Na szlaku, który wiedzie po słowackiej stronie Dunajca jedzie się głównie drogą szutrową z małymi wstawkami asfaltowymi. My postanowiliśmy wybrać się na obiad do Sromowiec Niżnych a potem zahaczyć o Czerwony Klasztor. Ponieważ mój telefon miał problem z łowieniem sygnału gps udało mi się zapisać tylko 7 km trasy na Endomondo. Pan Gryzoń złowił całość i stwierdził, że trasa kosztowała nas ponad 25,5 km pedałowania.
Szlak jest przyjemny i łatwy do pokonania zarówno rowerem jak i pieszo. Sporo osób wędrowało z kijkami, dużo jechało na dwóch kółkach a było też kilkoro biegaczy. Do Sromowiec na ścieżce panował spory ruch a miejscami tłok - nie można było rozbujać roweru ponieważ ścieżka jest wąska a ze względu na ilość ludzi należało zachować kontrolowaną prędkość umożliwiającą szybką reakcję.
Fale Dunajca unosiły tratwy flisackie z Polski i sporo wycieczek raftingowych ze Słowacji. Podobno było bardzo ciepło czego niestety nie zauważyłam zbytnio na cienistym szlaku, bo momentami było mi nawet chłodnawo - ale wiadomo, że ja mam popsuty termostat, a po pobycie w Chorwacji to już zupełnie zwariował. Tak czy siak termometr wskazywał na 25 stopni.
Czerwony Klasztor nas zaskoczył. Bileciki trzeba kupić by zobaczyć co jest za bramą. Ponieważ wszyscy byliśmy tam już za darmo kilka razy nikt nie pokwapił się na wydatek 3 euro.
Po obiedzie wróciliśmy na słowacką stronę i tuz za kładką, po drugiej stronie ulicy wypiliśmy kawę i herbatę do ciastka o wdzięcznej nazwie "marlenka"- jest to ciastko składające się z kilku cienkich miodowych placków przełożonych budyniowo-krówkowym kremem, warte grzechu :)
Wróciwszy do domu bynajmniej nie leżakowaliśmy. Szybki prysznic, przebieranka i z przyjaciółmi pojechaliśmy do Białki na Banię, na "Festiwal moskola". Faktycznie moskole były (och jak żeśmy westchnęli na wspomnienie naszego starego pieca kuchennego z blachami!) i było też koncertowanie. Dojechaliśmy na występ Staszka Karpiela - Bułecki, który ma dźwięczny i pełen mocy wokal, a którego zespół Future folk zapodaje muzykę skoczno taneczną. Potem był Zakopower z Sebastianem, który na żywo ma głos nietęgi w porównaniu ze Staszkiem, ale muzykę ponoć ambitniejszą.
Są gusta i guściki, wolę Staszka góralskie okrzyki ;-)
Mało nam było koncertowego podskakiwania, więc poszliśmy jeszcze na afterparty do hotelowej dyskoteki. Ze względu na kończąca się niedzielę i nadciągający nieubłaganie poniedziałek, nie doczekaliśmy się na pojawienie się panów Bułecek i kwadrans przed północą wsiedliśmy w transport do domu.
Następnym postem nadrobię moje czytelnicze spotkania ze słowem pisanym.
Pozdrawiam :)
jakbym miala takie krajobrazy tez bym popedalowala, a tka to mi sie nie chce. Rower stoi w garazu I czeka :) arteco
OdpowiedzUsuńjakbym nie miała krajobrazów to tez pedałowałabym, bo lubię :) nawet na zakupy jeżdżę rowerem i to kilka razy dziennie :) nie szukaj wykrętów i pamiętaj z roweru więcej się widzi niż z auta :)))
Usuń...no, widoki przepiękne...
OdpowiedzUsuńSerdeczności :)
przepiękne i swojskie :)
UsuńZrobilismy tę trasę per pedes, kilka lat temu; tęskni mi się za Pieninami, oj tęskni.
OdpowiedzUsuńIkroopko, zapraszam do powtórki :)
UsuńMoże sie uda:)
UsuńBrawo!
OdpowiedzUsuńŻaden wyczyn, ale przygoda warta przeżycia.
Wyczyn żaden ale frajdy mnóstwo, zwłaszcza, że ostatni przełom który pamiętam to nielegalny rafting w 1990 :)
UsuńTaki nielegał to najbardziej smakuje...
UsuńPamiętam na Bugu w kajakach a po drugiej stronie patrol "bratnich" pogranicznków z kałachami...
A my wciąż na rowerki się wybieramy ( jak sójka za morze nie przymierzając) , wszystko przez brak czasu
OdpowiedzUsuńkoniecznie znajdźcie te kilka chwil na relaks i wiatr we włosach!
UsuńW górach trasa pokonana rowerem liczy się podwójnie . chociaż jedzie się połowę, bo drugą się zjeżdża ;)
OdpowiedzUsuńAniu, dzięki, wg mnie to jest trasa płaska jak naleśnik, przewyższenie tylko 200m ale to subiektywna opinia rowerzystki, która nie jeździ po innym terenie :)
Usuń