środa, 20 września 2017

Jesień będzie krótka a zima długa i mroźna.

Wnioskuję, że to w ramach deformy szkolnictwa ponieważ siódme klasy nie mają do dnia dzisiejszego żadnych podręczników. 

A tak serio, to przyroda na Podhalu już po połowie sierpnia zmienia anturaż na jesienny. Śnieg pojawił się w Tatrach już 20 sierpnia, teraz ponownie, więc nie rokuje to na długotrwałe jesienne dni. W ogródku zmasowany atak szczygłów i sikorek wyjadających nasiona kosmosu i słonecznika na zapas też ostrzega przed szybkim nadejściem zimy. No cóż były zimy łagodne i krótkie muszą być i mrożne. Tego roku lato skończyło się jak nożem uciął. 

Kołek jest jedynym naszym synem, który załapał się na darmowe podręczniki w szkole. Załapał się, ale tak jak wspomniałam żadnego z nich nie dostał do dnia obecnego. Jedynym, który posiada jest podręcznik do religii, który należało kupić. Bardzo współczuję nauczycielom, bo mimo, że znają program nauczania nie mają pojęcia o kolejności realizowania, więc działają po omacku a zająć czymś uczniów przez 45 min tak by się nie nudzili i czegoś jeszcze nauczyli bez podręcznika jest nie lada sztuką. W klasach równorzędnych pojawiły się jakieś ćwiczenia, u Kołka nadal posucha.


czwartek, 7 września 2017

Odloty.

Kiedy 20 sierpnia lecieliśmy na południe mieliśmy nadzieję dogonić lato, co wydawało się nam nieco absurdalne zwłaszcza gdy spoglądaliśmy na termometr w samochodzie.


Mieliśmy też dogonić jaskółki, które od nas wyleciały zadziwiająco szybko, bo już ok 10 sierpnia. Cele zostały osiągnięte, na dwanaście dni przenieśliśmy się w krainę lata i błogich temperatur powyżej 30 kresek :)





Były też jaskółki i nie zanosiło się aby miały udawać się za morze.


Wracaliśmy z Chorwacji mijając węgierskich uczniów wracających ze szkoły i najeżone patrolami policji zakamarki Słowacji (z racji ichnego długiego weekendu). Wróciliśmy jeszcze w miłej temperaturze piątkowego wieczoru by od sobotniego poranka przejść powtórny szok termiczny. Nic to, jakoś ogarnęliśmy chmurzasto-ponurą aurę z opadami śniegu w Tatrach (było przywyknąć!) i przepakowawszy manatki Houdiniemu zawieźliśmy go do internatu w mieście niestołecznym od kilkuset już lat. 

Jestem pod wrażeniem krakowskiej trakcji tramwajowej! Ale co mam nie być jak ostatnim razem użytkowałam szarpiącego niebieskiego klamota z plastikowymi miskami zamiast siedzeń jakieś 30 lat temu. Lajkoniki wypadają w tym porównaniu jak wypasione fury. Normalnie odebrało mi władzę we wszystkim na widok automatu sprzedającego bilety, informatora audio i interaktywnego, że o wyświetlaczu aktualnego przystanku nie wspomnę. No nie byłam na to psychicznie przygotowana i nie zrobiłam nawet pół zdjęcia, bo tak oniemiałam w zachwycie. Cieszę się, że tyle zmian pozytywnych chociaż nadal moje komórki pamięciowe nie akceptują Galerii Krakowskiej i braku Baru Smok przed Dworcem Głównym (a gdzie wspomnieć jeszcze o saturatorze i precelkach!) W podziemiach dworca-galerii goniliśmy zajączka nim udało się nam jakoś zlokalizować właściwy bankomat (tzn ten przyzwoity niepobierający prowizji) ale za to bezbłędnie udało mi się wyjść na Dworzec Autobusowy (bo ja tam juz kiedyś byłam, co prawda za czasów przechodzenia częścią peronu i tymczasowym tunelem, ale byłam i kierunku nie zapomniałam). 
Houdini był skołowany, jak przystało na młodocianego mieszkańca wioskowego miasta. Zapewne czuł się dokładnie tak samo jak ja w jego wieku łażąca po Krakowie z mapą w dłoni, ale poza wielkimi oczami nie widać było jego nerwacji. Obleźliśmy co mieliśmy obejść po czym pojechaliśmy nazad do internatu tym pięknym Lajkonikiem :) 

Po ogarnięciu najbliższego terenu spacerkiem z niewielkim zaopatrzeniem syn ulokował się na tapczaniku za szafą w pokoju jako drugi lokator. Nie chcąc przedłużać tej przykrej chwili pożegnaliśmy go kiedy pojawił się lokator numer trzy. Było nam przykro widzieć stremowanego Houdiniego, było nam smutno zostawiać go "na pastwę losu" jak nam się to kojarzyło, ale skoro tak wybrał, to trzeba jakoś sobie z tym poradzić. Prowadzimy ożywione konferencje telefoniczno -messengerowe i wnioskujemy ze znaczną ulgą, że krzywda się mu nie dzieje ("dobra kończę już, bo kolega czeka" "teraz nie pogadamy bo idę grać w gałę"). Znaczy się wikt i opierunek przyzwoity a kompanija doborowa :))) A więc czekamy jak panicz kolaską w piątek zajedzie pod rezydencję rodzinną i zda szczególastą relację z pierwszego tygodnia w nowej szkole.

Za miesiąc odleci nam najstarszy Puchaty w zupełnie innym kierunku. Dostał się do Sosnowca na informatykę i został tam przyjęty do akademika. Zostaniemy z najmłodszym Kołkiem, którego w domu i tak praktycznie nie można już uświadczyć (wiecie, dziewczyny i takie tam ;-))

Mamy za to drugą kotkę, której imię Rakieta nadaliśmy jako, że od początku rozwijała prędkości dźwięku i światła w dotarciu do miski z karmą. Ponieważ jesteśmy już własnością starszej Szpilki, to mieliśmy pewne obawy co do jej reakcji na naddżwiękowego pętaka. Starsza kotka wykazała się stateczną samoobroną i ładnie ustawiła Rakietkę jeśli chodzi o hierarchię w stadzie (najpierw Szpilka, potem Rakieta a potem człowieki rzecz jasna). Gorzej niestety jej idzie jeśli chodzi o obronę własnej miski (trzeba było karmić oddzielnie, bo zabiedzona Rakieta połykała swoje i wyżerała szpilkowe jedzenie strasząc grożnym warkotem silników hamujących). Jednak po kilku tygodniach dozoru człowieków nadeszła wiekopomna chwila uwieńczona zdjęciem :)


Pozdrawiam wszystkich odwiedzających serdecznie.