niedziela, 23 września 2012

Ocean's Two.

Lampy wiszące nisko nad stołami oświetlające punktowo wybrane miejsca, snujący się pod nimi dym, przytłumiona muzyka dobiegająca zza zamkniętych drzwi, wyłaniające się z półmroku ludzkie twarze. Grymasy różne; od śmiechu po zdziwienie i żal. Emocje malują rumieńce, oczy błyszczące są punktem centralnym każdej twarzy, zaciśnięte usta. Szelest papieru, stukot plastiku i miękki zielony filc pod spoconymi dłońmi. Dwanaście, dobierać czy nie? Dobiorę, poproszę. Dwadzieścia dwa, za dużo. dwa żetony znikają pod wprawnymi i giętkimi palcami. Oddalają się. Czuję, że mam plamy z potu pod pachami, na koszuli. Dyskretnie zniżam głowę. Tak, są tam, na szczęście pachnę nadal perfumami i chlorem. Pływałam cała godzinę bardzo intensywnie w hotelowym basenie zanim tu przyszłam, stąd chlor. Kolejne rozdanie, ostatni żeton. Teraz nie przeszarżuję, nie zaryzykuję kolejnej straty tylko chcę się odegrać...



Przegrałam trzy razy po 1500. Stawka była wysoka, wzbudzała emocje, miałam rumieńce i błyszczące oczy, że o nosie świecącym jak latarnia nie wspomnę. Kusił stukot ruletki i dobiegający stamtąd żetonowy zgiełk oraz brawa. No more bets, please! Miałam ochotę na kości. Niestety nie było :( Dwa stoliki do Black Jacka, dwa do pokera i ruletka. Przesiadłam się na pokera. Dowiodłam samej sobie, że w rachunku prawdopodobieństwa zawsze byłam cienka i stąd niefart w oczku, tak to to na mur beton spowodowało moją złą passę. Usiadłam do pokerowej czwórki. Ostatnie 1500. Rozdanie. Wtopiłam pierwsze żetony. Kupka zaczęła się kurczyć. Doradztwo męża posunęło mnie na skraj bankructwa. Wyrzuciłam go od stolika. Nastąpiła natychmiastowa poprawa. Dwójki na królach - w duszy głośne yeaaahh - poker face. Stosik żetonów odbudowany i zdublowany!!! Kolejne rozdanie. Para trójek. Super!, licytuję i podwyższam kolejną stawkę. Odsłonięta karta przynosi mi trzecią trójkę do tej pary w ręce. Stawiam wszystko co ugrałam. Zostałyśmy w grze we dwie. Ona też rzuca wszystkie żetony na stół. Ostatnia karta nie wnosi zmian. Sprawdzamy. Dwie trójki, upsss. Na szczęście o tych samych nominałach :) Pula idzie fifty-fifty. Po przeliczeniu 30 000. Czas skończyć grę i zejść ze sceny - niespłukanym :)))


Ludzie, Vegas to magia i nawet ten okropny kicz nie przeszkadza!!! Zawsze marzyłam by zagrać w Black Jacka, kości, ruletkę lub pokera. Jedynie bandyckie maszyny połykające quadry nie wydały mi się nigdy warte uwagi. Może by tak jeszcze na kolejny weekend wyskoczyć póki wiza ważna? Choćby tylko spróbować odrobić bilet tam i z powrotem? Tymczasem w sali dancingowej zaczyna się zapełniać parkiet. Spłukani czy wygrani bawią się wespół przy muzyce na żywo. Kelnerzy uprzatają na bieżąco stoliki. Tańczymy, co tam tańczymy, szalejemy!!! Kolory zlewaja się jak na karuzeli. Jedynie muszę uważać na śliski parkiet, bo moje szpilki nie trzymają się tak jak powinny. Zbilżająca się druga nad ranem zapędza nas do samochodu. Prowadzę boso, bo butów na zmianę nie wzięłam :) Dojeżdżamy a na skrzyżowaniu kolejna neonowa pokusa. Jesteśmy na plusie, wstąpimy? Pyta mąż. Nieee, oni tam mają same maszyny, mówię jak stary wyjadacz kasynowy :D


No tak. Żyłkę do hazardu to ja od zawsze miałam. Najlepsze czasy dzieciństwa, to kasynowe potyczki z bratem i kuzynem przy dziecięcym stoliku. Graliśmy w uproszczoną wersję pokera. Można było wymieniać max 4 karty. Plastikowe klocki o różnych kolorach były żetonami. Czerwony stolik nie raz był świadkiem autentycznych uniesień na fali fuksa i rozpaczy przegrywających "pod kreską" :)


Tak, to nie był sen. Naprawdę grałam w oczko i pokera i bawiłam się świetnie w towarzystwie męża oraz teściów. Byliśmy na imprezie organizowanej przez kontrahentów. Po obiedzie było nudne dla mnie bla-bla biznesowe ale potem zaczęły się juz same atrakcje. Dzisiaj na obiad tylko tortilla z gotowych placków,bo jakże obierać ziemniaki kiedy pod powiekami nadal piętrzą się kolorowe żetony?... Nie graliśmy na pieniądze :))))


Chyba  żałuję, że będąc w Nowym Jorku nie skoczyliśmy do Atlantic City... Tak żałuję i to całkiem serio!

Do zobaczenia za tydzień!

czwartek, 20 września 2012

Kadrowa poleca.

Oto nadciągają długie jesienne wieczory z szumem deszczu za oknem, zdumiewajaco szybkim zmrokiem. Skoki temperatur (wczoraj słońce i 20st dzisiaj deszcz i ziąb ośmiu kresek ... pierwsze żniwo angin, katarów i grypopodobnych już odhaczone w nauczycielskich dziennikach) robią swoje i nic na to nie poradzimy, ale jak już coś tam nas dopadnie, to fajnie jest wtedy zatonąć w fotelu czy na jakiejś sofie z kocem wokół siebie i pstryknąć magiczny guziczek na pilocie.

U nas wszyscy zdrowi, chociaż chłopcy obsmarkali już początek szkoły, to tylko na tym się skończyło. Jednakże bez względu na pogodę naciskamy sobie wieczorem magiczny guziczek.


Thom Fitzgerald jako reżyser i producent pokazał trzy historie zarażenia wirusem hiv. Obraz wygrzebany z 2009r z kanału Sundance nie zawiódł moich oczekiwań. Cudowne zdjęcia pól ryżowych i afrykańskiego brzegu wypełniały ten film tak intensywnie, że dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie słyszałam żadnej muzyki w tle ale bynajmniej nie odczułam jej braku! Kino trudne, dotykające biedy i to nie tylko w krajach trzeciego świata, bo jedna historia rozgrywa się w Kanadzie. Polecam, bo film zaskakuje, wzrusza, przeraża i raduje - prawdziwa gama lecz nie należy nastawiać się na rozrywkę w stylu kina komercyjnego.



Wychowana na dramatach obyczajowych i psychologicznych produkcji ZSRR oglądanych w dzieciństwie jako filmy dla drugiej zmiany na TP2 bardzo żałowałam, że zostałam od tychże nagle odcięta po 98. Na szczęście mam Wojnę i Pokój i sobie teraz oglądam wybrane pozycje i wiecie co? Nadal podoba mi się film rosyjski :) Ostatnio wybrałam Juleńkę i chociaż mój ślubny krzywił się na "ruskie kino", to jednak obejrzeliśmy film z prawdziwą przyjemnością. Nie jest to horror lejący się z ekranu krwawymi jatkami, w których gustują ostatnio amerykańskie produkcje. To spokojna historia tocząca się w żeńskiej szkole, do której przyjeżdża nowy nauczyciel. Tytułowa Juleńka jest uczennicą jego klasy, w której końcem poprzedniego roku miał miejsce tragiczny wypadek- uczennica rzuciła się z okna internatu tracąc życie. Uderzyła mnie w tym filmie scenografia - rodem z komiksowych wnętrz  gdzie tło jest szaro-bure i nie rozprasza oglądającego.



Takie wrażenie ma główny bohater, który z przeciętnego urzędnika uzależnionego od kokainy przemienia się w super-człowieka za przyczyną przypadkowo zażytej tabletki. Eddie staje się ekspertem od wszystkiego, wiedzę przyswaja w tempie naddżwiękowym, niestety pigułka powoduje efekty uboczne. Ciekawe zapętlenie się własnej osobowości w obliczu nadzwyczajnych możliwości. Końcówka zaskakująca, co bardzo cenię w takich filmach.



Mokra robota doprowadza do bogactwa ale jak to w takim wypadku bywa staje się także przyczyną wewnątrzgangsterskich porachunków. Zdradzony i oszukany nie odpuszcza, vendetta wisi w powietrzu i realnie zagraża. Męski film.



Bardzo wzruszający film dotykający wielu problemów etycznych. Słusznie nagrodzony Oscarem obraz przedstawiający relacje rodzinne lekarza pracującego w Afryce, koleżeńskie więzy jego syna z nowym kolegą i uczynki miłosierdzia, które przynosić mogą więcej szkody niż pożytku. Dylematy trudnych wyborów, utrzymania bliskości w relacji małżeństwa stojącego w obliczu rozwodu, decyzje podejmowane pod presją oraz nieszczęścia, których przyczyną są ludzie. Kolejne klatki poruszające dogłębnie nie będące tylko li i rozrywką.



Pamiętacie piękne stroje Jacky Kennedy? Od takich ubiorów roi się w tym filmie, bowiem przenosi nas on w lata 60 na południe USA gdzie długo i dotkliwie istniała dyskryminacja rasowa. Tutaj pokazana od strony spychanej w historii ogólnej do kąta, a w nim siedzą wszystkie służące, gosposie, ogrodnicy itd mający ciemny kolor skóry. Latami dotkliwie obrażani, doznawali fizycznej przemocy ale też moralnego i psychicznego znęcania się od swoich pracodawców. Film warto obejrzeć choćby dlatego, że pokazuje drobne na pozór sprawy stające się przyczyna prawdziwego poniżania drugiego człowieka.



Wstrząsająca historia uprowadzonej Sudanki Malii, która została sprzedana i do 18 roku życia była służącą w dwóch domach. Kolejne skrzywdzone dziecko, które zyje w całkowitej zależności od pracodawcy. Malii z Afryki transportowana jest do Londynu pod fałszywymi danymi zaraz odebranego paszportu nadal jest dumną księżniczką swojego plemienia, próbuje uciec co wydaje się nam absurdalne, bo przecież jest XXI w... Dziewczyna w końcu nawiązuje kontakt z kimś z zewnątrz.



Kurcze, film fajny, fabuła zabawna i zaskakująca, śmiesznee sytuacje tylko... dlaczego tyle przekleństw??? Czy polskie kino zaczęte erą Lejdis nie stać na nic więcej poza niecenzuralnymi gagami? Mimo wszystko obejrzałam, głównie dla ról Hirsch, Klużniak i Boczarskiej.



Zawsze lubiłam humor Fredry :)))


Pozdrawiam spod płonącego ogniem kominka donosząc, że nasza Włóczka wraca do domu zmoknięta z pytaniem na pyszczku "czy to już koniec lata?"

Wasza kadrowa ;)

wtorek, 18 września 2012

Wywiadówki.

Wielki Parkingowy zdegradowany... Były protesty, niemalże rzuty rejtańskie ale Władek O i tak wrócił na miejsce sprzed wojny. I nie wiem o co oni tak się ciskali, no chyba o tą degradację, bo teraz Władek pręży się przed gimnazjum a młodzież już mu nadała jedyną słuszną ksywkę "Batmanek"
 ;D



Rynek rozgrzebany, park tak samo. Wczoraj zaliczyliśmy uroczyste otwarcie sezonu hokejowego. Nawet na mecz mnie podstępem zaciągnięto. Donoszę, że był to trzeci mecz Szarotek, który zaliczyłam w swoim życiu. Nasi grali jak szatany, w pierwszej tercji strzelili 4 gole (strzelali się także po pyskach a ja nadal nie wiem po co rękami skoro kije mają ;D), potem nie wiem, bo wyszłam zanim zamarzłam na dobre. Kibiców była pełna hala, aż się sami dziwili - ja się nie dziwiłam, wstęp wolny :)


 
Rynek

 
Park


Na wiejskim weselu byliśmy. Ho-ho-ho ostatnie takowe to zaliczyłam dwie dekady do tyłu! Styl się zmienił, remiza nowa, dania wykraczały poza schabowego, muzyka grała z pańska rzadko przetykając regionalizmami. Hmmm, trochę jakby brakowało sztachetki w plecach czy jak?



Basen przestał się budować ku mojej rozpaczy :( Buuu, opóźnienie będzie a juz miałam grafik sobie rozpisać na 2013...



Moja sekcja fitnessu jak poległa końcem czerwca tak leży odłogiem. Boczki niezaorane krągleją, mięśnie niespinane wiotczeją, patrzeć tylko jak się zadyszka na schodach zacznie ;[


Wieczorem, dnia wczorajszego, nastąpiła nagła i zgoła niespodziewana niemożność użycia żelazka. Wetknięte do kontaktu ani drgnęło. Przesłuchanie tych co sobotni wieczór spędzili w domu nie dało żadnych rezultatów - sprawca nieczynności nieznany. A że prasować musiałam, to wyciągnęłam swoje panieńskie ustrojstwo z wiana i zadziwiona jego mikrym wymiarem, lekkością, brakiem pary oraz prostotą budowy wyprasowałam co trzeba. Potem zeszłam na dół by asystować przy zaglądaniu do żelazka trzeciej generacji (to drugie Gryzonie rozbiły zrzucając z deski na podłogę, zupełnie niechcący). Okazało się, że owo trzecie zamykane jest na taką śrubkę, której odkręcić nie można zwykłym śrubokrętem, bo nie dość, że śrubka wielokątna to jeszcze na środku miała bolec - ale z nas nie takie specjalisty, żeby nas śrubka miała z tropu zbić. Ponieważ żelazko było już lat 4 temu naprawiane (podobno z dobrym skutkiem, którego jakoś dostrzec nie mogłam, bo nadal zacinało się przy regulacji pary) i wcale mi nie było go żal stwierdziliśmy, że go wypatroszymy, bo normalnie otworzyć się nie dało. Producenci zadbali o to by nikt we wnętrzu nie grzebał i utrudnili to sprytnie zatajając ewentualne zatrzaski trzymające plastikową obudowę w kupie. He-he, ma się śrubokręt i parę w rękach, więc się go rozwaliło. Te wszystkie bebechy wcale nie są skomplikowane ale suwaki do regulacji pary i temperatury to wyjątkowa spalony pomysł ponieważ obudowa jest nieszczelna a przy prasowaniu się kurzy i te wszystkie kłaczki materiałów wpadają do środka blokując suwaki i plastikowe trybiki, które nimi ruszają. Taka konstrukacja jest niezawodna, bo po pierwsze; działa niezawodnie przez dobrych kilka lat, a po drugie; niezawodnie trzeba żelazko wymienić na nowe choćby i grzało, bo blokada regulacji grozi przypaleniem lub niedoprasowaniem materiału.  Rozebrane na czynniki pierwsze i podłączone do kontaktu zaczęło nagle grzać :DDD Tak naprawdę kable się poluzowały i prąd nie dochodził. Ponieważ jednak zepsute suwaki nie dały się ponownie uruchomić mimo oczyszczenia z kurzu a cała obudowa trochę ucierpiała przez nasze "prace naprawcze", to żelazko znalazło się w koszu.
Następne będzie najniższym modelem istniejącym na rynku z pokrętłem do regulacji temperatury i nawet niekoniecznie z parą. Wraz z nabyciem suszarki elektrycznej porzuciłam głupi zwyczaj prasowania ubrań i żelazka używam w ekstremalnych przypadkach takich jak sukienka, koszula, spodnie na kantkę i komże chłopców :)
Na dobitkę dodam, że panieńskie żelazko naprawiałam raz samodzielnie wymieniając przepaloną spiralę grzewczą - ale teraz producenci mocno dbają by sprzęt był nienaprawialny....



No to taki wywiad był z miasta i okolicy. Dziś wywiemy się co w szkołach, po tym jak nas z kasy obedrą ;D

Miłego, jesień już znaczy kolorami :)

środa, 12 września 2012

Kulinaria.

Musiałam wrócić do stałego planu dnia, który wymaga szykowania obiadów raczej jednogarnkowych, nieskomplikowanych i samonakładalnych na talerze. W tygodniu nie jadamy obiadu przy stole w pokoju. Jadamy go na raty, kto jak wróci, w tym ja sama na jednej nodze. Dlatego danie musi być łatwe i szybkie do podgrzania. Starsze Gryzonie podgrzewają i nakładają sobie same po powrocie ze szkół, a wiadomo, że wracają nie o jednej porze. Najmłodszemu sama muszę zapodać. Ojciec Gryzoń także sam się obsługuje i jeszcze jest na tyle dobry, że robi mi kawę :)

W związku z niedzielnymi urodzinami w rodzinie, mój planowany obiad poszedł się mrozić. Miały być dorady, mmmm. Teraz muszę czekać na dogodny termin by je podać. Tymczasem dzisiaj szykuję już od rana wielkie muszle nadziewane serkiem ricotta i pieczarkami zatopione w sosie pomidorowym z mozzarellą. Tym samym rozpoczęłam planowanie potraw na "zaś" w związku z planowanym wyjazdem. I one muszą być łatwe do odgrzania.



Za dwa tygodnie wyjeżdżamy zostawiając nasze Gryzonie pod opieką mojej mamy. Zawsze mam jakieś takie wyrzuty sumienia, że ją wykorzystuję, więc staram się zaopatrzyć ich na zapas na każdy nasz wyjazd, żeby mama nie musiała stać od rana i pichcić dla pochłaniającej coraz więcej czeredy. Mam już 10 naleśników z serem zamrożonych ale muszę dorobić przynajmniej drugie tyle, żeby było na jeden obiad, bo znam zapędy własnych dzieci :) W planach są także gołąbki, chociaż te ostatnie, z taaaaaaaakiej kapuchy i 1kg mięsa poszły w akompaniamencie 3 litrów sosu pieczarkowego w 2 dni... Jeszcze do wyboru zostawię im bigos lub fasolkę po bretońsku. Na szczęście moje dzieci jadają potrawy jednogarnkowe bez większego kręcenia nosem.

Oczywiście nie tylko takimi daniami Gryzoń żyje, bo zdarzają się kotlety, krokiety, zupy, gulasze czy inne pasze. Wszystko jednak zależy od mojej dyspozycyjności czasem - wiadomo, że nie będę smażyć dorady w czasie korków.


Houdini podjął męską decyzję wręczając mi nożyczki zażądał skrócenia włosów. O całą długość... Pytałam go kilkakrotnie czy jest pewien ponieważ to on najdłużej ze wszystkich pragnął włosów tak długich jakimi szczycił się Legolas. No i uhodował sobie długość do łopatki. Strasznie mi było żal ścinać te jego blond włosy przetykane jasnymi pasemkami od chorwackiego słońca i Adriatyku... Ale był nieugięty.

- Zimno mi w głowę. Oznajmił dzisiaj po przebudzeniu, a ja ciągle nie mogę przyzwyczaić się do nowego wizerunku własnego synka...


Wczoraj byłam na pierwszym kościelnym spotkaniu komunijnym. Oprócz części informacyjno-organizacyjnej była tez katecheza dla rodziców. Taki zwyczaj wprowadził proboszcz, którego mamy już od 6 lat. Spotkania odbywają się cyklicznie zarówno dla dzieci jak i dla rodziców raz w miesiącu. Oprócz spotkań jesteśmy też angażowani do nabożeństw, które odbywają się w ciągu całego roku liturgicznego na zasadzie prowadzenia jednego z każdego rodzaju wraz z dziećmi. Na resztę nabożeństw uczęszczać  mamy w miarę możliwości.  Dzieci pierwszokomunijnych w tym roku jest aż 50 :) Ucieszyła się większość z nas, bo wiadomo, że koszty będą niższe.

Gryzonie po zapisaniu się na wiele zajęć są zalatane przez cały tydzień. Na szczęście na większość z tych pozalekcyjnych aktywności sami się dostarczają. Tylko Miszę trzeba zawozić, bo jego zajęcia są daleko od domu i kończą się po zmroku.

Wczoraj nasz taras odzyskał piękny wygląd. Konserwacja przed zimą w naszych warunkach pogodowych jest zawsze konieczna. W ogródku posypała się drewniana palisada oddzielająca grządkę od trawnika. Trzeba wymienić kilkanaście przegniłych palików i to też przed zimą należy zrobić :) Tymczasem na nasionach kosmosu i słonecznika pasą się szczygły, czyżyki i sikorki :)))

Miłego dla Was :)


wtorek, 4 września 2012

Róg obfitości.

 
Lato było obfite w chwile z książką. To pierwsze takie lato od lat :)

Początek stanowiły książki niełatwe, książki o wojnach lub dyktaturach, które powodowały śmierć wielu ludzi.
"Pocztówki z grobu" skończyłam tuz przed wyjazdem do Chorwacji a zdążywszy już nadczytać "Pamięć kości". Ta pierwsza o wojnie, na którą patrzył świat u schyłku XXw, a której przebieg obfitował w jednostkowe nieszczęścia ale także w zbiorowe mordy. Srebrenica...
Druga, pisana przez młodą amerykańską antropolog daleko ma się od serialu "Bones" chociaż postać główna jest także kobietą. Clea Koff po raz pierwszy spotkała się z pracą w terenie tuz po skończonych studiach. Najpierw praca w Rwandzie, potem w krajach byłej Jugosławii - wszędzie pracowała przy ekshumacji ciał z masowych grobów. Młoda wrażliwa dziewczyna nie uginała się pod presją trudów i niewygód podczas tej pracy, walczyła z przytłaczającą i wszechobecną świadomością śmierci niewinnych ludzi. Zdejmowane z ciał lub kości ubrania i artefakty nie pozwalały jej zapomnieć, że były to szczątki żywych, czujących istnień ludzkich, wśród których były kobiety, dzieci, starcy a nawet pacjenci szpitali...
Te dwie pozycje świetnie się uzupełniają dając jednoznaczny obraz ludzkości, która nie zmienia się od wieków... Tam gdzie idzie o władzę, bogactwo ludzkość nadal kreuje potwory zagłady, ba pozwala by reszta świata patrzyła czasami z przyzwoleniem cichych i tajnych aliantów ale najczęściej z wielką obojętnością mas, których konflikt nie dotyczy bezpośrednio.

Trzecia książka przypomniała okrucieństwo II wojny światowej. Najazd wojsk sowieckich na Finlandię zimą 1939 i przetrwanie młodego drwala Timo, który nie opuścił Suomussalmi jako jedyny mieszkaniec, i któremu udało się przeżyć sowiecką niewolę i doczekać powrotu rodaków.

"Miasto zakazane", Chiny, 1989r, Plac Niebiańskiego Pokoju i młody Amerykanin wmieszany w nurt zdarzeń jedynie dzięki temu, że chciał ujrzeć terakotową armię. Ta chęć popchnęła go do decyzji o towarzyszeniu swojemu ojcu dziennikarzowi w wyjeżdzie, który miał być miłą rozrywką wakacyjną dla nastolatka.

"Pływak" dwójka dzieci podróżująca po kraju i własnej przeszłości z ojcem, który zdaje się unosić na fali jakiejś nierealnej rzeczywistości po tym jak opuściła go żona uciekając na zachód. Narracja z pozycji nastoletniej dziewczynki wprowadza wieloznaczność i mglistość.

Potem seria kryminałów i ponowne spotkanie z Kurtem a także zapoznanie się z dwoma nowymi postaciami: Anastazją Kamieńską i Emmą Graham. O Kamieńskiej, o pardon o Marininie ;) zdarzyło mi się słyszeć opinie czytelników ale kryminał M Grimmes był całkowitym zaskoczeniem- niespodzianką. Emma jest córką zakochaną w mistrzowskiej kuchni własnej matki prowadzącej hotel w świecie kobiet. Dziewczynka spędza każde lato w hotelu pomagając w kuchni. Dowiaduje się o śmierci innej dwunastolatki sprzed 40 lat. Mająca dużo swobody Emma drąży temat na własną rękę.
" To kolejna rzecz, która mnie zdumiewa: matka właściwie gotuje na oko. Pewnego dnia dotarło do mnie, że jest to prawdziwe ART-JADŁO, w najgłębszym sensie...- że artysta po prostu w i e. Pozornie wydaje się, że działa na chybił trafił, trochę farby tu, trochę papryki tam, ale to nieprawda. Artysta ma takie wyczucie tego, co robi, że jego umysł i ręka same znają włąściwą miarę." Do tej lektury lepiej nie siadać głodnemu, bo kłębi się w niej masa aromatycznych, smakowitych i artystycznych opisów potraw matki Emmy ;D

"Blisko Jedenew" kolejne dzieci opowiadają o swoich przeżyciach wojennych. Tym razem są to żydowskie dzieci z domku na drzewie. Książka pisana wiele lat po i przez Niemca zrobiła na mnie wrażenie. Deliryczne przeskakiwanie z wizji w wizję, powtórzenia nadające tekstwoi znamiona męczęństwa, pomieszanie z idyllicznymi obrazami tego co "przed" utworzyło w mojej głowie obraz nie tyle fizycznego co psychicznego cierpienia bohaterek, co do których nie miałam do końca pewności; czy były dwie, czy tylko jedna?

Pisarka węgierskiego pochodzenia przedstawia kolejne pożegnanie z dzieciństwem. Rzecz dzieje się w przygranicznej węgierskiej miejscowości pełnej postaci dziwnych ale jakże prawdziwych. Osobliwą materią zdają się być nie tylko ludzie i ich losy co same słowa, które często miast porozumiewaniu się służą oddalaniu. To dziwne, że posiadając umiejętność mowy można się nawzajem nie rozumieć... Ta książka nie jest łatwa ale z pewnością jest osobliwa i zmusza do własnych refleksji.


Bardzo lubię cykl wydawnictwa Czarne Inna Europa przedstawiający różnorodność zdarzeń, miejsc, kalejdoskop postaci zawsze zapewnia mi świetną lekturę.

Obecnie czytam "Opowiadania z lewej ręki" Jesusa Moncada oraz "Dancing with darkness" Magsi Hamilton Little. Niestety wiem, że czytelnicze lato dobiega juz końca, grafik zapełnia się powoli, własne dzieci i cudze dzieci zaczną dostarczać kolejnych obowiązków, kolejnych wyzwań pomieszanych z domową codziennością.



Miłego dnia.