piątek, 17 czerwca 2016

Oceny ocenione.

Tak, właściwie nie ma juz nic do powiedzenia. Oceny w szkołach ocenione. I bardzo dobrze, że to za nami i bardzo dobrze, że oceny mieszczą się w granicach przenikania do kolejnych klas. Nie sa to oceny moich dzieci, bo gdyby tak było każde świadectwo byłoby ze szczerozłotym paskiem. Bo to bardzo dobrzy ludzie są, inteligentni, wrażliwi, bystrzy z humorem i wyobraźnią. Mało tu pisze o nich, bo....


.... jakoś nie umiem się dziećmi chwalić publicznie i zachwyt zostawiam w środku  lub słyszą go tylko oni sami....

.... nawet nie noszę zdjęcia w portfelu, żadnego z nich, ani męża (o czym przypominam sobie stojąc w kolejce do kasy gdy kobieta przede mną otwiera portfel z galerią....

....na komórce tez nie mam wiele ich zdjęć, może 2 - 3 (znowu któregoś z nich brakuje)...



Mało tu pisze o nich, bo oni zawsze byli dla mnie oddzielnymi bytami wymagającymi czasu i uwagi oraz szacunku. Dopiero spojrzenie z dystansu czasu i doświadczeń uświadamia mi ilość pracy włożonej przez nas jako rodziców w tych wspaniałych młodych ludzi. Widzę, że nie chodziliśmy przy tym na skróty. Jacyś tacy przeraźliwie odpowiedzialni byliśmy, aż do granic absurdu chyba. Zawłaszczyliśmy sobie ich na te pierwsze kilka lat na dobre, pazurami wpięci w ich żywoty chociaż z drugiej strony w naszej postawie była "nieodpowiedzialność" dawania im swobody wyborów(to wg starszego pokolenia), lekceważenie potencjalnych zagrożeń i co najbardziej chyba zastanawiające; trzymanie parasola ochronnego w stanie złożonym w jakiejś komórce naszego serca. Pewnie, że kusił otwieraniem, kusi do dziś, ale kto powiedział, że tenże parasol ochroni ich przed życiem? Życie to nie bajka, realia i prawda zawsze były priorytetem naszego postępowania. Ideałów jednak nie było, nie ma i nie będzie - też się nie oszukujemy w tym względzie.  Dalej jest zapierdziel chociaż w ciągu ostatnich kilku lat w zupełnie innym wymiarze.

Dzisiaj powiem, że rodzicielstwo to niekończąca się inwestycja pod względem fizycznym, psychicznym i emocjonalnym ale kiedyś, kiedyś tam nie chciało mi się inwestować i wiecie co? Jakże się cieszę, że mnie KTOŚ przekonał :)))


Ostatnio odwiedził nas znajomy. Była sobota, chłopcy mieli wolne z okazji Dnia Dziecka, więc oświadczyłam mu, że muszę dokończyć ich rejony. Ten znajomy, sam ojciec dwóch dorosłych synów, jeszcze z roczników poborowych i zdziwił się

- Jak to, oni sprzątają dom?!? Co tydzień???
- Tak.

A ja zdziwiłam się w duchu, że mogłoby być inaczej. Na nasze trzy niekończące się inwestycje patrzymy z dumą.

czwartek, 9 czerwca 2016

Książki ostatniego czasu.

Ten wpis nie będzie zestawem recenzji. Jest raczej zestawieniem mojego czytelniczego gustu. Tak się ostatnio składało, że przeczytałam całkiem sporo polskich autorów. Serce mi rośnie, że oni są, i że piszą tak dobrze - tzn tak jak ja lubię czytać :)

On

"On" wepchał mnie na powrót w powijaki lat 80 tych. Na tę pozycję czekałam wytrwale tuż po lekturze "Szopki" niecierpliwiąc się i tupiąc nogą "dlaczego ona tak długo pisze?!". Pisze długo, bo ręcznie i na pewno nie pismem mechanicznym. Napakowana przenośniami i porównaniami, odniesieniami i skojarzeniami jest tym czego szukam w literaturze - dostarczycielem wrażeń, wzruszeń z bliskiego sercu czasu i miejsca, bowiem akcja dzieje się w Krakowie. Onego znajdziecie  w każdej klasie, na każdym podwórku, w każdym zakładzie pracy - On jest ale większość nie chce o tym wiedzieć.
Jolanta

"Jolanta" rozgrywa się dekadę później. Chutnik zajęła się jedną bohaterką i jej problemami i mam wrażenie, że wyszło jej to doskonale. Jola nie wie dlaczego jej życie jest jakie jest. Szuka powiązań i odpowiedzi, nie znajduje. Jej życie wypełniają jakieś substytuty, których nie może ogarnąć. Dzięki "Jolancie" wiem więcej o depresji niż z relacji dotkniętych tą chorobą.

Okrucieństwo, brzydota, zabobony zmieszane z pięknem i dobrocią, gdzieś w międzyczasie, gdzieś gdzie wszystko się wydarza, gdzieś gdzie żyli i nadal żyją ludzie. Opowieść została podzielona na trzy strefy czasowe, jak dla mnie zupełnie zbędny podział, podczas których opowiedziane są losy jednej z rodzin - może mojej, może twojej. Czyste zdania, przejrzysta konstrukcja a jednak świetnie oddaje i blaski i mroki. Po prostu "Dygot".



"Podkrzywdzie" jest wsiowym światem wsiowych ludzi. Niby o tym samym co "Dygot" ale zupełnie inaczej opowiedzianym. Działają tam oniryczne zjawy wykreowane językiem pokrętnym, pełnym przenośni i przeniesień. Powieść bardzo mi się podobała aż do ostatniego momentu kiedy autor zdecydował się na ujawnienie tajemnicy tajemnic rodowej klątwy. Ja się pytam, po co?, lepiej to było zostawić niedopowiedziane. Lepiej i dla nas czytelników, lepiej i dla samej opowieści.



Czego się mozna spodziewać po książce za 5 zł? Wszystkiego, tym bardziej podróży opowiedzianej w sposób niebanalny i bez zadęcia  (piszę to złośliwie w odniesieniu do innych publikujących teksty o swoich podróżach, które rozsadza ego autora/autorki). Dziewczyna postanowiła pojechać sama tam gdzie kobiety same nie podróżują - niby nie na krańce świata, można by rzec niemalże za miedzę, a jednak większa egzotyka niż na dachu świata lub w dżungli panamskiej. Cóż, zachorowałam na Wschód i tyle!

Czytałam w tak zwanym międzyczasie jeszcze mnóstwo innych pozycji ale z moim gustem nie dyskutuję nawet ja sama :D

piątek, 3 czerwca 2016

Brazo de Reina - ramię królowej po polsku.

Długi czas żyłam w pewnej nieświadomości  względem nazewnictwa własnych wypieków, którym dawałam tak pospolite nazwy jak np biszkoptowa  rolada z truskawkami, aż w ubiegłym tygodniu miałam okazję poplotkować o kulinariach z rodowitą Kolumbijką. Spotkać się nam przyszło na niezwykle miłej uroczystości międzynarodowego szczebla, która odbywała się o rzut beretem od Miasta. Seniora G wraz z mężem Seniorem F zajadali się zwykłą polską kaszanką wychwalając jej idealne walory smakowe przywodzące im na myśl rodzinną morcillę, z której podobno w Kolumbii robią niezła "kaszanę" doprawiając ją kminkiem, oregano i innymi zbędnymi dodatkami. Ta nasza, wyprodukowana na Podhalu, jest jedyna poprawna wersją kaszanki jaka powinna obowiązywać wszędzie :)

Ale wracając do słodkości. Seniora G przytargała nielegalnie przez Atlantyk  produkty, z których ochoczo tworzyła kolumbijskie przysmaki. Mieliśmy więc okazję spróbować pandebonos i arepas. Mnie smakowały i jedne i drugie ale Pan Gryzoń wolał pandebonos. Niestety na deser już nie doczekaliśmy się - trzeba było wracać z miłej gościny i zająć się porzuconym potomstwem (chociaż ono wcale się do tego zaopiekowania nie garnęło). Kiedy wróciliśmy i zaczęliśmy opowiadać Puchaty miał wielkie pretensje, że żadnego z przysmaków nie wykradliśmy mu do spróbowania. No cóż, do wyrobu tych kolumbijskich dań potrzebne są składniki raczej niedostępne w zwykłym wsiowo-miejskim sklepie, więc małe szanse żebym odtworzyła je w domu. Co zaś do tytułowego ramienia, proszę bardzo seniora G chętnie zdradziła mi tajniki owego deseru i oto w Dzień Dziecka wylądowała przed potomkami rolada biszkoptowa undercover Brazo de Reina ;-)



I w taki oto sposób wykonywana przeze mnie od lat rolada biszkoptowa zyskała przepiękną nazwę o wiele bardziej intrygującą niż polska :) Oczywiście Brazo de Reina ma oryginalne wypełnienie z dżemu z guawy i karmelu. Uznałam jednak, że na tę porę roku lepiej pasuje bita śmietana i świeże truskawki.

Oto przepis na niezawodny biszkopt:

4 duże jajka
1/2 szklanki cukru
3/4 szklanki mąki pszennej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

Białka ubijamy stopniowo dosypując cukier. Kiedy piana jest już sztywna i nie wyczuwa się w niej kryształków cukru dodajemy żółtka nadal ubijając aż do całkowitego wymieszania. Przesianą mąkę z proszkiem mieszamy za pomocą łyżki z masą jajeczną. Wykładamy blaszkę papierem do pieczenia (najwygodniejsza jest blacha z trzema brzegami), na której równomiernie rozsmarowujemy masę biszkoptową. Pieczemy na środkowej półce w temp 180 st aż biszkopt nabierze złocisto brązowej barwy. Po wyciągnięciu upuszczamy kilkakrotnie blaszkę z ciastem z wysokości ok 20-30 cm - zapobiega to gwałtownemu opadnięciu biszkopta, po czym wykładamy gorące ciasto na czystą ściereczkę kuchenną do góry papierem. Papier ściągamy natychmiast i jeszcze ciepły placek delikatnie rolujemy razem ze ściereczką by nabrał kształtu rolady. Po schłodzeniu delikatnie odwijamy roladę i smarujemy wybranym nadzieniem po czym zwijamy ponownie, ozdabiamy wg upodobania i schładzamy w lodówce.

Smacznego :)