Bo zbliża się, bo już prawie jest u bram kolejne święto. A co za tym stoi wie każdy.
Wigilia bez karpia?!?!
Wielkanoc bez białej kiełbasy!?!?
Święconka bez jajek?!?!
Żłóbek bez Jezuska?!?!
Ile w nas tradycji wiemy sami. Niepotrzebne są do tego święta gdy widzę Pana Gryzonia skonfundowanego nad zwykła kartą dań w restauracji. No bo co by tu zamówić, żeby było dobre, no co? Jakiś ryzykancki ruch w kierunku szpadek schabowych może się przecież zakończyć przebiciem ścian żołądka, żeby nie wspomnieć o polędwicy w ziołach Babci Borzankowej (bo to może jakaś czarownica jest chociaż co niedzielę widuję ją w kościele?) to najlepiej wybrać coś co się zna czyli schabowy z ziemniakami i zasmażaną kapustą :D
Nie natrząsam się bynajmniej z Pana Gryzonia, ale wczesnomałżeńskie wyprawy w celach konsumpcyjnych kończyły się z reguły kotletem schabowym leżącym bez większego zainteresowania ze strony męża na talerzu, podczas gdy on sam częstował się moim zamówieniem i z pełnymi ustami składał zażalenia "dlaczego nie powiedziałaś mi, że to takie dobre, też bym sobie zamówił!" Nie powiedziałam, bo nie wiedziałam a że ryzyka w smakach się nie boję to jadam różne potrawy.
Przedwczoraj gościłam stado. Składało się ono z 1/4 klasy mojego syna Puchatego. Przyszli chociaż nie byli zaproszeni, tak twierdził Puchaty. Ale zostało im otworzone w ramach "pukajcie a będzie wam otwarte". W podobnym stylu akcja toczyła się dalej ponieważ młodzież jest wiecznie głodna i choć nie prosili to im dano. Zupę pomidorową z makaronem oraz makaron ze szparagami i wędzonką w sosie z mascarpone. Bo akurat było i była tego obfitość a młodzi wiecznie głodni chodzą o czym zaświadczyć mogą moje drzwi od lodówki codziennie wyrywane z zawiasów po powrocie potomstwa ze szkoły. Wieczorem dostałam sms od jednej z mam dziękującej mi za nakarmienie syna i proszącej o przepis. Hmmm i jak tu ogarnąć kuchenną improwizację jakimiś ramami? Zaprosiłam ją na kawę :)
Mąż skrupulatnie wygrzebał był wszystkie zielone części jakiegoś "drewna" z sosu a resztę skonsumował zastanawiając się nad niecodziennym smakiem dania. Na Podhalu nie jadało się szparagów. Co więcej "szparagą" tubylcy zowią fasolkę szparagową różnego rodzaju! A ja szparagi kocham z tytułu małżeństwa fusion moich rodziców. To w Wielkopolsce zajadałam się nimi kilka dekad wstecz. Stamtąd też przywędrowało do naszego domu sporo niegóralskich smaków jak modra kapusta na ciepło, czernina, dziczyzna (albo sposób przyrządzania mięsa by ją imitowało), ukochane przez mojego ojca potrawy z podrobów, które niekoniecznie wielbiliśmy z bratem :D, kompot podawany w kompotierce, karp w galarecie, karp w sosie szarym, i w ogóle mnóstwo ryb. Babci zawdzięczamy dziecięce męki nad eintopfem ale też rozkosze biszkoptowego jabłecznika z lukrem na pół palca czy świątecznych prawdziwych pierników. Cioci mizerię z ogórków tartych na tarce. Kolejnej cioci boski kompot z wiśni i smak pieczonych gołębi.
Byłam niejadkiem, wybrednym konsumentem, nieufnym okiem patrzącym na nowe potrawy. O brak apetytu można winić moich rodziców, którzy naczytawszy się mądrości z ksiąg wszelkich kitrowali we mnie codzienną owsiankę lub kaszę mannę na mleku, bo dziecko mleko pić musi. Ja kitrowałam te specjały w drugą stronę ku ich rozpaczy. Będąc oddaną pod opiekę góralskiej babki zażerałam się natomiast "grulami z kapustą na wędzonce" mając niespełna dwa lata. Wiejska babcia bowiem płatkami owsianymi i kaszą manną skarmiła kurczaki widząc moje codzienne pawie po prostu zapytała się czy bym nie zjadła tego co oni. I zjadałam w tajemnicy przed rodzicami :D Moje nieufne oko znacznie się otworzyło na smaki wyraźne, ostre, konkretne i trafiające w kubki smakowe czymś więcej poza mdłą słodkością porannych zup mlecznych.
O rozwijający się zmysł smaku dbał głównie mój tata. Lubił zaglądać do knajp i restauracji. W ogóle lubił gotować. Do dzisiaj mam w ustach smak schabowego saute z poznańskiej restauracji czy nadmorskiej ryby ze smażalni. Albo otoczony biszkoptami sernik na zimno z osiedlowej kawiarni, na który czasami nas wysyłał w tajemnicy przed mamą, że nie wspomnę o kremie sułtańskim.
Nasi synowie w ogóle nie znają smaku owsianki ni kaszy manny ale z chęcią sięgają po nowe potrawy. Tradycyjnie pozostawiam im wybór, nie każdy z nich lubi chorizo, krewetki, szparagi czy czekoladę z chili. Podobnie jak nie każdy z nich gustuje w białej kiełbasie czy karpiu. Wolę, wszyscy wolimy, żeby dobrą tradycją świętowania była po prostu radość ze wspólnego jedzenia smacznych potraw w dobrej atmosferze :)))
PS
Lokowana knajpa to "Karcma u Borzanka" menu smaczne, proste i z elementami potraw regionalnych.
Gwiezdna, ja Cię proszę, Ty zachowaj umiar w łączeniu tylu wątków i informacji w jednym poście, bo ja nie "nadanżam"!!!
OdpowiedzUsuńPo kolei;
kapusta modra na ciepło? u nas na zimno, z jabłkiem, ale kompot w kompotierkach, oczywiście;)
Mój tata był warszawiak (ale w pierwszym pokoleniu i krótko, bo po wojnie już krakowianin do końca życia, a cała reszta antenatów, to już rzeszowskie i tarnowskie, prawie Podhale;)) - i np.pierogi ruskie jadł ze śmietaną, brr.
Szparagi tez kojarzyłam długo bardziej z fasolka niż z czymś innym:)
Mizerię trzeć, a nie mordować się z krojeniem cieniuśkich plasterków - horror - nauczyła mnie przyjaciółka rodem ze Śląska, ale np. karpia w galaretach i sosach nadal nie tknę, musi być smażony, no chyba że z ogniska z cebulką, mniam, mniam.
A gołąbki jak robisz?
Bo na Dolnym Śląsku gotują, co mnie odrzuca, bo u nas piekło się w piekarniku i był raj w gebie, teraz samej mi sie nie chce robić, no i ja leniwa jestem:(
A za owsianką przepadam, byle na słono:)
kapusta modra gotowana z jabłkiem, octem winnym, przyprawami i obowiązkowym cukrem :)
Usuńruskie ze śmietaną zasmażaną na słoninie, pyyycha!
w tradycji regionalnej gotuje się je na warstwie kiszonej kapusty, zalane rosołem - dla mnie nie do przyjęcia są gołąbki na sposób góralski. sama owszem, gotuję w rosole ale wszyscy preferujemy z sosem grzybowym ew pieczarkowym.
największe wzięcie mają jednak pseudogołąbki - takie opiekane kotlety z mięsa, ryżu i siekanej kapusty zalane pomidorową pasatą i zapieczone. nikt nie wydłubuje zeń kapusty, nie trzeba parzyć liści i niczego zawijać. jedynym mankamentem jest ZAWSZE niedostateczna ich ilość :D
i wiesz co, nasi synowie zjedliby zapewne i owsiankę i kaszę mannę gdyby im to ktos zrobił :D ja mogę zjeść musli zalane zwykłą wodą z miodem, słodkiego mleka nie znoszę.
UsuńW sprawie golabkow z dolnego Śląska : nie wiem co znaczy gotowanie ich . Ja w miękkie liście , obgotowane wcześniej na wrzątku zawijam farsz, potem ukladam w brytfance, zalewam gęstym sosem pomidorowym i zapiekam . Krem sułtański, to deser petarda mojego dzieciństwa. Dorośli, jak nawalili zawsze mogli mnie nim przekupić, potrafilam zjeść dwa naraz:) fel
OdpowiedzUsuńkrem sułtański, mmm a do tego woda firmowa pita przez słomkę ze słomy :))))
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńFel, u nas też się wkładało do piekarnika, tylko w zalewie pomidorowej, nie w sosie, i gołąbki miały wspaniały smak, a kapusta z wierzchu była zrumieniona i takie, ze skwarkami uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńA tu na ogól gołąbki sa 'blade' i obowiązuje do nich sos, grzybowy lub pomidorowy.
i takie bladawce jeszcze niektórzy jedzą z ziemniakami!!!
UsuńWigilia bez karpia ? A czemu nie . U mnie je się sandacza . Wielkanoc bez białej kiełbasy ? A czemu nie . U mnie tylko symbolicznie do koszyczka i jeden kawałek dla mojej matki - bo lubi . Inni mają na białą długie zęby. Święconka bez jajek . Już nie koniecznie - lubimy , a poza tym tradycja . Kto powiedział,że tradycja to tylko ta ogólnie przyjęta . Przecież można stworzyć własną .
OdpowiedzUsuńpewnie, że można tworzyć własną tradycję :) ważniejsze, żeby nie było zgrzytów przy stole z jej powodu.
Usuń:) Ale narobiłaś mi smaku...
OdpowiedzUsuńCzerniny nigdy nie polubiłam.
akasza2
Akaszo ja też nie, ale spróbowałam, znam składniki, znam smak i na szczęście nie rozpaczałam jak Jacek Soplica gdy ją mi na stół podano ;)
Usuń"makaron ze szparagami i wędzonką w sosie z mascarpone." - przepisę poproszę, bo ja straszny makaroniarz jestem.
OdpowiedzUsuń