnę, że dobrze się mi je oglądało.



Jeden z nielicznych filmów amerykańskiego kina z bardzo niepedagogicznym zakończeniem wg Starego Testamentu "oko za oko, ząb za ząb". Thriller trzymający się kupy, chociaż znalazło się w nim kilka nieścisłości proceduralnych ale złożone one zostały na karb stanu emocjonalnego głównej bohaterki, która jest operatorką linii ratunkowej 911. Naprawdę bardzo dobry film w swoim gatunku.



Prawdziwy dramat dorosłego człowieka spowodowany splotem zdarzeń i osóbką małej dzieweczki - córki najlepszego przyjaciela. Film o tym jak szybko i łatwo rozprzestrzeniają się oskarżenia i podejrzenia, które pociągają lawinę nienawiści i agresji skierowanej do kogoś, kto niedawno był przyjacielem, kumplem, nauczycielem przedszkolnym. Zaskakujące zakończenie dopełnia rozważania, które widz czy chce czy nie, prowadzi w swoich myślach podczas projekcji. Ile jesteśmy w stanie wybaczyć, ile nam wybaczono = na ile jesteśmy skłonni zaufać ponownie, na ile inni zaufają nam. Bardzo dobre kino do własnych przemyśleń i wniosków.



Trzeci film jest również z tych, które atakują widza i zmuszają do myślenia. Tym razem motywem przewodnim jest kłamstwo. Na ile można go usprawiedliwić, czym i w jakich okolicznościach. Film przeleżał u mnie na dysku prawie rok i wiecie co? Nagrałam go niedawno powtórnie, bo zapomniałam, że go mam! Nad rodziną Naadera i Simin zawisa rozwód. Najbardziej odczuwa to ich córka Termeh, która cierpi widząc rozłam w rodzinie. Tak się składa, że rozstanie rodziców pociąga za sobą splot wydarzeń podczas których coraz więcej osób odczuwa negatywne skutki tej decyzji. Dramat podszyty dreszczem thrillera, bo z każdym kolejnym kadrem nie wiemy czego należy się spodziewać po bohaterach. A oni, tak jak w życiu, działają impulsywnie, emocjonalnie i irracjonalnie. Jak zakończy się to rozstanie? Obejrzyj film i powiedz mi!


Miłego weekendu :)

środa, 23 kwietnia 2014

Recenzje ze stosu.

Pierwszego drapnęłam Amosa Oza. "Przygoda w Jerozolimie" to zabawne perypetie chłopca mieszkającego w tym mieście. Ile trzeba zachować w sobie dziecka by tak subtelnie opisać świat dziecięcymi oczyma? Piękne opowiadanie :)



Kolejna książka w czasie czytania zaczęła mnie bardzo irytować. Po pierwsze mnóstwem wyjaśnień i opisów, które wydawały mi się zbędne, po drugie dialogami zbudowanymi przy użyciu wyrażeń i zwrotów z języka polskiego. Zniecierpliwiona sięgnęłam do kopalni i wykopałam, że Paul Sherman to nie kto inny niż Przemysław Słowiński. I wyjaśniły się żarciki zapożyczone z polskich kawałów o Żydach, regionalne odniesienia do kury, którą wieśniak (tu Żyd) zjada tylko w dwóch przypadkach; kiedy kura zdechła lub kiedy wieśniak umiera. Akcja powieści jest oparta na podawaniu wiadomości wygrzebanych w innych źródłach. Nieudolność w jej prowadzeniu przerażała mnie i przypominała mękę, którą zafundowała mi biografia Elki II. Pod koniec w tekście wyłapałam błąd merytoryczny w podawaniu dat - ja, której układ cyfr zawsze sprawiał trudność w zapamiętaniu! Dotarłam do śmierci Harrego by stwierdzić, że poza kilkoma ujawnionymi przez samego iluzjonistę sztuczkami nic tam nie ma... Może Irving Stone coś by z tym ciekawym życiem nieprzeciętnego człowieka cos zrobił sensownego gdyby żył...



Za to Paweł Sanajew odwalił kawał dobrej roboty. Co prawda bulwersując swoich najbliższych oraz elektryzując lekko rynek własnego kraju. Czytając historię opowiadaną przez siedmioletniego Saszę mieszkałam razem z nim w ciasnym mieszkaniu jego babki Niny i dziadka aktora. Kuliłam głowę wysłuchując cholerycznych tyrad babki i drżałam z radości czekając z Saszą na jego matkę. Genialnie oddane napięcie i wrażliwość dziecka przebywającego prawie non stop z despotyczną, zaborczą i straszną babką. Jeśli chcecie dowiedzieć się dlaczego i pod jaką podłogą kogo należałoby pochować, to zagłębcie się w świat moskiewskiego mieszkanka w bloku, w którym windę obsługują dwie   groźne windziarki.





środa, 16 kwietnia 2014

Siostra, będzie musikal*.

Sześcioletni brat tak właśnie prezentował nadciągający film  i tak ten gatunek do dzisiaj nazywamy. Musikal nie musi być zły. Musikal może być fascynujący jak np. "Skrzypek na dachu" czy "Hair". Ogladający "Matura to bzdura", wiedzą zapewne, kto jest autorem literackiego pierwowzoru ;-)

- Podpowiem, Mickiewicz nadał taki tytuł swojemu dziełu, który często jest odniesieniem do ludzi starych.
- Nędznicy?



Nie było nędznie, nie. Jednakże nie było oszałamiająco. Miłym zaskoczeniem dla ucha był dla mnie Rusell Crowe. Robotycznie śpiewającym okazał się być Hugh Jackman. Myślę, że C3PO lepiej odśpiewałby jego partię, albo taki Chewbacca. Hugh niech pozostanie przy prężeniu ciała na ekranie, bo to mu wychodzi znacznie lepiej. Miłym i wzruszającym odkryciem był głos Anne Hathaway. Najzabawniejszą postacią Sacha Baron Cohen, którego długo nie mogłam rozpoznać w charakteryzacji.

- Kurde, taka fajna historia ale czy oni muszą ją śpiewać?!

Niemniej wytrwał na posterunku, bo okazało się, że Pan Gryzoń nie znał ani pierwowzoru Hugo ani żadnej z ekranowych adaptacji :D I dobrze teraz możemy obejrzeć wersję z Umą i Liamem :D

* fonetycznie po polsku zmiękczone s jak w wyrazie siny :)

Radosnej, zdrowej i pełnej chwil spędzonych z bliskimi Wielkanocy
życzy
gwiezdna

sobota, 12 kwietnia 2014

Kmin rzymski.

Kupiłam moździerz, żeby się nie wyłamywać z ciągu kulinarnego ;-) Malućki, tyciućki, ale wystarczający by rozgnieść i rozetrzeć kmin rzymski. Bo chodził za mną i kmin i moździerz. Bez tego drugiego dawałam sobie radę, bo rozbijałam ziarna kminu w porcelanowej misce końcem drewnianego trzonka od tłuczka :) Ale co artyleria to artyleria, proszę pięknie, mam proch strzelniczy z kminu :))) I ten moździerz można myć w zmywarce, po prostu perfekt. A ze kupiłam go w sklepie znanym powszechnie ze sprzedaży książek, czasopism itd., to już pikuś, empikuś.



Ciekawi Was gdzie ten proch kminowy wsypałam? No to proszę bardzo:
cebulkę zeszkliłam na oliwie, dodałam czosnek,
wrzuciłam garść posiekanych pieczarek
posoliłam
a kiedy odparowały
dorzuciłam pół pokrojonej cukinii
następnie szybko pocięłam nożyczkami suszone pomidory
i wrzuciłam do garnka dodając serek mascarpone
trochę przecieru pomidorowego
kmin, chili, pieprz czarny, bazylia suszona
i dolałam trochę wody spod gotującego się w garnku penne

Voila, szybkie danie gotowe w 15 min, jak u Jamiego Olivera ;)

Ortodoksi zostaną przy klopsikach z ziemniaczkami i ogórkiem kiszonym a my podsypując na koniec sos kaparami i posiekaną dymką będziemy mieć z Puchatym ucztę :)


Z czym kojarzy się Wam smak i zapach kminu rzymskiego? Mnie to ziółko żyć nie daje, bo ilekroć otwieram torebkę i wącham, to na końcu języka mam jego smak w jakiejś potrawie z przeszłości i nie wiem co to było! Kojarzy mi się tylko z tym, że potrawy tej nie jadłam w domu, że było to coś skądś przywiezione albo gdzieś kupione. Niejasno kojarzy mi się z dawną Czechosłowacją... Gulasz segedyński, knedliczki z kapustą? co to cholera było?!

piątek, 11 kwietnia 2014

Tradycjonaliści - zawiera lokowanie knajpy.

Bo zbliża się, bo już prawie jest u bram kolejne święto. A co za tym stoi wie każdy.

Wigilia bez karpia?!?!

Wielkanoc bez białej kiełbasy!?!?

Święconka bez jajek?!?!

Żłóbek bez Jezuska?!?!


Ile w nas tradycji wiemy sami. Niepotrzebne są do tego święta gdy widzę Pana Gryzonia skonfundowanego nad zwykła kartą dań w restauracji. No bo co by tu zamówić, żeby było dobre, no co? Jakiś ryzykancki ruch w kierunku szpadek schabowych może się przecież zakończyć przebiciem ścian żołądka, żeby nie wspomnieć o polędwicy w ziołach Babci Borzankowej (bo to może jakaś czarownica jest chociaż co niedzielę widuję ją w kościele?) to najlepiej wybrać coś co się zna czyli schabowy z ziemniakami i zasmażaną kapustą :D

Nie natrząsam się bynajmniej z Pana Gryzonia, ale wczesnomałżeńskie wyprawy w celach konsumpcyjnych kończyły się z reguły kotletem schabowym leżącym bez większego zainteresowania ze strony męża na talerzu, podczas gdy on sam częstował się moim zamówieniem i z pełnymi ustami składał zażalenia "dlaczego nie powiedziałaś mi, że to takie dobre, też bym sobie zamówił!" Nie powiedziałam, bo nie wiedziałam a że ryzyka w smakach się nie boję to jadam różne potrawy.

Przedwczoraj gościłam stado. Składało się ono z 1/4 klasy mojego syna Puchatego. Przyszli chociaż nie byli zaproszeni, tak twierdził Puchaty. Ale zostało im otworzone w ramach "pukajcie a będzie wam otwarte". W podobnym stylu akcja toczyła się dalej ponieważ młodzież jest wiecznie głodna i choć nie prosili to im dano. Zupę pomidorową z makaronem oraz makaron ze szparagami i wędzonką w sosie z mascarpone. Bo akurat było i była tego obfitość a młodzi wiecznie głodni chodzą o czym zaświadczyć mogą moje drzwi od lodówki codziennie wyrywane z zawiasów po powrocie potomstwa ze szkoły. Wieczorem dostałam sms od jednej z mam dziękującej mi za nakarmienie syna i proszącej o przepis. Hmmm i jak tu ogarnąć kuchenną improwizację jakimiś ramami? Zaprosiłam ją na kawę :)

Mąż skrupulatnie wygrzebał był wszystkie zielone części jakiegoś "drewna" z sosu a resztę skonsumował zastanawiając się nad niecodziennym smakiem dania. Na Podhalu nie jadało się szparagów. Co więcej "szparagą" tubylcy zowią fasolkę szparagową różnego rodzaju! A ja szparagi kocham z tytułu małżeństwa fusion moich rodziców. To w Wielkopolsce zajadałam się nimi kilka dekad wstecz. Stamtąd też przywędrowało do naszego domu sporo niegóralskich smaków jak modra kapusta na ciepło, czernina, dziczyzna (albo sposób przyrządzania mięsa by ją imitowało), ukochane przez mojego ojca potrawy z podrobów, które niekoniecznie wielbiliśmy z bratem :D, kompot podawany w kompotierce, karp w galarecie, karp w sosie szarym, i w ogóle mnóstwo ryb.  Babci zawdzięczamy dziecięce męki nad eintopfem ale też rozkosze  biszkoptowego jabłecznika z lukrem na pół palca czy świątecznych prawdziwych pierników. Cioci mizerię z ogórków tartych na tarce. Kolejnej cioci boski kompot z wiśni i smak pieczonych gołębi.


Byłam niejadkiem, wybrednym konsumentem, nieufnym okiem patrzącym na nowe potrawy. O brak apetytu można winić moich rodziców, którzy naczytawszy się mądrości z ksiąg wszelkich kitrowali we mnie codzienną owsiankę lub kaszę mannę na mleku, bo dziecko mleko pić musi. Ja kitrowałam te specjały w drugą stronę ku ich rozpaczy. Będąc oddaną pod opiekę góralskiej babki zażerałam się natomiast "grulami z kapustą na wędzonce" mając niespełna dwa lata. Wiejska babcia bowiem płatkami owsianymi i kaszą manną skarmiła kurczaki widząc moje codzienne pawie po prostu zapytała się czy bym nie zjadła tego co oni. I zjadałam w tajemnicy przed rodzicami :D Moje nieufne oko znacznie się otworzyło na smaki wyraźne, ostre, konkretne i trafiające w kubki smakowe czymś więcej poza mdłą słodkością porannych zup mlecznych.


O rozwijający się zmysł smaku dbał głównie mój tata. Lubił zaglądać do knajp i restauracji. W ogóle lubił gotować. Do dzisiaj mam w ustach smak schabowego saute z poznańskiej restauracji czy nadmorskiej ryby ze smażalni. Albo otoczony biszkoptami sernik na zimno z osiedlowej kawiarni, na który czasami nas wysyłał w tajemnicy przed mamą, że nie wspomnę o kremie sułtańskim.


Nasi synowie w ogóle nie znają smaku owsianki ni kaszy manny ale z chęcią sięgają po nowe potrawy. Tradycyjnie pozostawiam im wybór, nie każdy z nich lubi chorizo, krewetki, szparagi czy czekoladę z chili. Podobnie jak nie każdy z nich gustuje w białej kiełbasie czy karpiu. Wolę, wszyscy wolimy, żeby dobrą tradycją świętowania była po prostu radość ze wspólnego jedzenia smacznych potraw w dobrej atmosferze :)))


PS
Lokowana knajpa to "Karcma u Borzanka" menu smaczne, proste i z elementami potraw regionalnych.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Tanio sprzedam.

Dziwną wędrującą gorączkę. Łazi u nas po okolicy do spółki z tą szelmą katarem albo i nie. Może ja tez ją miałam w ubiegłym tygodniu, kiedy to z nosa leciały mi jakieś wydzieliny (co prawda miałam wrażenie, że wydzieliny są ze zwojów otulonych oponą twardą) ale ponieważ mało zwracam na samą siebie uwagę, to gorączką poniżej 38 stopni mogła być przeze mnie po prostu zignorowana. Ot podszyła się pod jakiś ból głowy i po prochu zniknęła albo jej w ogóle nie było.

Była za to u Kołka i to zauważalna bez żadnego towarzysza z kraju kataralnych wysięków. W pierwszy dzień duża, w drugi podgorączkowa a na trzeci w ogóle jej już nie było, bo przeniosła się na Houdiniego! Cóż, zastosujemy te same metody: areszt domowy, dużo picia, obniżenie temperatury prochem i obserwację baczną. Przed nami weekend, może obejdzie się tak jak u Kołka.... Cholera jasna, ledwie Houdini wyzdrowiał na czas testów z zapalenia oskrzeli!
Nie, no nie może być tak, żeby trzeciemu dziecku nic nie dolegało. Nie ma tak dobrze! W nocy zbudził nas odgłos charcząco - rzężący. To tylko nasze najstarsze pacholę katarek odsiąkiwało, a że mu zeszło prawie godzinkę do 3 rano, to cóż z tego?

- Na cholerę nam było tyle dzieci?
- Nie wiem, chyba mieliśmy jasną i radosną wizję tego całego kramu...
- Żeby choć charczeli w swoich pokojach, to by się człowiek przynajmniej wyspał...
- A tak to charczą za szafą albo pokój niżej i nic nas nie ratuje poza niedosłuchem starczym - powiedziałam mając na myśli męża, który już charczał na cześć Morfeusza.
Bo tak właściwie, to ja z nim w swoich myślach gadałam. Komu by się chciało otwierać gębę po ciemku? I żeby to chociaż było do kogo jak ten mój małżonek udawał, że czuwa. Jak zwykle zresztą czuwał udając, że śpi. Jak kto woli, ale rano to on wszystko pamięta; jak wstawał na kolanka kładł, po pupci klepał, odbekiwał i pieluchy zmieniał. Eeee, że mnie się epoki pomyliły? O nie, żadne takie. Jakby się kto zaspanego zapytał czy do dzieci wstawał, to oczywiście, ze wstawał, po pupci klepał, pieluchy zmieniał, odbekiwał... Więc chyba nie spał tak samo jak ja, albo spał zupełnie nie śpiąc. Nieważne i tak ja zawsze muszę wystawiać stopę spod ciepła i na pożarcie nocy rzucać moje ukochane sny.

No dobra, Pan Gryzoń wstał w niedzielny poranek wypuścić kotkę na wolność. Ja miałam chwilowy niedosłuch starczy podszyty pretensjami o zabór jednej cennej godziny snu :D


Z powodu zamkniętej biblioteki wybrałam się na zakupy internetowe. Jutro przybędzie nowa porcja lektur. Tymczasem prowadzę śledztwo z Rebusem. Ian Rankin dba o utrzymanie napięcia należycie, nadal nie wiem kto zabił. Muszę się przyznać, że Hide &seek leżało ponad pół roku w walizce, którą mieliśmy na Chorwacji! Na szczęście nie zapominam wątków kryminalnych po takim czasie :)