Zaczęliśmy jednakże kulturalnie od zimnej przystawki- łosoś na sałacie lodowej z czarnymi oliwkami i cebulką w sosie vinaigrette. Niekoniecznie wszyscy uczestnicy imprezy wiedzieli dlaczego sos został tak nazwany a już większość zupełnie lekceważyła jego poprawną pisownię i olewała wymowę zajadając się owym łososiem winegrę
Potem były dwa mięsa z grilla z ćwiartkami pieczonych ziemniaków z barowym zestawem surówek. Tu już znikły opory związane z niedouczeniem i ewentualną słomą wystającą z gumofilcy specjalnie pastowanych na wysoki połysk od tygodnia, albowiem podano swojską siwuchę o temperaturze nieodbiegającej od zewnętrznej (właśnie zaczął padać śnieg) czyli jedynie słusznej o czym to niższe sfery wiedzą z doświadczenia a wyższe z podręczników kulinarnego savoir-vivre (czytaj; sawiorwiwr, sawuławiwr *) Goście wydawali się być zadowoleni ze składu menu, co do którego nazwy mieli te same obawy jak Magda Gessler do pure, więc wymawiali z polska jako jadłospis. Sałatki, galaretki (staropolski sentyment do sety i galarety!) mięsa zimne i barszcz z krokiecikiem znikały w miarę upływu czasu.
Zgrana przeze mnie samotrzeć (ja i mój komputer co wyklucza osoby trzecie jakby słowo owo sugerowało) rąbanka przyniosła zadawalający efekt utworzenia natychmiastowego komitetu w sprawie doboru piosenek tanecznych, który to komitet pstrykał sobie co chciał i w nosie miał reakcje oportunistyczne. Czasami ktoś niezrzeszony dopadł laptoka i chyłkiem nacisnął własny utwór z listy co owocowało połowicznym odsłuchaniem Nothing else matters Metallica i nim zaczęły płonąć zapalniczki komitet otrząsnął się i odparł atak Gustavem Lima
Właściciele restauracji dotarli najpóźniej ponieważ w tym samym czasie zajęci byli goszczeniem starostwa, które bardzo interesowało się naszym towarzystwem wycinającym hołubce i gwiżdżącym tudzież kwiczącym radośnie w podskokach. Na szczęście zostali zatrzymani na właściwym poziomie - o dziwo niższym niż nasz własny
Było czadowo. Jednym słowem. Wróciliśmy do domu o 3.20 (goniłam potem jeszcze 20 min własną kotkę, która uznała, że właściwie to już się wyspała i czas zacząć zabawę!) a wstaliśmy o 10.30, bo synowie bezkarnie podczas naszej nieobecności użytkowali tv i komputery w nielimitowanym czasie. Sami sobie zrobili hot-dogi na kolację i sami położyli się spać na pewno nie o 23.00 jak solennie obiecywali
* niepotrzebne skreślić
No normalnie zazdroszczę....... :)))
OdpowiedzUsuńTo jakaś duża okazja była? Gratulować, życzyć? Przeoczyłam jakąś informację? :)
Joanna
Joanno, imieniny moje i męża mimo, że oddalone od siebie o 3 tyg to zawsze obchodzimy razem, moje zazwyczaj w poście wypadają. cały czas robiliśmy je w domu ale ze względu na mały metraż impreza była podzielona na 3 etapy (2x przyjaciele, 1x rodzina) a potem jeszcze następowały urodziny średniego syna, więc stałam przy kuchni 4 tyg pod rząd szykując jedzenie. jednak faktem, który przeważył w decyzji przeniesienia imprezy do lokalu była niemożność tańczenia :D teraz tylko obiadek dla dziadków i kinderbal przede mną, zupełny luzik.
UsuńA więc i gratuluję, i życzę! :)) Życzę oczywiście wszystkiego NAJ! Gratuluję udanej imprezy. :)
OdpowiedzUsuńJoanna
dziękuję :)
Usuń:) To sto lat.
OdpowiedzUsuńŚwietnie zrelacjonowane.
akasza2
dziękuję :)
UsuńNie źle zabalowaliście ! Wszystkiego najlepszego dla Solenizantów !
OdpowiedzUsuńdziękuję Haniu :)
Usuńaleeeee faaaaajnieeeee!
OdpowiedzUsuńwanilia39 :)
Wanilko, wychodziliśmy z parkietu jak z sauny :D
UsuńCzytam, czytam i chyba ze zmęczenia nie mogę doczytać co to za okazja była? bo od czytania opisu potraw zgłodniałam:)) dzieci zaaawszeee kładą się spać "o czasie", tia :)
OdpowiedzUsuńw poście nie ma info - to były moje i męża imieniny :)
UsuńO rany, ja chcę na parkiet!!! :DDD I najlepszego :))))
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
UsuńFajnie :)) Najlepszego, Gwiezdna!
OdpowiedzUsuńdzięki :)
Usuńspacer pisze: ups...w tym zabieganiu przeoczylam! Przepraszam i najlepszego!
OdpowiedzUsuńnic się nie stało, dziękuję :)
Usuń