wtorek, 8 września 2015

I tak będę skakać po tapczanie czyli żywieniowa prohibicja.

Drugie śniadanie odbija się czkawką. Mam swoje zdanie na ten temat. Bo wiem, że zakazane smakuje najbardziej i to chyba nic odkrywczego.

- Mamo, nie będzie drożdżówek w szkolnym sklepiku!

- Mamo, w kanapkach może być tylko sos jogurtowy!

-  Mamo, nareszcie nie będzie śmierdzieć frytkami w szkole!

Sposobów na ominięcie zakazów będzie wiele. Począwszy od kupowania słodyczy i gazowanych napoi w osiedlowym sklepiku po nielegalny handel batonikami na przerwie. Nie czarujmy się, to nie szkolne sklepiki czy stołówki są odpowiedzialne za wzorzec żywieniowy naszych dzieci. Dla mnie to naiwne, że ktoś zatwierdzający takie przepisy wierzy w ich skuteczność. Nikt nie zakaże ludziom konsumowania czego chcą tylko dlatego, że w ustawach czy przepisach będzie stało, że to niezdrowe. Nikt nie wycofa z obrotu  produktów wysoko przetworzonych, słodkich, słonych i ogólnie szkodliwych. Świadomość dobroczynności czy szkodliwości jedzenia powinno się zdobywać we własnym domu ale dobrze by wspomogli te działania edukatorzy od najmłodszych lat. Wierzę, że lepszy skutek odniosłaby lekcja żywienia w szkole, na której dzieci same przygotowałyby coś smacznego i zdrowego do jedzenia niż prostacki zakaz odgórny "nie, bo niezdrowe". Trzeba liczyć się, że są jednostki wysoce odporne na wiedzę i w takich przypadkach odporność można liczyć tylko w kaloriach spożytych cukrów prostych czy tłuszczów trans, bo tacy będą zawsze.

Moi synowie nie żywią się w szkolnej stołówce, nie dostają pieniędzy na zakupy w szkolnym sklepiku - mają kieszonkowe i z tego głównie pokrywają wydatek na swój telefon. Sporadycznie i to tylko w obliczu totalnego braku pieczywa w poniedziałkowy ranek dostawali kasę na drożdżówkę, a zdarzało się to rzadko, bo jestem na tyle wredna, że nie uważam czerstwego pieczywa za trujące ;P Z własnych pieniędzy nie kupowali w szkolnym sklepiku, bo po prostu mieli kanapkę ze zwykłego chleba z serem, wędliną i warzywami a do picia mineralną albo sok (bynajmniej nie z sokowirówki - taki dostają po szkole jak  matce starczy czasu by przygotować 3 kilo owoców lub warzyw).

W sprawie pierwszego wykrzyknienia; idę do szkoły koło piekarni, jak będę chciał to sobie kupię drożdżówkę, prawda? Prawda mój jedenastoletni synu, wielbicielu pączków z nadzieniem różanym, które to jadasz od wielkiego dzwonu, choć pewnie mógłbyś codziennie.

Drugie wykrzyknienie zostało spuentowane; jogurt też lubię, w ogóle wszystko lubię tylko niech nie wkładają mi do kanapki żadnej wędliny, ani tłustej ani chudej! Oczywiście synu mój najstarszy, pożeraczu pół bochenka chleba przy jednym posiedzeniu, wielbicielu chipsów bananowych i yerba mate.

Trzecie wykrzyknienie zostało poparte i moim aplauzem albowiem wstrętnie wchodzi się do budynku przepojonego wonią starej frytury. Temuż średniemu przyniosłam dzisiaj ciepłą drożdżówkę z serem, którą jawnie usiłowałam wcisnąć w przerośniętą łapkę na korytarzu szkoły z okazji doniesienia zakupionych ćwiczeń. "Mamo jestem tak najedzony, że zaraz bym puścił pawia po tej drożdżówce" No fakt! Poszedł po dużym śniadaniu na drugą lekcję. Drożdżówka skonała w moich trzewiach.


Minęły już czasy kiedy wyjadaliśmy z babcinych paczek świątecznych słodycze przeznaczone dla naszych dzieci. Rodzicielsko ustanowiona prohibicja na temat słodyczy  ustawała w dniu kiedy dzieci nasze wkraczały do przedszkola. Tam już nasze zachłanne pazury nie sięgały a w paczkach od komitetu zwanego Mikołajem musiało być coś słodkiego. Nie żebym ja tak uważała, to uwaga od Świętego a ja nie czuję się zobligowana, żeby temu przeczyć.

Mantra codzienna:

- Mamo, jest coś słodkiego?!
- Są owoce.*

* Słodycze też raz jakiś czas. Ścisła dystrybucja np paczka delicji na trzech a to co niepodzielne w paszczę szaleństwa rodziców. W końcu to są tylko dorośli, którzy też kiedyś byli dziećmi (w dodatku jedno z nich chowane na wyrobach czekoladopodobnych, po których ma awersję do czekolady, jeśli nawet nie traumę )


Nie jestem na diecie, nie byłam i nie będę. Lubię jeść. Lubię jeść czasami rzeczy ogólnie uznawane za niezdrowe. Używam soli i cukru. Nie wierzę, że samo jedzenie jest mi w stanie zapewnić bezwzględnie zdrowie i nieśmiertelność. Dbam o swoich najbliższych jedzeniem codziennie gotowanym w domu z produktów świeżych, nieprzetworzonych ale nie zawsze eko. W domu nie ma słodyczy, bo musiałabym zakupić sejf, a skoro nie ma to się ich nie jada - proste. Nie daje się też dzieciom żadnej kasy w drodze do szkoły, nie ma pokus - proste. Otyłość nie bierze się z nieświadomości, otyłość bierze się z lenistwa, niedbalstwa i nadużycia  lub choroby. Dobrze, że wycofano napoje gazowane i słodycze ze szkoły, to na pewno jest plus; nie ma nie kupisz. Ale czy tak dobrze popadać w skrajność? Czas pokaże. Moim zdaniem żadna rewolucja nie ma szans zacząć się odgórnie nakazami lub zakazami. Człowiek ma w sobie masę przekory, a człowiek młody to nawet masę masy.



wtorek, 1 września 2015

Pamiętasz, lato ze snów?

Nie pamiętam, bo podobno takie suche i ciepłe lato na Podhalu było 100 lat temu. Fakt, że poziom wody w Czarnym Dunajcu jest poniżej 20 cm i, ze powróciły masowe kąpiele w  rzekach i potokach oznacza, że faktycznie jest ciepło. Być może nawet tak jak na planie serialu "Janosik"

- Co ci powiem to ci powiem; ciepło - Kwicoł do Pyzdry.
- Ciepło- Pyzdra do Kwicoła.

Wczoraj wyszłam po 20.00 z mokrymi włosami do rynku i nie przymarzły mi do czaszki! Ciepło. Takie były lata mojego dzieciństwa. Dorośli siedzieli w domach przy zasłoniętych oknach i wachlowali się Trybuną Ludu względnie Krakowską czy Dziennikiem Polskim dziwiąc się nam, dzieciom, ze mamy silę i ochotę latać po polu. A nam skóra płatami schodziła z ramion i biegałyśmy z koleżanka do osiedlowego warzywniaka gdzie stuletnia babinka raczyła nas zimną wodą z kiszonej kapusty z dębowej beczki. Dzisiaj zostaje mi szukać erzac tego smaku w kiszonych burakach czy ogórkach.

Ostatnie podobne lato było 14 lat temu. Podobnie jak wtedy spaliśmy i tego roku przy otwartych na całą szerokość oknach tylko pod prześcieradłami. Nasza kotka spędziła może 5 nocy w domu. Świadkowie zeznają, że w jednym z pokoi widzieli mysz. Za to nie widzieliśmy ani nie czuliśmy żadnych komarów. Zbyt sucho jak na te paskudy.

Wakacje zakończyliśmy koncertem w Lyskach pod Rybnikiem.


Magia Rocka nie zawiodła naszych oczekiwań. Szczególnie Houdini opuścił Lyski usatysfakcjonowany z koszulką, płytą z autografem, zdjęciem z idolem, zdartym gardłem i bolącą szyją. Zenek spowodował, że młódź i osoby jare rzuciły się sobie w ramiona podczas tego kawałka


Bo nadszedł ten czas, że osoby jare w naszym domu zaczęły inspirować się utworami  własnych dzieci. Żyjemy więc w dźwiękach i przekazach Kabanosa, Luxtorpedy, Huntera. Nasi idole mają teksty niezrozumiałe dla naszych synów. "Na falochronie" Kukiza Houdiniemu wydawało się być plagiatem "to niemożliwe, żeby to była piosenka tego łysola" - cytat dosłowny. Za to Skóra" stawia opór mijającym chwilom. Niestety wyjechaliśmy przed wykonaniem tego kawałka. Pan Gryzoń musiał być w sobotę w pracy...




Miłego początku września. Nasze pociechy poleciały do placówek na skrzydłach - oby ten wiatr zapału jak najdłużej ich unosił :)