piątek, 30 maja 2014

Co zapewnia równowagę w stadzie?

Kolega Makroman przyczynił się do powstania tego postu, jakkolwiek nie jest ona żadnym odwetem z mojej strony na Jego komentarze. To kolejne przemyślenia, do których tym razem Makro dał impuls :)

Ile razy pytacie się "dlaczego znowu ja mam to robić?!" tyle razy jest to sygnałem Waszej niezgodny na daną sytuację bardzo często spowodowanej poczuciem wykorzystywania czy niesprawiedliwości w związku. Z czego to wynika, można się zastanawiać i dysputować bez końca. Można licytować się na domowe obowiązki, bohatersko wskazywać na ich ilość, jakość czy niecodzienną przynależność do takiej czy innej płci. Moim zdaniem jednak nie o to chodzi. Wchodząc w jakikolwiek związek czy to partnerski czy rodzicielski mało kiedy zdajemy sobie tak naprawdę sprawę, że to przewróci nasze życie totalnie do góry nogami. Mało kiedy mamy świadomość obowiązków z tego wynikających dopóki ich nie zaznamy na własnej skórze. Potem zamiast spodziewanej fali szczęścia i sielskich obrazków pojawia się koszmar frustracji, pretensji i poczucie ukradzionego życia. Żona kumpla jest aniołem, mąż koleżanki idealny, trawa w sąsiednim ogródku zieleńsza a twoje auto mniej pali i w ogóle się nie psuje, a wszystko co było przed związkiem wydaje się być obrazkiem z raju. Ja to mam pecha!

O tym co dzieje się w każdym domowym stadzie i my sami często mamy błędne pojęcie. Jesteśmy tylko jedną stroną związku i w codzienności życia bardzo  często zwyciężają pretensje, których nawarstwiane nie prowadzi do niczego dobrego. Czy potrzebny jest jakiś sprawiedliwy podział obowiązków byśmy mieli dobre samopoczucie? Czy w ogóle sprawiedliwy podział obowiązków w opiece nad potomstwem i domem w ogóle istnieje? Przykro mi, ale podejrzewam, że to zupełnie abstrakcyjne pojęcie. Podchodząc tylko w ten sposób do sprawy szybko okazuje się, że taki czy inny związek staje się skrupulatnie rozliczanym biznesem. Winien - ma, a cowieczorne saldo obciąża mankiem jednego lub drugiego. Jeśli chcemy tylko zdawania raportu w rozliczeniowych rubryczkach, to po co był nam w ogóle jakikolwiek związek?

 

1 Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
2 Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
3 I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
4 Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
5 nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
6 nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
7 Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
8 Miłość nigdy nie ustaje,
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie.
9 Po części bowiem tylko poznajemy,
po części prorokujemy.
10 Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.
11 Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
12 Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
13 Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.


To jak się czujemy nigdy nie zależy tylko od nas samych. Składa się na to zlepek szybkozmiennych sytuacji, do których musimy się ciągle przystosowywać. Składa się na to człowiek/ludzie,  z którymi żyjemy, ich uczucia, wola i zrozumienie. Wszystko ma swoje racje bytu, wszystko jest jakąś prawdą bądź częścią tej prawdy. Jedno jest, przynajmniej dla mnie jasne jak słonce; to dwoje ludzi buduje swoje relacje i tylko oni we dwoje mogą zadbać o jakość tejże relacji bez względu czy jest to związek małżeński, partnerski, rodzicielski czy przyjacielski. Często zapominamy, że sami mamy w ręku narzędzie zmian, bo łatwiej po prostu rościć pretensje.

Nie wiem czy w jakikolwiek sposób odpowiedziałam na pytanie z tytułu. Bardzo możliwe, że tak, bardzo możliwe, że nie. Jestem tylko jednostką wśród miliardów innych i moje próby uchwycenia równowagi skierowane są głównie na moje własne życie. Wysiłki wkładane w to często są niewspółmierne do efektów; cóż, na to nigdy nie ma gwarancji, bo życie to nie logiczna matematyka lecz wybuchowa współrzędna danego momentu w czasie i przestrzeni, jedyna i niepowtarzalna.

U mnie jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Po latach w związku w niepamięć odszedł czas licytowania się na obowiązki, zwalania odpowiedzialności na jedną czy drugą stronę. Dajemy sobie prawo do wyrażania własnych emocji i chyba tu upatruję największy sukces, poza oczywiście miłością, która póki co nie ustaje.

U mnie jest dobrze za sprawą nas wszystkich, czego i Wam serdecznie życzę :)))

poniedziałek, 26 maja 2014

Dzień wyjątku.

Z życzeniodawcy przeszłam w życzeniobiorcę. Kwiatki zostają nadal te same. Moje ulubione. W dodatku z własnego ogródka.

Nie wiem czy Dzień Matki celowo został ustanowiony na ostatnie dni maja by podkreślić wiosenną naturę tego dnia czy tez jechanie na oparach by dobić do końca roku szkolnego?

Pracuję w domu, czyli tak naprawdę przecież nic nie robię o czym wiedzą zapewne wszystkie matki świata. Wykorzeniam więc złe nawyki myśleniowe we własnym potomstwie by nie popaść w jeszcze większą niedocenialność. Wrednie każę im sprzątać, robić zakupy, samodzielnie szykować sobie weekendowe śniadania a sama siedzę z kubkiem kawy na tarasie i poddaję się rozkoszy nicrobienia.

Czytałam dzisiaj o coraz bardziej sfrustrowanych matkach Polkach  i zastanawiałam się czy lepiej się frustrować czy być posądzanym o leżenie do góry brzuchem przez dnie całe... Żadnych wniosków odkrywczych; i tak żle i tak niedobrze. Przyznawanie się o niewyróbkach, padaniu na pysk czy nietrafianiu palcem do nosa ma bardzo małe zalety terapeutyczne kiedy mówisz to sama sobie. Jeszcze mniejsze ma kiedy przyznasz się światu, bo nagle odezwą się miliony matek, które dają rady WSZYSTKO ogarnąć, połączyć zawodowe życie z domowym, być z dzieckiem non stop mimo pracy na pełny etat i nie omieszkają wbić złośliwą szpilę "jak to? ty się nie wyrabiasz?" W innych może twe wyznanie wzbudzić agresję ponieważ przypomni im o tym czego same zaniedbały a co koniecznie ukryć chciały przed światem. Ten zazwyczaj wypalają ci piętno rozżarzonym żelazem.

Napada się na nas ze wszystkich stron. Jesteśmy posądzane o zaniedbania emocjonalne, moralne, dydaktyczne, logistyczne i tkwimy w tym po szyję starając się chodzić na paluszkach, żeby broń Boże nie zalało nam ust czy nosa. Do tego same sobie dolewamy na własną rękę miliony wyrzutów sumienia odnośnie prawdziwych lub wyimaginowanych zaniedbań a pocieszmy się tym, że jako dzieci latałyśmy z kluczem na szyi i przeżyłyśmy, wyszłyśmy na ludzi i to wszystko po to, żeby się teraz samobiczować i dręczyć przeżuwając syndrom matki Polki na wszelakie dostępne sposoby.

I tak nikomu nie dogodzisz, bo dla teściowej zbyt cienko ubierasz dzieci, dla teścia nie nauczyłaś ich podstaw grzecznego zachowania, dla bezdzietnej  koleżanki zupełnie sobie nie umiesz z potomstwem poradzić, dla innej matki nie karmisz piersią/karmisz piersią, nie nosisz w chuście/nosisz w chuście, nie dajesz jedzenia ze słoiczków/dajesz je, spisz z dzieckiem/nie spisz z nim...A dla męża w ogóle nie masz czasu!


Sama wiesz za to ile czasu uda ci się wyrwać dla siebie samej. Często okraszony jest on kolejnymi wyrzutami sumienia, konsumowany w pośpiechu i ukradkiem (najlepiej w oddaleniu od domu albo w szczelnie zamkniętej łazience) zostawia na sumieniu gorzki smak macierzyństwa.

Dlaczego nie piszę dzisiaj o słodyczy, którą nam daje posiadanie dziecka? Bo jestem przewrotna, bo drażni mnie jej gloryfikowanie i zmuszanie nas wszystkich do jednakowych uczuć i emocji. Słodycz jest i każda z nas o tym wie i to widzi, a mówiąc i pisząc tylko o jednej stronie medalu same sobie nie dajemy szansy na głębszy oddech. Zawsze nie dowierzałam lukrowanym obrazkom, węszyłam kłamstwo czy tez fałsz. Nie jestem doskonałą mamą i wiem to mimo starań, które popełniam w tym kierunku, że nigdy nie osiągnę nirwany macierzyństwa   - dajmy więc sobie dzisiaj dzień wytchnienia, zróbmy coś dla siebie - w końcu to nasze święto! Nie gotuję dzisiaj obiadu, nastawiam się na odbiór życzeń i nawet palcem nie tknę żelazka chociaż rano zaczęłam prasować :D

Kochane, jak najmniej zmartwień, zmęczenia, irytacji i frustracji w macierzyństwie, pamiętajcie: dla Waszych dzieci jesteście najlepszymi mamami na świecie :)))

poniedziałek, 19 maja 2014

Czytam, oglądam ale coraz częściej uciekam.

Po czym poznać zbliżający się koniec roku szkolnego? Po absencji uczniów. A to wycieczki, albo zawody czy też egzaminy i to nie tylko te dotyczące szkoły. Podziurawiony przez odejście maturzystów plan lekcji dziurawi się dalej. Uciekam z książką do ogródka, albo z kawą czy herbatą. Wszystko lepsze od siedzenia w domu. Trudno mi wytrzymać w zamknięciu czterech ścian chociaż dom swój lubię, to jednak moim żywiołem jest powietrze i ruch.

Świat otrząśnięty z deszczu zasłał się połamanymi drzewami, śmieciami i parasolkami jednorazowego użytku, dzisiaj wyostrzył się w promieniach prawdziwie letniego słońca. Kiedy wiało i lało pomyślałam o kaloszach w kategorii zbierania grzybów jesienią raczej niż wiosennego dreptania w mżawce. Ech, do jesieni daleko, jakby co kuzynka pożyczy mi dyżurne, o 2 numery za duże i tez będzie. W domu pięciu ludzi i tak jest zbyt dużo butów;-D



To nie jest czarna komedia, nawet z dużą dozą humoru nie określiłabym takim mianem tego filmu. To smutny dramat drążący prostą sprawę jaką jest z pozoru rozpad związku. Kto na tym cierpi, kto cos zyskuje? Uwielbiam Geraldine Chaplin, chciałabym się tak zestarzeć. Film niesztampowy, zaskakujący.

Chcecie bajki? Oto ona. Fantastyczna, futurystyczna, historyczna z mądrym przesłaniem w pięknej inscenizacji, w wielowarstwowym przekładańcu. Zgaduj - zgadula kto jest kim w jakim wcieleniu, mnie się bardzo podobało chociaż oglądałam na 3 razy, bo film bardzo długi.

Na deszczowe, wieczory piękna i wzruszająca opowieść o przyjaźni i tym jaką ona ma moc. To co zwykłe i oczywiste może być niezwykłe i tajemnicze za sprawą fantazji. Śmierć bliskiej osoby widziana jako przejście w inny wymiar pozwala żyć dalej z nadzieja na spotkanie się po tamtej stronie mostu. Strach oswojony, nadzieja odrodzona - jest w życiu masę zagadek do rozwiązania.

wtorek, 13 maja 2014

Ogławianie.

To termin ogrodniczy. Oznacza obrywanie przekwitłych kwiatów, przycinanie pędów drzew i krzewów oraz usuwanie stożków wzrostu.

W moim ogródku skupiam się na ogławianiu roślin kwitnących ze szczególnym wskazaniem na rośliny cebulowe. Jak wiadomo ani tulipany, ani hiacynty czy żonkile i narcyzy nie wyglądają szczególnie pięknie po przekwitnięciu. Ale w ogławianiu nie chodzi o wygląd rośliny lecz o kondycję samej cebulki. Kiedy pozwoli się roślinie tworzyć nasiona po zapyleniu kwiatostanu spora część zgromadzonych w cebulach zapasów trafia właśnie do nasion. Prowadzi to do osłabienia cebuli i coraz gorszego kwitnienia. Cebulki drobnieją, wyradzają się. By temu zapobiec wystarczy urwać lub uciąć zawiązki nasion. Pamiętać trzeba jednak by nie usuwać liści. Powinny one zostać i zasilać cebulkę aż do samoistnego uschnięcia. Wiem, że nie wygląda to atrakcyjnie ale uwierzcie mi, że w ten sposób dochowacie się własnych cebulek przybyszowych. Kolejnym krokiem w uprawie tych ślicznych roślin cieszących nasze oczy wiosną jest rozsadzanie cebul. Ponieważ dookoła cebuli macierzystej co roku powstaje kilka cebulek przybyszowych, to w pewnym momencie może być im zbyt ciasno w tym samym miejscu. Dlatego co 3-4 lata należy wykopać cebulki w lipcu-sierpniu, przesuszyć, oddzielić i odrzucić bardzo malutkie a resztę po przechowaniu w suchym miejscu nasadzić powtórnie w nowe miejsca we wrześniu -październiku.


Ucinamy sam mieszek nasienny lub całą łodygę pamiętając by tulipanowi zostawić 2 liście. 


Żonkilom i narcyzom  należy też usunąć łodygę z byłym kwiatem. Mniejszym roślinkom cebulowym jak: cebulice, krokusy, przebiśniegi itd nie jest konieczny zabieg ogławiania,wystarczy pamiętać, by co 3-4 lata przesadzać je w nowe miejsca.

A tu specjalnie dla Artdeco mój zielony szparag, który sobie rośnie w utajnieniu wielkim za liściem tulipana. Roślina rośnie na tym miejscu ok 6-7 lat. W zeszłym roku miał 5 podobnych łodyg - grubość dobra, można jeść, tylko, że już za dużo wylazł z ziemi! :D Jak przypilnuję to może uda mi się spróbować kolejne. Gdyby były dobre, to jesienią zakopczykuję :)


Teraz już wiecie dlaczego rozdaję cebulki na lewo i prawo :)

wtorek, 6 maja 2014

Gimnastyka.

Głowy w górę. Głowy w dół. Tak od 3 dni trenują moje tulipany. Nocą ścina je mroź, dniem ożywia słońce. Od śniegu w Tatrach mamy  przygruntowe przymrozki. Zdjęcia do kolażu robiłam ok godziny 10.00 kiedy nie groziło mi już zupełne skostnienie, ale rano było wszystko oszronione i bielutkie jak moja kwitnąca właśnie wisienka.


Potem ćwiczenia odbywały się w świecie zwierząt. Szpilka ma od kilku tygodni absztyfikanta. Romeo wygląda co prawda jak Romek Barbarzyńca - chudy, z włochatym workiem ale zachowuje się jak dżentelmen, nie pohańbił swej wybranki, póki co. Wydaje mi się, że kocurek młody i jeszcze nie zorientowany, że Szpilka, owszem poskacze za motylkiem, pogoni za ogonkiem, podzieli się złowiona myszką i nic więcej w zasadzie :)
 Jesteś tam Romek?

 Jestem!
 I tak sobie idziesz? No idę.
 To ja też...



I nawet niebo było w odpowiednim odcieniu błękitu :)

poniedziałek, 5 maja 2014

Zimno, zimniej, lodowato.

Jak na mój gust na Podhalu jest przeważnie zimno, ale nie sugerujcie się moim pokręconym gustem, który za temperaturę idealną uważa temperaturę własnego ciała, ale póki było w miarę przyjemnie tj w okolicach 20st, przekopałam co miałam przekopać, wyrwałam chwasty, podlałam i potem mogłam się napawać rozstawionymi w końcu meblami ogrodowymi a raczej kawą czy herbata pitą już nie na stopniu tarasu lecz na krześle :) Taki był czwartek, a ponieważ hektarów u nas w ogrodzie nie uświadczysz, to starczyło czasu na odpalenie nowego nabytku Pana Gryzonia. Grill gazowy ma swoje bezsprzeczne zalety. Można na nim spalić w szybkim tempie kiełbaski na przykład :D Ale można też zarzucić go mieszanką warzywną, szaragami, karczkiem i ziemniaczkami z boczkiem by potem cieszyć się biesiadą w towarzystwie przyjaciela ze szkolnej ławy :)))

W piątek wszyscy zjedliśmy post, bo kto to widział urządzać post między mylącymi się dniami tygodnia z racji świąt ;P Tym razem nas zaproszono na ucztę z grilla, która skończyła się dwie godziny po północy, przy czym całe towarzystwo wymiękło, albo raczej od zimna zesztywniało już po 22.00 więc trzeba było przenieść się do wnętrza - dobrze, że były wnętrza ciepłe i przytulne, to szybko odtajaliśmy (niektórzy przesadnie!) wróżąc oczywistą zmianę na zimniejsze dni.

Sobota, jaka znowu sobota?!, okazała się być kolejnym świętem, więc nikt w domu nie posprzątał :D Chłód przebijał z lodowatej mżawki, więc dekowaliśmy się w domu z lubością skupiając się na ogniu w kominku.

Niedziela, dnia czwartego, bo przecież wszystko nie szło po kolei w ubiegłym tygodniu, zaczęła się od mojej gorączkowej bieganiny z dymiącą patelnią pełną jajecznicy w szlafroku. Nie było mowy, żebym wyszła po szczypiorek do ogródka! O 8.30 rano były niecałe 3 stopnie. Galopem, nie że spóźnieni, tylko, żeby się rozgrzać, lecieliśmy na mszę świętą w dniu pierwszej rocznicy Komunii Św najmłodszego. Świeży śnieg w Tatrach całkiem wyżeżwił powietrze, tak, ze nawet w południe zialiśmy parą z ust jak smoki ;)


No i w związku z tym trochę sobie pooglądaliśmy. Z dziećmi i bez nich, a w niedzielę byliśmy na przedstawieniu "Wizyta" w naszym MOKu, gdzie spędziliśmy 1,5 godziny ćwicząc mięśnie policzków i przepony. Niby przedstawienie związane z wizytą Jana Pawła II, niby sprawa poważna ale okazało się, że wyszła beczka śmiechu w wykonaniu rodzimych aktorów amatorów. Święty też lubił humor a w przedstawieniu aż się roiło od gagów sytuacyjnych po te z wydźwiękiem historyczno-politycznym tamtych lat. Był więc pochód pierwszomajowy, przemówienia rządzących, wystąpienia sekretarzy, chórku regionalnego, dzieci ze szkoły, proboszcza i aniołów oraz mieszkańców Zagórza, które to położone jest gdzieś w okolicy nowotarskiego lotniska i tak naprawdę nie istnieje.

Z oszczędności przeczytałam tylko jedną, cieniutka książeczkę.
Piknik fryzjerów Felicitas Hoppe
Nie podobała mi się. Nijak nie mogłam doszukać się w niej owego czarnego humoru i odniesienia do absurdalnej rzeczywistości. Jak dla mnie te opowiadania zostały tak nafaszerowane poetyckimi skwarkami, że straciły smak, ni to proza ni poezja. Nie wyłapałam zbyt wielu odniesień do realnych zdarzeń ale jak powszechnie wiadomo poezja mi nie smakuje od dobrych kilku dekad.

Na kino familijne polecam "W 80 dni dookoła świata" z Jackie Chanem. Podobało mi się natłoczenie historycznych faktów (niekoniecznie dokładnie zbiegających się z faktyczną akcją Verne'a) takich jak pierwsza wystawa impresjonistów czy budowa Statuy Wolności, parowy automobil czy Myśliciel Rodin'a towarzyszące zabawnym perypetiom dobrze znanego Fogga. Przy projekcji okazało się, że nasze dzieci całkiem dobrze orientują się w tych faktach :)


Bez dzieci obejrzeliśmy:

Czy zabijanie jest koniecznością, koniecznością naszej rasy?


Czy władza jest naszym przeznaczeniem?


Filmy łączy wspólny mianownik: współczucie. Poza tym poruszają wiele dylematów moralnych i problemów, o których na co dzień raczej nie myślimy opędzając natłok spraw do załatwienia tu i teraz.


Tylko 7 stopni na plusie ale da się żyć, nawet pranie wywiesiłam na sznurze i wyschnie, bo słońce dzisiaj prześwieca chociaż "zimno" grzeje.
Miłego tygodnia.