W piątek wszyscy zjedliśmy post, bo kto to widział urządzać post między mylącymi się dniami tygodnia z racji świąt ;P Tym razem nas zaproszono na ucztę z grilla, która skończyła się dwie godziny po północy, przy czym całe towarzystwo wymiękło, albo raczej od zimna zesztywniało już po 22.00 więc trzeba było przenieść się do wnętrza - dobrze, że były wnętrza ciepłe i przytulne, to szybko odtajaliśmy (niektórzy przesadnie!) wróżąc oczywistą zmianę na zimniejsze dni.
Sobota, jaka znowu sobota?!, okazała się być kolejnym świętem, więc nikt w domu nie posprzątał :D Chłód przebijał z lodowatej mżawki, więc dekowaliśmy się w domu z lubością skupiając się na ogniu w kominku.
Niedziela, dnia czwartego, bo przecież wszystko nie szło po kolei w ubiegłym tygodniu, zaczęła się od mojej gorączkowej bieganiny z dymiącą patelnią pełną jajecznicy w szlafroku. Nie było mowy, żebym wyszła po szczypiorek do ogródka! O 8.30 rano były niecałe 3 stopnie. Galopem, nie że spóźnieni, tylko, żeby się rozgrzać, lecieliśmy na mszę świętą w dniu pierwszej rocznicy Komunii Św najmłodszego. Świeży śnieg w Tatrach całkiem wyżeżwił powietrze, tak, ze nawet w południe zialiśmy parą z ust jak smoki ;)
No i w związku z tym trochę sobie pooglądaliśmy. Z dziećmi i bez nich, a w niedzielę byliśmy na przedstawieniu "Wizyta" w naszym MOKu, gdzie spędziliśmy 1,5 godziny ćwicząc mięśnie policzków i przepony. Niby przedstawienie związane z wizytą Jana Pawła II, niby sprawa poważna ale okazało się, że wyszła beczka śmiechu w wykonaniu rodzimych aktorów amatorów. Święty też lubił humor a w przedstawieniu aż się roiło od gagów sytuacyjnych po te z wydźwiękiem historyczno-politycznym tamtych lat. Był więc pochód pierwszomajowy, przemówienia rządzących, wystąpienia sekretarzy, chórku regionalnego, dzieci ze szkoły, proboszcza i aniołów oraz mieszkańców Zagórza, które to położone jest gdzieś w okolicy nowotarskiego lotniska i tak naprawdę nie istnieje.
Z oszczędności przeczytałam tylko jedną, cieniutka książeczkę.

Nie podobała mi się. Nijak nie mogłam doszukać się w niej owego czarnego humoru i odniesienia do absurdalnej rzeczywistości. Jak dla mnie te opowiadania zostały tak nafaszerowane poetyckimi skwarkami, że straciły smak, ni to proza ni poezja. Nie wyłapałam zbyt wielu odniesień do realnych zdarzeń ale jak powszechnie wiadomo poezja mi nie smakuje od dobrych kilku dekad.
Na kino familijne polecam "W 80 dni dookoła świata" z Jackie Chanem. Podobało mi się natłoczenie historycznych faktów (niekoniecznie dokładnie zbiegających się z faktyczną akcją Verne'a) takich jak pierwsza wystawa impresjonistów czy budowa Statuy Wolności, parowy automobil czy Myśliciel Rodin'a towarzyszące zabawnym perypetiom dobrze znanego Fogga. Przy projekcji okazało się, że nasze dzieci całkiem dobrze orientują się w tych faktach :)
Bez dzieci obejrzeliśmy:
Czy zabijanie jest koniecznością, koniecznością naszej rasy?
Czy władza jest naszym przeznaczeniem?
Filmy łączy wspólny mianownik: współczucie. Poza tym poruszają wiele dylematów moralnych i problemów, o których na co dzień raczej nie myślimy opędzając natłok spraw do załatwienia tu i teraz.
Tylko 7 stopni na plusie ale da się żyć, nawet pranie wywiesiłam na sznurze i wyschnie, bo słońce dzisiaj prześwieca chociaż "zimno" grzeje.
Miłego tygodnia.