poniedziałek, 12 października 2015

Mnie nie zaskoczyła.


Ani w drodze na zakupy, ani we własnym ogródku, gdzie już wszystko było starannie pozamiatane.



Na zaskoczone wyglądają kwiatki balkonowe, bo te jeszcze są w pełni kwitnienia. Bakopa bardzo odżyła po letnich upałach co jeszcze widać spod śniegu.


Kiedyś dostałam porządną nauczkę od natury, tulipany sadziłam w śniegu po kolana, bo sądziłam, że jeszcze będzie ciepło... Od tamtego września minęło wiele lat i już nigdy nie dałam się zaskoczyć. Kiedy tylko dalie dopadnie pierwszy przymrozek nie mam złudzeń, czas wyrywać wszystko i likwidować życie ogródkowe, bo tutaj lato kończy się w sierpniu a jesień kiedy chce...

środa, 7 października 2015

To sobie nawarzyłam kompostu, wpis długi wyczerpujący zarówno autora jak i Czytelnika.

Po co komu kompostownik? Według mnie to kwintesencja ogrodniczego recyclingu, po prostu rzecz nieodzowna w każdym ogródku. Kompostownik pozwala uzyskać piękną ziemię tanim kosztem. Ale po co komu ziemia? Już wyjaśniam. Plewiąc grządkę usuwamy pewną ilość ziemi z wyrzucanymi chwastami czy przekwitłymi roślinami. Wrzucając je do śmieci trwale pozbywamy się tej ziemi co roku. A wiadomo, ziarnko do ziarnka i zbierze się  miarka i to niejedna w ciągu kilku sezonów! Szybko zorientujecie się, że grządka jest coraz płytsza i na nic spulchnianie ziemi, bo po pierwszym lepszym deszczu wszystko "siada". Kompostownik mam odkąd tutaj mieszkamy i jeszcze nigdy nie kupowałam ziemi by dosypywać na grządkę. Owszem kupuję ziemię do skrzynek balkonowych ale tylko wtedy kiedy nie mogę jej uzyskać z kompostownika.

Są różne sposoby kompostowania, mój jest "na lenia". Nie segreguję chwastów, nie zważam na to, że mają np zawiązane nasiona. Sypię do kompostu wszystko jak leci tnąc na mniejsze kawałki tylko gałązki drzew lub rośliny o grubych łodygach. Nie mam żadnej koncepcji układania kompostu poza jedną; skoszoną trawę cienko rozsypuję i zasypuję ziemią. Do kompostu wyrzucam wszystkie jadalne resztki kuchenne oprócz mięsa i kości. Lądują tam skorupki z jajek, obierki, skórki owoców, fusy z kawy i herbaty oraz niedojedzone resztki z talerzy. Na to chwasty z ogródka i przekwitłe części roślin a pod koniec sezonu wyrzucam rośliny ze skrzynek balkonowych (część z nich przeżywa na tym kompoście do kolejnego sezonu, więc ich na wiosnę nie kupuję, min tojeść rozesłana) a jeszcze podsypuję popiołem z kominka ponieważ jest pozyskiwany tylko z drewna i to bukowego.

Przez te 20 lat mojego czynnego ogrodnictwa miałam 3 rodzaje kompostowników. Pierwszym była zwykła pryzma. Po prostu w jedno miejsce (najlepiej zacienione i bezpośrednio na glebie) odkładałam resztki. Owszem zdawało to egzamin lecz było bardzo nieestetyczne i trudno było nadać tej kupie jakiś kształt. Drugim kompostownik był gotowy produkt ze sklepu ogrodniczego; czarny plastikowy, składany. Niestety ze względu na niskie temperatury panujące na Podhalu szlag go trafił po 3 zimach - popękał od mrozu i po prostu rozpadł się :( Szkoda mi go było niezmiernie ponieważ miał on w dole jednej ze ścianek wyjmowane drzwiczki co ułatwiało wyciąganie gotowej już warstwy nawozu. Trzeci produkt został więc zbity z desek sposobem domowym i wytrzymał najdłużej. Jedynym kłopotem było wyciąganie z niego ziemi ponieważ należało zawsze zdejmować wierzchnią warstwę nieprzerobionych jeszcze resztek.

Nadeszła jednak i na ten trzeci kompostownik ostateczna chwila. Drewno choć zaimpregnowane i pomalowane zgniło sobie razem z resztkami wzbogacając mieszankę. Dwa dni temu rozbiłam go więc bez zbytniego wysiłku z mojej strony.


Jak widać kompostownik miał konstrukcję cepa, deski były przybite do drewnianych listew o przekroju kwadratowym. Jedynymi sprawami, o których trzeba pamiętać, to zachowanie dystansów pomiędzy deskami ( kompost musi mieć dostęp powietrza) oraz brak podłogi - śmieci muszą stykać się bezpośrednio z glebą. Kompostownik nie był niczym przykryty w związku z czym lało nań i sypało śniegiem co na pewno przyczyniło się do szybszego rozkładu drewna ale ponieważ wytrzymał ponad 12 lat, to następny też będzie taki sam ;-)

 Ziemię z takiego kompostownika należy przesiać zanim na powrót zaniesie się ją na grządki. Ja użyłam dość gęstego sita ponieważ jako osoba leniwa wrzucam do kompostu także drobne kamienie wykopane z grządki. Ha, i czego ja tam nie znalazłam przy okazji tego siania! Z sześć drewnianych i plastikowych klamerek do prania, sznurki, którymi podwiązuję klematis, lotkę od badmintona oraz kilka kapsli i rozerwanych torebek foliowych pewnikiem po nasadzanych kupnych cebulach). No i stos kamieni, śrubek, gwoździ, drucików, kawałków płytek a nawet historyczny ułamek pieca kaflowego - to wszystko bywało zamiatane i wrzucane na kompost przez Pana Gryzonia po każdym z licznych remontów :D


Ta po prawej to sterta śmieci odsiana od cennego nawozu.



A co zrobić z cennym nawozem? Przywrócić poziom ziemi na grządce lub ewentualnie uzupełnić wybite czasem, deszczem tudzież nogami dziury i zagłębienia w trawniku. Oczywiście ziemię należy równo rozgrabić i najlepiej podlać by się lekko ubiła. 





Mój kompostownik miał wymiary 130 x 130 x 90 cm i pozwalał na nieprzerwane kompostowanie odpadków z tego mikrego areału przez ok 3-4 lat czyli akurat na tyle starczała jego pojemność by regularnie wydobywać zeń nawóz. 

Moje lenistwo ma jedną wadę jeśli chodzi o ów sposób kompostowania. Na wiosnę pierwsze i najbujniej wschodzące okazują się być chwasty wszelkiego rodzaju :D Ale teraz mam na razie spokój z fizyczną rekreacją związaną z posiadaniem areału, a nasza Szpilka oszalała z radości, że w końcu ma taką dużą kuwetę pełną pachnącej robaczkami ziemi :)))

Jak podaje ostatni numer National Geographic; górale i góralki lubią robić wszystko sami, ziemię też, szczególnie, że na Podhalu jak u Myśliwskiego - kamień na kamieniu a na tym kamieniu jeszcze jeden kamień ;-)

Przepraszam jeślim kogoś zanudziła :)


piątek, 2 października 2015

2/10/15

Pan w bibliotece zawala ochoczo mnie nowościami oraz wznowionymi klasykami (albowiem zna się już na moich upodobaniach czytelniczych) mówiąc, że przecież książek wypożyczonych można mieć pięć. No i ciągle mam ten limit na nocnym stoliku :)



"Trociny" to pierwsze moje zetknięcie się z Krzysztofem Vargą. Powieść zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie samą fabułą, chociaż i ta zaskakiwała momentami, ale przede wszystkim spostrzegawczością autora w kwestii współczesnego środowiska naszej Polski własnie. Historia dzieje się w krainie korpoludków, gdzie poznajemy głównego bohatera i jego życie. Genialne wyczucie aktualnych nastrojów, żywe i wierne kwestie, które słyszymy często we własnym życiu. Narodowa nienawiść, hejt, zawiść, brak przyjaznego spojrzenia na drugiego człowieka - Varga idealnie nakreślił nasze polskie oblicze. Z samych siebie się śmiejecie czytając tę powieść, ale może się mylę, bo być może niektórym scyzoryk otwierał się w kieszeni - nie wiem. Dla mnie to świetne wywleczenie dulszczyzny z krainy korpoludków na światło dzienne.

Na fali będąc przeczytałam także "45 pomysłów na powieść", które mnie nie ruszyły, a potem z podobnym skutkiem "Aleję Niepodległości". Wstrząsnęło mną i nadal trzyma przy "Nagrobku z lastryko". Główny bohater wraca się w czasie do życia swoich dziadków i matki, wtrącając przy tym własne przemyślenia i przeżycia na temat swojego życia.

Obejrzałam masę filmów. Nie starczy miejsca w poście na wszystkie. Ostatni wieczór spędziłam oglądając "12 years a slave. Zniewolony"


Kurde, no nie wiem skąd tyle nominacji... No film jak film. Po obejrzanym w dzieciństwie serialu "Korzenie" nie był w stanie niczym mnie wzruszyć czy zaskoczyć. Pozostało mi po nim zdziwienie odnośnie nominacji.


Pozdrawiam czytających tego posta.