Ciepło, coraz cieplej. Róże kwitną, dziwowisko!
Dzieciom jak zwykle nie chciało się pozować w wyznaczonych miejscach.
Za to chętnie dali prowadzić się do miejsc jedzeniem pachnących. Po drodze, o dziwo!, coś jednak zauważali.
Przemysła zamek nie wzruszył Pana Gryzonia - trochę zbyt się przyłożyli z odnawianiem, skwitował po przemyśleniu.
Rogale marcińskie epatowały zewsząd, ze straganu, z afisza, z wystawy - w niedzielę były nienachalne, za to w poniedziałek wyłaziły wszystkimi poznańskimi bokami ;-)
Bardzo podobał nam się Stary Browar dopracowany w każdym detalu ale wszyscy wyczekiwali południa, bo...
kiedy otwarły się drzwiczki wieżyczki zewsząd dobiegło głośne "oooo!!!" jakby pod ratuszem stała setka Shreków z Osłami :D
Równo z pierwszym uderzeniem zegara na zgromadzenie sypnął się gęsi puch i pióra.
A koziołki tryknąwszy się 12 razy zniknęły w wieżyczce na kolejne 24 godziny. Synowie byli zawiedzeni, że są leniwsze od krakowskiego trębacza, który co godzinę wypluwa płuca do trąbki, żeby turystów ucieszyć :D
Rynek zaludniły tłumy ustawiając się w potężne kolejki do kotłów z darmową imieninową gęsiną podawaną z modrą kapustą. Idea świętowania imienin ulicy bardzo mi się podoba. Takie lokalne festiwale i święta zawsze wzbudzają moją sympatię. Uważam je za wyjątkowe, warte uwagi i warte rozpowszechniania jako nasze, własne, rodzime i najlepsze :) Wśród poznaniaków panował radosny nastrój, było sporo ludzi przyjezdnych (szczególnie ze Śląska) i z pewnością wszystko wyglądało o stokroć lepiej niż spalenie tęczy w Warszawie o czym dowiadywaliśmy się z radia.

Gdybyśmy tak bliżej mieszkali, to z pewnością odstalibyśmy swoje, żeby spróbować imieninowych frykasów. A tak to tylko pozostało nam obejść się smakiem i pyszną kawą w Umberto (którego w życiu nie znaleźlibyśmy samodzielnie gdyby nie podpowiedź nieocenionej Brommby!) po czym podziwiając plaskate okoliczności przyrody udaliśmy się na południe. Synowie zadziwieni byli polami kapusty, kalafiorów lub porów, których nikt nie zbierał przed mrozem śniegiem i zimą; sczerniałymi kikutami kukurydzy, którą dopiero teraz kombajny kosiły. Zdumiewały ich pryzmy burych kamieni, które okazywały się być burakami cukrowymi, przepiękne utrzymane "trawniki" oziminy, "gniazda" na drzewach, które były jemiołą i egipskie ciemności pustych przestrzeni (5,10,15 min jazdy, o! jest jakaś chatka! 5,10,20 min jazdy, o! jest druga)
Termy Maltańskie oczarowały mnie. Przede wszystkim basenem o wymiarze olimpijskim gdzie nie musiałam wykonać 80 nawrotów a tylko 40 ale także od strony organizacyjnej i finansowej. Wszystko tam jasno i przejrzyście opisane, bogata oferta do wyboru, wiele atrakcji wewnątrz i na zewnątrz, basen z cieplutką solanką a wszystko to za 105 zł w weekend za rodzinkę 2+3 za trzygodzinny pobyt. Dodatkowym plusem jest czas, który zatrzymuje się automatycznie kiedy wchodzi się do sauny :) Czyli można dostarczyć ludziom atrakcji nie zdzierając z człowieka kasy! Gdybyśmy mieszkali w Poznaniu (a byli tacy, to nie żart, którzy w tym mieście chcieli zamieszkać już, teraz i natychmiast z powodu koncertów i sklepów z yerba mate), to z pewnością bylibyśmy tam częstymi bywalcami :) Trochę nas przeraziły zapchane parkingi ale okazało się, że wewnątrz jest tyle miejsca, że nie ma się wrażenia tłumów i przepełnienia.
Złota Brommba słusznie podsunęła mi ideę zamieszkania w centrum, a nawet wysłała kilka linków z namiarami. Wybrałam "Dobranoc" hostel na Strzeleckiej i mogę go wszystkim polecić. Jest fajnie i nowocześnie umeblowany, czysty, schludny, niewielki ( tylko 10 pokoi), posiada wi-fi (napisz, że darmowe! wisi mi tu Kołek i podpowiada zza pleców), salon z aneksem kuchennym a korzystanie ze wspólnych łazienek nie stanowi problemu ponieważ nawet przy komplecie gości jaki był w nocy z 10/11 3 łazienki z prysznicami i 2 osobne toalety całkiem wystarczają. W cenę noclegu wliczone jest śniadanie, kawa i herbata, którą można robić sobie bez ograniczeń. Dzięki wiadomościom od Brommby zajadaliśmy się przepyszną, włoską pizzą na ulicy Wronieckiej i smacznymi deserami w "Republice róż" na pl. Kolegiackim gdzie zechciała się z nami spotkać i dała się poznać jako osóbka energiczna, niezwykle ciepła i serdeczna :) Dziękujemy Ci Brommbo :*
Nie zrobiłam wiele zdjęć. Z dziećmi to nie wycieczka po zdjęcia. Chodząc jęczały i kwęczały ale wrócili zadowoleni. Ja mam niedosyt Poznania, nie obleciałam go w kółko ze trzy razy (nie byłam w starym ZOO,pod Okrąglakiem, na dworcu kolejowym czyli tam dokąd dreptały moje nogi w dzieciństwie - dziwne że pamiętam Poznań jako zupełnie płaski a tam wzniesienia i górki nawet są!), przywiozłam tylko 200 zdjęć, ale za to najadłam się wspaniałości, dostaliśmy "gościniec" na drogę, bo byliśmy nie tylko w Poznaniu, ale o tym "następną razą" jak mówią poznaniacy podśmiewując się z mojego "wychodzenia na pole" :))) Za to napatrzyłam się do syta na półkoliste wykusze, niby wieżyczki narożne, zabudowane balkony, które tak oczarowywały wyobraźnię mojego dzieciństwa :)
PS
Droga Brommba wyjaśniła także zagadkę zbyt nowego i odpicowanego wyglądu zamku Przemysła. Ten zamek właściwie jest budowany od nowa na ruinach zupełnie zburzonego zamczyska. Odbudowa wzbudziła wiele kontrowersji i protestów wśród poznaniaków, ale jednak jest realizowana.