Kolejna książka w czasie czytania zaczęła mnie bardzo irytować. Po pierwsze mnóstwem wyjaśnień i opisów, które wydawały mi się zbędne, po drugie dialogami zbudowanymi przy użyciu wyrażeń i zwrotów z języka polskiego. Zniecierpliwiona sięgnęłam do kopalni i wykopałam, że Paul Sherman to nie kto inny niż Przemysław Słowiński. I wyjaśniły się żarciki zapożyczone z polskich kawałów o Żydach, regionalne odniesienia do kury, którą wieśniak (tu Żyd) zjada tylko w dwóch przypadkach; kiedy kura zdechła lub kiedy wieśniak umiera. Akcja powieści jest oparta na podawaniu wiadomości wygrzebanych w innych źródłach. Nieudolność w jej prowadzeniu przerażała mnie i przypominała mękę, którą zafundowała mi biografia Elki II. Pod koniec w tekście wyłapałam błąd merytoryczny w podawaniu dat - ja, której układ cyfr zawsze sprawiał trudność w zapamiętaniu! Dotarłam do śmierci Harrego by stwierdzić, że poza kilkoma ujawnionymi przez samego iluzjonistę sztuczkami nic tam nie ma... Może Irving Stone coś by z tym ciekawym życiem nieprzeciętnego człowieka cos zrobił sensownego gdyby żył...
Za to Paweł Sanajew odwalił kawał dobrej roboty. Co prawda bulwersując swoich najbliższych oraz elektryzując lekko rynek własnego kraju. Czytając historię opowiadaną przez siedmioletniego Saszę mieszkałam razem z nim w ciasnym mieszkaniu jego babki Niny i dziadka aktora. Kuliłam głowę wysłuchując cholerycznych tyrad babki i drżałam z radości czekając z Saszą na jego matkę. Genialnie oddane napięcie i wrażliwość dziecka przebywającego prawie non stop z despotyczną, zaborczą i straszną babką. Jeśli chcecie dowiedzieć się dlaczego i pod jaką podłogą kogo należałoby pochować, to zagłębcie się w świat moskiewskiego mieszkanka w bloku, w którym windę obsługują dwie groźne windziarki.