poniedziałek, 29 lipca 2013

Sukienki.

Mam trzy letnie i jedną wielosezonową - w tym jedna na weselne okazje. Nie widzę potrzeby mieć więcej z powodu nikłej ilości wystarczająco ciepłej pogody do ich noszenia. Mnie jest permanentnie zimno podczas podhalańskiego lata a letnie sukienki należy nosić bez odziewania się dodatkowym swetrem czy żakietem - od rana do nocy. I tak teraz można :)

Ale od tygodnia jest ciepło i coraz cieplej :) Użytkowanie sukienek znacznie wzrosło. W ruch poszły także zwiewne spódnice i topy. Lubię te ubrania i naprawdę cieszę się, że w końcu nie muszę jechać do Chorwacji, żeby sobie w nich chodzić. Straż miejska przestała reagować na pływaków fontannowych. Trawy i drzewa poszarzały a wieczorami koncertują koniki polne - pełnia lata :)

Po kanadyjskich gościach nie ma już śladu na niebie. Z tygodniowego rozkładu dnia zniknęły brekfasty w porze lanczu i obiady w okolicy dinerów a lodówka znacznie opustoszała (szykuję miejsce na sernik na zimno z malinami i galaretką :)

Chłopcy wyjeżdżają w sobotę nad Bałtyk, na dwa tygodnie. Zostaje tylko Puchaty i my. Nie robię planów, bo podczas wakacji wszystko jakieś takie rozmemłane = brak stałego punktu odniesienia poza obiadem o 14.00 ;)  Gdzieś tam po drodze zakiszę ogórki, zrobię kompoty z wiśni no i ten sernik na zimno.

A niech tam, jeden plan jest! W niedzielę idziemy na Rysy pod warunkiem pogody :)

 
Ochłody Wam życzę od letniej spiekoty.

czwartek, 25 lipca 2013

Polskie drogi - reportaż w odcinkach czyli nowenna do św Krzysztofa.

Wczoraj objechaliśmy z Panem Gryzoniem całkiem porządny kawał kraju. Wobec tak nagłego natchnienia spostrzeżeniami z podróży nie sposób nie odnieść się do tego  wydarzenia obojętnie.

Odcinek pierwszy.

Przyzwyczajeni do górzystych i co by tu nie mówić, urodziwych okolic, w których żyć nam przyszło wyrwaliśmy się ucieszeni na krajową autostradę A4. Na bramkach pani wystawiła z okienka swą prawicę ozdobioną wściekle zielonymi tipsami a w tym samym czasie  Pan Gryzoń wystawił przez okno samochodu swą lewicę z krótko i schludnie obciętymi paznokciami. Prawica z lewicą nie mogły się dogadać i tkwiły tak w zawieszeniu dopóki z budki dobiegło "dziewięć złotych proszę". Rechotaliśmy dobrą chwilę z przyzwyczajenia do innych autostrad gdzie pierwsza budka wydaje bilet z magnetycznym paskiem a dopiero przy zjeździe pan lub pani informuje ile wynosi opłata za dany odcinek.

Odcinek drugi.

Dopiero się człowiek rozpędził a tu następna ręka z budki wystaje po prośbie. Kolejne 9 zł i podobno skończyła się ta A4. Szczerze mówiąc niezbyt zauważyłam różnicę między nią a kolejną drogą E75.  Za to Hołowczyc z gps-u  zaczął się jąkać o zagrażających nam radarach jak nakręcony i tak już mu zostało aż do stolicy. Potem nastąpiła polska wersja drogi ekspresowej S8 gdzie można się bujać  100- 80- 50-40 km/h w odcinkach specjalnych co circa 5-15 km na 75 i znacznie dłuższych na S8. No mówię Wam jakaż to atrakcja tak jeździć interwałowo i móc patrzeć na kierowców próbujących wyjechać z podporządkowanych dróg lub na pieszych przemykających chyłkiem! Ale to zapewne NIE bezkolizyjne rozwiązania skrzyżowań są przyczyną częstych wypadków tylko kierowcy NADUŻYWAJĄCY pedał gazu lub wszyscy pozostali nadużywający czegoś innego.

Odcinek trzeci.

Ponieważ wyruszyliśmy wczesnym rankiem lub późną nocą (jak kto woli) dane nam było słońca wschodzenie, które rekompensowało obrzydliwe reklamy i bannery, którymi umajone są pobocza polskich dróg. Odniosłam wrażenie, że to niestety moje własne małopolskie gustuje w tych wątpliwych ozdobach, bo umieszczone są jedna na drugiej (zdecydowanie największe zagęszczenie ma odcinek krajowej czterdziestki siódemki od Nowego Targu do Zakopanego).

Odcinek trzeci.

Na trasie Częstochowa- Piotrków Trybunalski koleiny i łaty na nawierzchni są zaiste imponujące co świetnie działa na podwozie każdego pojazdu testując wytrzymałość resorów, drążków, wahaczy, sprężyn i czym tam jeszcze rzeczone dysponuje. Nie wiadomo czy jechać wolniej - wtedy bujnięcia są pełniejsze i powodują mimowolne aczkolwiek nie do opanowania kłapnięcia żuchwą, czy jechać ciut szybciej dzwoniąc zębami :D

Odcinek czwarty.

Na trasie Częstochowa - Warszawa udało mi się doliczyć się pięciu skansenów nowoczesnego budownictwa zrujnowanego (a liczyłam tylko z prawej strony jezdni). Są to bardzo atrakcyjne dla oka i turysty (szczególnie zagranicznego, bo tam takich obiektów ze świecą szukać choć pewnie się jakieś znajdą) opuszczone stacje paliw. Wdzięcznie odarte z farby z malowniczo wybitymi szybami. Jeden taki skansen możecie obejrzeć u kolegi Szarego Burka, bo był tak łaskaw, że obfotografował dokładnie jedna z nich byśmy nie musieli zatrzymywać się i naocznie sprawdzać jakiej wielkiej urody owa stacja jest ;-)

Odcinek piąty.

Na nasze nieszczęście zachciało się nam kawy. Z ekspresu, prawdziwej, świeżo zaparzonej. Nie będąc bywalcami częstymi tras przelotowych odległej północy zdaliśmy się na traf losu i skręcili do czegoś co z wyglądu sugerowało posiadanie ciśnieniowego urządzenia do wydobywania całego dobra z brązowych ziarenek. I na sugestiach się skończyło, bo mimo, że ekspres pobierał ziarna do mielenia, wodę do parzenia i mleko do zabielenia to napój, który nam podano tylko z wyglądu przypominał kawę. Gorąco odradzam kawę w Hotelu Złoty Młyn Polichno - budynek wieńczy wiatrak i znajduje się po prawej stronie gierkówki dla jadących z południa na północ.

Odcinek szósty.

Kochają górali w tej naszej ojczyźnie! A to Górski Hotel (choć plaskato jak okiem sięgnąć), a to Janosik (doczytałam, że właściciel ma na nazwisko Janas, co sugeruje podhalańskie pochodzenie :)),a to Zornica, naprawdę zaświadczają o popularności naszego regionu. Smutne  to, że w stolicy Podhala centrum handlowe nazwano Buy&fly gdy tymczasem tam gdzie powinny być z góry, z góry jadą Mazury albo Biała Dama z Rawy Mazowieckiej czy straszny pająk z Pajęczna "poniewierają " się nasze szczątki folklorystyczne.... Moda na górala czy jak? To nie tylko ta trasa tak zaanektowana przez obcy folklor. Kilka lat wstecz byliśmy na wschodzie kraju. Droga Kraków-Rzeszów również obfituje w góralszczyznę gastronomiczno-hotelarską. Nie żebym coś przeciw miała, ale uważam, że każdy z polskich folklorów godny jest kultywacji i przebicia się na własnym rynku.

Odcinek siódmy.

Na lotnisku pana Fryderyka byliśmy przed czasem i z lekkim zapasem czasowym mogliśmy oddać się przepakowywaniu klamotów w walizkach z powodu lekkiej nadwagi oraz obfitemu moczeniu  gałek ocznych płynem ustrojowym... Goście polecieli a my zawinęliśmy się na pięcie (nie żeby się nam stolyca nie podobała, czasu szkoda było!  droga przed nami nie ulegnie przecież natychmiastowej modernizacji). Trasa NT-W-wa została pokonana bez przekraczania nakazów i zakazów w czasie 5 i pół godzin z trzema mini postojami -ale jechaliśmy od 4.30 rano, więc ruch nie był dokuczliwy.

Odcinek ósmy.

Nie chcąc ryzykować kolejnych eksperymentów kawowo-gastronomicznych jedliśmy kanapki z salami i popijali resztkami herbaty z termosu (boszsz jakże to mocne zakorzenione w człowieku "jechać o swoim", ale jadąc w nieznane ma to pewien sens) oraz niezdrowe ale przewidywalne KFC aż w Częstochowie natknęliśmy się na dwa korki. Jeden miał z 5 km ale drugi to już dobre 15... Na szczęście korki były w kierunku odwrotnym i westchnęliśmy tylko z ulga, że goście nie mieli lotu wieczorem.
W jakimś skupisku sklepów za Częstochową, z którego rozróżniałam tylko znany mi Decathlon :D postanowiliśmy zatrzymać się na zakupy. Sklep sportowy był bossssko pusty! w odróżnieniu od krakowskiego. Po zakupach tam poszliśmy do następnego pawilonu a tam kupiłam sobie zielone spodnie, dwa sweterki i dwie podkoszulki. Bez ekscytacji  i z przecen, w głównej mierze za potrzebą uzupełnienia braków w szafie wydałam 170 zł. Mam ochotę wyhaftować sobie na tych spodniach czarną parzenicę koło kieszeni, a co!

Odcinek dziewiąty.

Od Częstochowy mieliśmy słoneczną pogodę a zjeżdżając do Kotliny Orawsko- Nowotarskiej zostaliśmy nagrodzeni bezchmurną i przejrzystą panoramą Tatr co zwiastuje oczywiście zmianę pogody i dzisiaj już mamy chmury, które zapewne przywlekliśmy wieczorem za sobą na holu ;-)

Epilog.

I żeby nie było, że narzekam. Podróżowało się nam w miarę dobrze i bezkolizyjnie. Jednakże częściej jeździmy na dalekie dystanse w innych krajach i chyba przywykliśmy do innego standardu i teraz tak sobie wydziwiamy a niektórzy klną   całkiem jawnie na ograniczenia interwałowe prędkości :D

Podczas drogi tam mieliśmy towarzystwo kolegi, który odwoził syna do Szczytna.
- Gdzie to Szczytno? Zapytał mnie Pan Gryzoń.
- Noooo, za Warszawą, nawet za Bydgoszczą... - odparłam majakami bladego pojęcia nie mając o dokładnej lokalizacji poza niejasnym "w cholerę daleko", ale wygadać się z niewiedzy nie chciałam :DDD
- To nie wiesz dokładnie?
- Szczytno jest tam gdzie Jurand szedł po Danusię! A ty nie wiesz!?
- Ja z  Jurandem nie szedłem, to nie wiem!

Kolega miłosiernie rozwiał niewiedzę naszą :)


Pozdrawiam :)

A w Japonii znowu konkurs :) http://nawsiwjaponii.blogspot.jp/p/kosmetyczna-rozdawajka.html

poniedziałek, 15 lipca 2013

Lato pełne filmów.

Jeśli tak dalej pójdzie, to nie oderwę się od telewizora :( Ileż można bowiem gotować różności, ile sprzątać, chodzić na zakupy, malować paznokcie, robić 1000 i jedną rzecz, która zawsze się znajdzie w domu do zrobienia podczas deszczu? Leje, siąpi, naparza i tak od ubiegłej środy wygląda u nas pogoda. Wczoraj się trochę przetarło, tyle żeby suchą noga do kościoła i na krótki spacer...

Pstryk i oto przenoszę się w inne światy :)


Zycie erotyczne dziennikarza piszącego cotygodniowe felietony zaczęło się z dziecięcej ciekawości. Strach przed uczuciem zdawał się uspakajać w ramionach płatnej miłości ale jednak nie do końca życie takie miało smak. Pragnienie zaznania miłości odwzajemnionej przyszło późno, bo bohater zbliża się do 90ki, ale nie za późno :) Uwielbiam twarz Geraldine Chaplin.


Jak łatwo stać się żigolo? Łatwo. Czy łatwo pozbyć się własnych ambicji i pragnień? Niełatwo. Z przyjemnością obejrzałam grę Pattinsona ( jakieś fragmenty sagi o wampirach obejrzałam kątem oka w autobusie  jadąc do Czech i nigdy mnie ten film nie pociągnął) Thurman i Ricci. Szczególnie Ricci wywarła na mnie przekonywujące wrażenie, że tak może wyglądać kobieta rozkochana, oślepiona uczuciem i rzucona, taka która nawet dostając kopniaka od kochanka wierzy, że uczucie nadal trwać będzie. Świat jest pełen Bel Ami i to my- kobiety powołujemy do życia takie stwory.

 
Do kina też poszłam z powodu pogody. Czas z spędzony z Iluzją, to czas zabawy nawet kiedy w fabule ukryte jest drugie dno. Któż z nas nie lubi patrzeć na magiczne sztuczki? Czterech magików zapewnia widzom niezłą zabawę szczególnie, ze ich tropem podąża demaskator tricków oraz agent FBI. Typowo ogórkowa rozrywka :)


A potem nastąpiła seria z J. Moore i chociaż mój Pan Gryzoń nie może patrzeć na nią jako na kobietę (strasznie się mu nie podoba), to jednak zgodził się trochę pomęczyć. Typowy trójkąt; żona - mąż - przyjaciel męża. Podejrzenie, agencja detektywistyczna i absurdalne śledzenie samego siebie - kochanek R Fiennes  w ramach pomocy przyjacielskiej zleca śledzenie, bo mąż nie mógł się na to zdobyć. Potem narastająca obsesja kochanka, który "zabija miłością" doprowadza do rozstania. Komplikacje uczuciowe, niezrozumienie, ślepa zazdrość i wielka namiętność wpisane w II wojnę światową.


A tak dobrze się zapowiadał ten film! Umiejętnie stopniowanie niejasności, odbijanie piłeczki z widzem "wiesz - nie wiesz" a potem takie denne zakończenie :( Naprawdę świetnie prowadzony film z gatunku horroru rozczarował mnie końcówką. Powetowałam sobie troszkę świetną grą Meyersa, która robiła niesamowite wrażenie w pierwszej części filmu. Narobiłam sobie smaku...


Za to film, w którym gra głównie tyłek Dorocińskiego (całkiem niezły tyłek, powiedzmy szczerze) okazał się hipergniotem. Rzadko zdarza się widzieć tak nieudolne sceny mające przedstawiać namiętność. Miałam nieodparte wrażenie, że główna para aktorów straszliwie się męczyła próbując je zagrać i ja odebrałam te sceny jakby brzydzili się siebie wzajemnie.


Ten film widziałam rok temu z okładem ale bardzo mi się podoba konwencja podstarzałych agentów mających niespodziewane zlecenie. A przypomniało mi się, bo w kinach premiera Red 2 już wkrótce. Chyba wolę taką konwencję filmów szpiegowskich od 2 ostatnich Bondów. Bardziej cenię ironiczny dowcip od prezentacji fizycznych walorów aktora prezentowanych w oszołamiających akcjach.


Romek rozbawił nas dwuznacznie. Nie jest to bowiem typowy film animowany dla dzieci. Zresztą ma oznaczenie od 12 lat. U nas obejrzeliśmy wszyscy z różnym zrozumieniem dwuznaczności :D Historia plemienia, które chlubi się raczej siła niż rozumem w konwencji "Władcy pierścieni" potrafi zabawić, bardzo fajny zestaw aktorów dubbingujących :)


To co? dzisiaj robimy pstryk i "szyby niebieskie od telewizorów" :)

Pozdrawiam.

Zdjęcia plakatów ze strony http://www.filmweb.pl/

piątek, 12 lipca 2013

Novalja.

To najbliżej położone od Zubovici miasteczko. Od dwóch lat stało się głośnym i coraz mniej znośnym kurortem dzięki walącym tu tłumom  Anglików. Odkąd zorganizowali na plaży Zrce ubiegłoroczny Hideout Festival miejsce to stało się wśród nich bardzo popularne. Nie ma się co dziwić. Odległość mniej więcej taka sama jak do Ibizy, plaża Zrce obfituje w bary i megadyskotekę a koszt pewnie o połowę mniejszy (jesli nie o dwie połowy jesli chodzi o zakwaterowanie i wyżywienie ;)) a więc po co przepłacać. Nastawione na turystykę władze wyspy szybko wyczuły trend i z imponująca jak dla nas szybkością dokonują zmian by tego turystę przyciągnąć i zatrzymać.

My byliśmy w Novalji przed sezonem i wtedy przypomina ona miasteczko takie jakim go zastaliśmy kilka lat temu. Tłoczne ale w miarę spokojne. Po przylocie Brytyjczyków już takim nie jest. Wrzaski, przepychanie, młodzieńcze wariacje (łącznie z jazdą w koszu na zakupy po ulicach) stanowią wątpliwą jak dla mnie atrakcję, więc w drugim tygodniu pobytu odwiedzaliśmy Novalję tylko w godzinach przedpołudniowych, bo wieczorem robił się tam istny Sajgon.

Zawsze zostawiamy auto na parkingu przed wjazdem do centrum miasteczka. W tym roku był to parking bezpański, bo nawet w lipcu nikt nie przyszedł pobrać tych 5 kun za godz jak głosił napis przy wjeździe. Parking znajduje się tuż za pierwszym skrzyżowaniem w bezpośrednim sąsiedztwie cmentarza.


Ponieważ dzień 22 czerwca jest Dniem Antyfaszystowskiego Ruchu Oporu, to kwiaty nie zdążyły jeszcze zupełnie zwiędnąć.


Centrum miast i miasteczek położonych nad Adriatykiem jest zawsze port. Tam od zawsze skupiało się całe życie handlowe (ryby i targi warzywne), towarzyskie a teraz turystyczne. Miejsca te charakteryzuje rozwleczenie wzdłuż linii brzegowej z portu w promenadę od której promieniście rozchodzą się uliczki. Tutaj jest ulica wiodąca bezpośrednio do portu.
 Rok temu chcieliśmy zaparkować w centrum z jakiegoś powodu i nadzialiśmy się na świeżo powstały supermarket, który został zbudowany w przeciągu roku i wprawił nas w osłupienie :D W Plodine jest wszystko, podziemny parking też, ale znalezienie w nim miejsca wolnego graniczy z cudem.

Rondo przy porcie z przystankiem autobusowym. Z Novalji w okresie wakacyjnym jeżdżą od dwóch lat autobusy turystyczne. Linie mają rożne kolory i rozciągnięte są po całej wyspie, więc nawet bez własnego transportu można eksplorować praktycznie każdy jej zakątek.

Tutaj już bezpośrednio okupujące port restauracje i kafejki. Ceny w nich są oczywiście odpowiednio droższe do tych, które leżą na obrzeżach miasteczka a w ofercie gastronomicznej mają to samo.

W zeszłym roku passiflora za kioskiem ruchu nie kwitnęła z powodu przymrozków, które nawiedziły wyspy, ale teraz udało mi się ja przydybać ;-)
A przy portowej promenadzie można kupić różne różności. Mieszanina chińskiego badziewia z przedmiotami, które mogą się podobać.
 Tu następuje zbiorcze i nabożne wylizywanie olbrzymich porcji lodów o przeróżnych smakach a cenie 6/7 kun za jedną kuglicę. Kuglice są zaprawdę szczodrze nakładane i zwykłemu zjadaczowi lodów już dwie potrafią wypełnić żołądek po brzegi. W tym miejscu zawsze następuje aluzja do naszych nowotarskich lodów (które są podobno jednymi z lepszych w Polsce), że w porównaniu do chorwackich wypadają cienko i w smaku, i w objętości a także w konsystencji (to co robią z nimi sprzedawcy zabawiający turystów żonglerskimi sztuczkami na pewno nie dałoby się wykonać naszymi lodami)

W Novalji jest muzeum ze zbiorem zabytków z okresu Cesarstwa Rzymskiego, jest kilka dyskotek w barach, jest kino z całkiem przyzwoitym repertuarem (właśnie leciał film, który chętnie bym obejrzała pod tytułem "Śmierć  człowieka na Bałkanach"). Prócz marketu Plodine jest także Novalis i Konzum  troszkę z dala od centrum. A wszystko dobrze i czytelnie oznaczone (poza rozkładem jazdy zielonej linii do Zubovici, która zerwali na drugi dzień po zawieszeniu. Kto? Zgadnijcie sami). 

Nie spotkało nas przez te 8 lat żadne nadużycie ze strony Chorwatów chociaż podobno takie moga się zdarzyć. Może mamy szczęście i trafiamy na samych dobrych ludzi (a to w lodziarni dostajemy gałkę gratis, a to od szefostwa baru śliwowicę za taniec, albo nie liczą nam wszystkich dzieci dokładnie przy przejazdach promem), a może po prostu wszystko działa zgodnie z zasadą "swój swojego zawsze znajdzie"? ;-) W każdym razie czujemy się na chorwackim gruncie bardzo dobrze, swojsko i mile widziani :)))



Po zgiełku kurortu dobrze jest znowu znaleźć się w zacisznym Zubovici gdzie docierają co prawda Brytyjczycy, ale raczej podobni nam; lubiący spokój i małe zaludnienie.

Wyspa Pag jest także popularna ze względu na czynny wypoczynek. Prócz sportów wodnych jest tu sporo tras o rożnej trudności do pokonywania rowerem. W biurach turystycznych a nawet kantorach wymiany walut można znaleźć foldery z mapkami i opisami poszczególnych tras. Kilka lat wstecz przywiozłam sobie taka podaje ona nawet przewyższenia :)


A ja siedzę teraz w domu, bo na zewnątrz nieprzyjazne jak dla mnie 18 st i co próbuję wyjść to pada deszcz.... Za to filmów sporo obejrzałam, ale to juz następnym razem.

Kupiona przed wyjazdem wytłoczka jajek okazała się być dobrą wróżbą - pierwszy raz trafiła się mi taka niespodziewana układanka :D



Miłego wieczoru.

środa, 10 lipca 2013

Pag i Paganie oraz paznokcie a la ombre, ole!


 Wyspa, którą odwiedziliśmy już po raz szósty przywitała nas znajomymi widokami i nielicznymi zmianami, które nasze zmysły natychmiast wyłapały. W pierwszym tygodniu pobytu zdarzyły się dwie burze, po której uznali niektórzy, że nie jest to powód do rezygnowania z popołudniowej kąpieli. Plaża była wtedy na wyłączność nasza :)))



Stara Novalja, port.


Kwiat opuncji.


Drażica, przysiółek Zubovici.

Kocanki, jakas ich południowa odmiana.

Zubovici - senne centrum podczas sjesty.

Zbiory czosnku u naszych gospodarzy.

Drzewo w drodze do Lun.

Stuletnie oliwki w gajach otaczających Lun.

Kamikadze na plaży w Zubovici - dzieciak zabezpieczony od stóp do głów :)


A ten pozostawiony na pastwę głębi bez gaci na dodatek ;D



Zubovici port.


i sztuczna plaża z wywrotki.


Ogródek przydomowy, a mówią że na kamieniu nic nie rośnie ;-) a tam cebula jak melony.


Niekoniecznie nasi w Novalji - anektujący ją Anglicy najwyraźniej potrzebują czegoś mocniejszego niż dwuprocentowe lokalne piwo a zarazem czegoś mniej denaturowego w smaku niż rakija.

Manicure a la ombre robione co drugi dzień jako zajęcie obowiązkowe w ramach hotelowej animacji ;) na zdjęciu już lekko zdarty piaskiem zubovickiej plaży i trudami podróży tudzież odwijaniem kanapek z folii  lub nieskutecznym wczepieniem się pazurami w chorwackie podłoże w celu pozostania tam jak najdłużej.


Beczeć mi się chciało kiedy wyjeżdżaliśmy...


wtorek, 9 lipca 2013

Wyszłam z domu i nie wracam.

Bo zamarzam w nim. Dzisiaj zostawiłam uchylone okno w kuchni i sypialni na górze. Zapomniałam się, bo zawsze zostawiam tylko na górze uchylone. Owo zapomnienie zaowocowało wychłodzeniem parteru do 18 stopni (na górze nadal było ciepło), więc zamiast pić kawę w domu siedziałam na tarasie w polarze i wystawiałam zmarznięte stopy do słońca, bo w cieniu było tylko 14 stopni. Uciekłam więc z zimnego domu do ogródka po ugotowaniu botwinki na obiad. Pojechaliśmy odebrać świadectwa z młodszymi synami i potem do mojej mamy. Houdini pękał z nieukrywanej dumy prezentując kolejny czerwony pasek :) Kołek zapowiedział, że w następnym roku będzie starał sie zapanować nad swoim gadulstwem (czasami przeszkadza w zajęciach). Po powrocie obrałam ziemniaki i znowu uciekłam na pole pozwalając im dochodzić w arktycznych 22 stopniach naszej kuchni. Dzieciaki się rozbiegły, więc przebrałam się w kostium i udaję, że ciągle jestem na Chorwacji. Podczytuję Wasze blogi, piję kawę gorącą jak słońce Afryki i jak Scarlett O'Hara mówię, że grządkę wyplewię jutro.

I żeby nie było spać mogę w niższej nawet niż 18 stopni temperaturze ale komfortową egzystencję kury domowej zaczynam dopiero powyżej 24 stopni. Nigdy nie ustawiam klimatyzacji poniżej tej magicznej liczby (tej klimatyzacji na wojażach przecież!). Co innego z ogrzewaniem w zimie. Tu Pan Gryzoń jest rygorystyczny 21 i ni pół stopnia więcej. Nie marznę, zazwyczaj ubieram się w  coś  polarkowego, puchatego i ciepłego i nie mam pretensji, do zimy że zimna, ale lato... Lato to ja kocham upalne, niestety i zazdraszczam Polsce centralnej nocy powyżej 20 stopni.  Jesli Wam u siebie zbyt gorąco, to wiecie gdzie się przenieść jakby już upał był niemożliwy do wytrzymania ;-)

 Cieszę się, ze mój taras ma ciemnobrązowy kolor i z upodobaniem stawiam na tej imitacji plaży gołe stopy :-) Aloha, jak zacznie być zimno na polu, to wrócę do domu i coś wrzucę jak zrzucę - cos do ogladania, ale póki słońce, to jestem w ogródku :)))