Jak na mój gust na Podhalu jest przeważnie zimno, ale nie sugerujcie się moim pokręconym gustem, który za temperaturę idealną uważa temperaturę własnego ciała, ale póki było w miarę przyjemnie tj w okolicach 20st, przekopałam co miałam przekopać, wyrwałam chwasty, podlałam i potem mogłam się napawać rozstawionymi w końcu meblami ogrodowymi a raczej kawą czy herbata pitą już nie na stopniu tarasu lecz na krześle :) Taki był czwartek, a ponieważ hektarów u nas w ogrodzie nie uświadczysz, to starczyło czasu na odpalenie nowego nabytku Pana Gryzonia. Grill gazowy ma swoje bezsprzeczne zalety. Można na nim spalić w szybkim tempie kiełbaski na przykład :D Ale można też zarzucić go mieszanką warzywną, szaragami, karczkiem i ziemniaczkami z boczkiem by potem cieszyć się biesiadą w towarzystwie przyjaciela ze szkolnej ławy :)))
W piątek wszyscy zjedliśmy post, bo kto to widział urządzać post między mylącymi się dniami tygodnia z racji świąt ;P Tym razem nas zaproszono na ucztę z grilla, która skończyła się dwie godziny po północy, przy czym całe towarzystwo wymiękło, albo raczej od zimna zesztywniało już po 22.00 więc trzeba było przenieść się do wnętrza - dobrze, że były wnętrza ciepłe i przytulne, to szybko odtajaliśmy (niektórzy przesadnie!) wróżąc oczywistą zmianę na zimniejsze dni.
Sobota, jaka znowu sobota?!, okazała się być kolejnym świętem, więc nikt w domu nie posprzątał :D Chłód przebijał z lodowatej mżawki, więc dekowaliśmy się w domu z lubością skupiając się na ogniu w kominku.
Niedziela, dnia czwartego, bo przecież wszystko nie szło po kolei w ubiegłym tygodniu, zaczęła się od mojej gorączkowej bieganiny z dymiącą patelnią pełną jajecznicy w szlafroku. Nie było mowy, żebym wyszła po szczypiorek do ogródka! O 8.30 rano były niecałe 3 stopnie. Galopem, nie że spóźnieni, tylko, żeby się rozgrzać, lecieliśmy na mszę świętą w dniu pierwszej rocznicy Komunii Św najmłodszego. Świeży śnieg w Tatrach całkiem wyżeżwił powietrze, tak, ze nawet w południe zialiśmy parą z ust jak smoki ;)
No i w związku z tym trochę sobie pooglądaliśmy. Z dziećmi i bez nich, a w niedzielę byliśmy na przedstawieniu "Wizyta" w naszym MOKu, gdzie spędziliśmy 1,5 godziny ćwicząc mięśnie policzków i przepony. Niby przedstawienie związane z wizytą Jana Pawła II, niby sprawa poważna ale okazało się, że wyszła beczka śmiechu w wykonaniu rodzimych aktorów amatorów. Święty też lubił humor a w przedstawieniu aż się roiło od gagów sytuacyjnych po te z wydźwiękiem historyczno-politycznym tamtych lat. Był więc pochód pierwszomajowy, przemówienia rządzących, wystąpienia sekretarzy, chórku regionalnego, dzieci ze szkoły, proboszcza i aniołów oraz mieszkańców Zagórza, które to położone jest gdzieś w okolicy nowotarskiego lotniska i tak naprawdę nie istnieje.
Z oszczędności przeczytałam tylko jedną, cieniutka książeczkę.
Nie podobała mi się. Nijak nie mogłam doszukać się w niej owego czarnego humoru i odniesienia do absurdalnej rzeczywistości. Jak dla mnie te opowiadania zostały tak nafaszerowane poetyckimi skwarkami, że straciły smak, ni to proza ni poezja. Nie wyłapałam zbyt wielu odniesień do realnych zdarzeń ale jak powszechnie wiadomo poezja mi nie smakuje od dobrych kilku dekad.
Na kino familijne polecam "W 80 dni dookoła świata" z Jackie Chanem. Podobało mi się natłoczenie historycznych faktów (niekoniecznie dokładnie zbiegających się z faktyczną akcją Verne'a) takich jak pierwsza wystawa impresjonistów czy budowa Statuy Wolności, parowy automobil czy Myśliciel Rodin'a towarzyszące zabawnym perypetiom dobrze znanego Fogga. Przy projekcji okazało się, że nasze dzieci całkiem dobrze orientują się w tych faktach :)
Bez dzieci obejrzeliśmy:
Czy zabijanie jest koniecznością, koniecznością naszej rasy?
Czy władza jest naszym przeznaczeniem?
Filmy łączy wspólny mianownik: współczucie. Poza tym poruszają wiele dylematów moralnych i problemów, o których na co dzień raczej nie myślimy opędzając natłok spraw do załatwienia tu i teraz.
Tylko 7 stopni na plusie ale da się żyć, nawet pranie wywiesiłam na sznurze i wyschnie, bo słońce dzisiaj prześwieca chociaż "zimno" grzeje.
Miłego tygodnia.
U nas też było zimno. Wczoraj wyszłam z domu tylko na 15 minut. Z filmów w ten weekend popełniłam: "Trishna. pragnienie miłości", "360 połączeni" :))
OdpowiedzUsuńzaintrygowałaś mnie tymi obrazami, wpisuje na listę do obejrzenia :) Wasze zimno, to ciepło - bez obrazy, wczoraj było tylko 7 st przez cały dzień z godziną przełomu na 11, dzisiaj nadal 7, nocą przymrozki oczywiście i kasztanki rozwijają się tylko ze srebrnych papierków na maturę ;P
Usuń:)))
Usuńjedyna rzecz na ktora nie moge narzekac to zimno, nie doswiadcze go do grudnia :) artdeco
OdpowiedzUsuńteż bym chciała taki klimat...
UsuńMy też marzliśmy . Ciągnęło od jeziora,że hej!
OdpowiedzUsuńniestety śnieg w Tatrach ochłodził całą Polskę. grunt, że jeziora nie zamarzły ;)
UsuńGdyby zamarzły to byłaby dodatkowa atrakcja : bojery
UsuńJa tam chłodzik lubię... dobrze się przy nim maszeruje. Choć w ogrodzie to faktycznie lepiej posiedzieć jak jest miłe ciepełko. u mnie już też w -pełni zaaranżowany, nawet hopsalnię dla chłopców poskręcałem.
OdpowiedzUsuńco kto lubi, ja marsze lubię w cieple, niektórzy twierdzą, że w upale nawet ;)
UsuńSpocony tyłek to fajna sprawa ale nie koniecznie podczas marszu ;-)
Usuńmnie się nie poci ;P
UsuńW żadnych okolicznościach ?;-)
Usuńależ nie,są pewne okoliczności tyle,że niekoniecznie upałem wywołane ;-) ogólnie jestem osobnikiem "niepotnym", nawet w saunie słabo mi to wychodzi. czasami zrosi mnie pot ale muszę wchodzić pod górkę i to taką większą np gdzieś w Tatrach albo ciężko pracować fizycznie, albo... no dalej to się już może domyśl, w końcu masz żonę :DDD
UsuńNo fakt, przy żonie to człowiek nie raz potem spłynie ;-)
UsuńJa wolę jak jest zbyt zimno, niż zbyt ciepło;)
OdpowiedzUsuńW Sudetach tez był snieg, tez sie wymarzlismy, ale nie żałuje, warto było.
A w tygodniu zaliczyłam swój pierwszy raz, mianowicie kino z wnuczkiem - Supermana sobie ogladnęłam, a co:)
każdy ma swoje preferencje :) no proszę Superbabcia :)))
Usuń