Bo co tu pisać?
Że kilka razy w ciągu tygodnia przeżywam irytację podczas bliskich spotkań z podręcznikami wieloletnimi do angielskiego?
Że zżymam się z ekonomicznymi ćwiczeniami, które kroczą w parze z powyższym bublem?
Że codziennie muszę powtarzać te same nudne czynności?
Że szyby są brudne?
Że na siaty z zakupami działa siła przyciągania Jowisza, a w lodówce wieczna pustynia?
Jakie to w ogóle ma znaczenie?
Kiedy słońce świeci każdego dnia, kiedy mróz maluje fantazyjne wzory na czym się da pospołu ze szronem, to wszystko wydaje się jakimś nic znaczącym szczegółem.
Kiedy w domu pachnie kawą, cynamonem i jesiennymi jabłkami a wesołe pomarańcze błyszczą swoimi eleganckimi skórkami, a w tle brzmi energetyczny metal, to czuję, że mam moc.
Kiedy mam codzienną możliwość poczytania na tarasie z twarzą do słońca wszystkie problemy upierdliwej codzienności spływają ze mnie pod wpływem dobrodziejstw natury. A jeśli dołożę do tego treść czytaną i smak kawy to mogę śmiało śpiewać na całe gardło "I'm in heaven..." :)
Nic ani nikt nie jest mi w stanie obrzydzić jesieni :)))