czwartek, 28 sierpnia 2014

Łebski pomysł miałam, żeby wyruszyć do Łeby :-)

A natchnęło mnie do tego jedno; obfitość pól namiotowych w Łebie. Jak nie tu to tam - pomyślałam - gdzieś znajdziemy miejsce i warunki, które nam odpowiadać będą. Tłoku na polach nie oczekiwano w sierpniu, wiem bo wysłałam kilka maili, więc pozostało nam organoleptycznie sprawdzić co tam zastaniemy, bo wiadomo, że w internetach wszystko wygląda miód malinka ;-)

Pierwszym trafem zajechaliśmy pod same wydmy ale teren położony w lesie i samo zagospodarowanie Campingu Łebskiego nie spodobało się nam . Morski wydał się zbyt tłoczny i tym sposobem dotarliśmy do Campingu Rafael.  Było przestronnie, czysto, spokojnie i od razu spodobało nam się. Potem jeszcze bardziej się nam spodobało, bo prysznice i toalety oraz aneks kuchenny były sprzątane 2-3x dziennie :-)

Co do pogody, to jakaś była. Krótka ulewa trafiła się nam tylko raz na tydzień pobytu co uważam za rewelację. Noce za to cieplejsze niż na Podhalu, więc spaliśmy bez czapek na głowie :D


  Na plażę zachodnią (B) chodziliśmy sobie codziennie. Czysta, szeroka, nieprzepełniona, w miarę spokojna i zaopatrzona tylko w 2 bary, co ja akurat biorę za wielki plus. Owszem, chodził pan "Kaaaaaawaaaaaa mroooooożooooonaaaa" ale mnie to nie ruszało, bo mimo pogody i słońca bardziej pragnęłam gorącego espresso. Jak zwykle nadmorskie położenie przyprawiało mnie o nagminną śpiączkę.
 Tak było ok 10.00
A tak po południu. Większość ludzi przychodziła na plażę kiedy my z niej znikaliśmy udając się śródziemnomorskim zwyczajem na sjestę :)
Skrzętnie omijane przez nas centrum Łeby, gdzie plastiku, brokatu, muszel z mórz tropikalnych, smrodu frytury
tudzież zjełczałego serka podobno z naszego miasta, który dojeżdżał nocnym pociągiem i robił za zakąskę pod turbota albo flądrę, zostało przez nas słabo eksplorowane i być może dlatego zachowujemy w pamięci tak miłe wspomnienia.


Któregoś dnia, przy niebie usłanym barankami, kopnęliśmy się pieszo do Rabki, gdzie zamiast uzdrowiska port mają ;-)
Oczywiście to drogowskaz do Rąbki.

Wmówiliśmy bowiem synom, że ruchome wydmy już tam się czają, a to tylko 2 lub 3 kilometry. Szli nieprzekonani, narzekając na wrednych rodziców, którzy za Chiny Ludowe nie chcieli zapłacić za przejazd melexem, ale szli. Minęliśmy wyrzutnię rakiet z II wojny światowej i za następne "2 km" doszliśmy w końcu do czegoś wzniosłego

 ponad poziom morza :D
 Zakaz turlania był tak samo często łamany przez dzieci, jak przez dorosłych przechodzenie przez linę ograniczającą "dzikość Słowiańskiego PN" od  jego ścieżek użytkowych.


Po kontemplacji ilości piachu wyplutego przez morze na tym unikatowym kawałku gdzie miast abrazji występuje akumulacja, ruszyliśmy sobie plażą do Łeby, która była o rzut beretem, czyli "3 km" stąd. 

 Ten odcinek wybrzeża bardzo mi się podoba, najbardziej z tych, które odwiedziłam nad Bałtykiem.



Szliśmy i szliśmy i tak uszliśmy 8,7 km w jedną i około 9 km w druga stronę :D

 Potem oddawaliśmy się upojnym rozrywkom wczasowym takim jak rejs stateczkiem na lukrowany zachód słońca.

 Nie ominęła nas jedyna wizyta w parku rozrywki, gdzie młodzież była uprzejma rozjeździć od razu prawie wszystkie pieniądze.
 Niektórzy wystrzelili się w kosmos.
Niektórzy kręcili w koło a nam do snu przygrywały rockowe kapele, bo na sąsiednim polu namiotowym odbywały się zloty; najpierw starych aut a potem motocyklowy. Skutecznie to granie zagłuszało dochodzące z oddali "żono moja, będzie się działo, ale-ale- Aleksandra, taka ładna" i mimo sporego nagłośnienia jakie zapodawali usypialiśmy w kilka chwil. podczas "Knocking on heavens door".

Czy leżąc na plaży czy przemykając chyłkiem przez centrum gratulowaliśmy sobie nawzajem z Panem Gryzoniem dziesięcioletniej nieobecności nad Bałtykiem. Z rozbawieniem i luzikiem patrzyliśmy na miotających się rodziców- posiadaczy dzieci w wieku zupełnie nieodpowiednim ;-) A ponieważ mamy wyobraźnię, gratulowaliśmy sobie tym goręcej sadzania własnych pociech w niefortunnym wieku na chorwackich, wiejskich plażach z kamieniem w ręku dla rozrywki.

Teraz nie mamy nic przeciwko Bałtykowi i jego atrakcjom. My robiliśmy swoje, nasi synowie swoje, a cała reszta swoje. Chcieli, to szli na plażę i kąpali się w morzu. Nie chcieli, to sami sobie organizowali czas na polu namiotowym albo w miasteczku. My sami czuliśmy się tak zajęci sobą jakbyśmy spędzali w Łebie tydzień miodowy co zbiegło się z naszą 18tą rocznicą związku, wiec może był w tym jakiś związek. Jednak wyjeżdżaliśmy z Łeby bez żadnego żalu machając falom "do zobaczenia morze może za kolejne 10 lat". I jedyne czego było mi naprawdę żal to przepyszny dorsz z rusztu w sosie kurkowym!

Na podłożu tego wyjazdu nawiązałam dyskusję ze znajomymi dlaczego Bałtyk tak nie zachwyca mieszkańców zapyziałych wiejskich miast. Uwalniając się od osobistych uprzedzeń do temperatury i nieprzejrzystości wody, nudnego i raczej monotonnego widoku płaskich plaż, irytującego piasku oraz lodowatego wiatru nawet podczas upałów doszłam do wniosku, że to co pozostało to natura, którą akurat mam za płotem i nie muszę za nią tęsknić w betonowych klatkach. Odkąd przeniosłam miejsce zamieszkania do domu z ogródkiem przyroda przestała być nieosiągalnym czy deficytowym towarem, którego pożąda się przez 11 miesięcy w roku, bo stała się częścią mnie - ot choćby w ciemnych obwódkach za paznokciami kiedy dopuszczam się kontaktu z grządką.

Tymczasem grządki tkwią w miejscu a roślinność na nich nie wskazuje nadmiernej obecności lata. Coś tam niby dalie kwitną, mieczyki niechętnie, kosmos i owszem, za to teściom w lipcu zakwitły powtórnie hiacynty rosnące w cieniu (czyli temperatura nocy była niska odpowiednio), a ja po powrocie wycięłam słonecznika samosiejkę. Wyrósł do 50 cm i pączki kwiatowe miał o średnicy 1 cm - wycięłam, bo nie zakwitłby w tym sezonie wegetatywnym.

O, sezon wegetatywny! To świetna nazwa dla tegorocznego okresu, który gdzieś w świecie nazywają latem... Żeby nie było, to wiedziałam, że takie coś trafi się nam na Podhalu po zimie bez zimy i nie mam zbytnich roszczeń, pretensji itd. Dogrzewam się regularnie w saunie, wczoraj było tylko 13 st w południe, albo rozpalam w kominku i odliczam tygodnie do kolejnych wakacji chociaż te jeszcze oficjalnie trwają.

18 komentarzy:

  1. :)) bardzo mi się ta relacja podoba :) i z uśmiechem i taaką wdzięcznością o Tobie myślę :) nie wiem jak będzie, czy nam się uda, ale ja (mimo, że marzy mi się zobaczyć jak najwięcej Chorwacji) już nas widzę na dokładnie tamtej plaży w Z. :) ach... :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam na wydmach i w Łebie jakieś piętnaście lat temu i - wydmy tak, chetnie jeszcze raz, kiedyś, Łeba nie i nigdy więcej.
    A co do wakacji nad morzem;
    my jeździmy zawsze na pierwsze dwa tygodnie wakacji i zawsze do Chałup - wtedy nie ma jeszcze tylu ludzi, bo ludzie czekają na 'pogodę', czyli na upał i jeśli zjeżdżaja, to na ogól wtedy, kiedy my już wyjeżdżamy.
    Na Helu jest mikroklimat, który dobrze nam słuzy, z jednym wyjatkiem, ja tam, mianowicie, nie spię;(
    No i widzę, że po dwudziestu latach wystarcza mi już tydzień spacerów brzegiem morza, bardziej mnie kręci podróżowanie po Polsce.
    Tylko tych zachodów słońca mi brak...;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. prawdopodobnie jestem mało romantyczna, zachody słońca lubię tylko te czerwcowe a wschody tylko te grudniowe, spacery brzegiem morza =1 na 10 lat wystarczy, mikroklimat służy mi wszędzie,albo musi służyć;-) ale najbardziej kręcą mnie widoki gór i obietnica upałów :))) "tyle ludzi" nie przeszkadza mi zupełnie, co było zaskoczeniem tegorocznego wyjazdu - po prostu nie muszę już nerwowym wzrokiem przeczesywać tabunów w poszukiwaniu własnego potomstwa :D czyli klasycznie, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, fajnie Ikroopko, że masz swoje Chałupy :)

      Usuń
    2. Zachody słońca kręca mnie niezaleznie od pory roku, te górskie też kocham, ale te w Chałupach są jedyne w swoim rodzaju.Ale, jak wiadomo, rodzaj rodzajowi nierówny, każdy ma swój:)))

      Usuń
  3. W Łebie byliśmy ,hmmm ... w połowie lat 80-tych . Zwykle jedziemy prosto w górę , Gąski , Mielno, Kołobrzeg - taka zaszłość historyczna . Mielna i Kołobrzegu nie lubię , bo co kawałek łebków z naszego miasta spotykam - dziób od mówienia "dzień dobry " boli. A tak poza tym to nie przepadamy za leżeniem na plaży.Wolimy zwiedzać .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja lubię poleżeć na plaży :) w wędrówce na ruchome wydmy spotkaliśmy sąsiadów z naszej ulicy ciągnące swe równie jak nasze niezachwycone potomstwo w tym samym kierunku :D

      Usuń
  4. ale wrazen; Leby nie pamietam, ale kilometrowe spacery wzdluz plaz zaliczylam :) artdeco

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to nie koniec wrażeń, znaczna ich część zaczęła się dopiero po opuszczeniu Łeby :)

      Usuń
  5. O rany, ale ludzi duuuużo.
    Ruchome wydmy słowińskie widziałam w 1992 r. ;)
    Świetna relacja Gwiezdna! Czyta się bardzo dobrze ;)
    O.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co najmniej 2x tyle ludzi było na plaży wschodniej. Dziękuję za komplement :)))

      Usuń
  6. Ja tam jednak kocham nasz Bałtyk. Są takie miejsca... Nie wymieniam głośno ich nazw, bo się zrobią popularne ;)) Byłaś całkiem blisko jednego z takich miejsc. Tak blisko i tak daleko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłośnico Bałtyku, nie musisz mówić głośno, tez przeczuwam istnienie tych miejsc, one są nad każdym morzem, ale niekoniecznie obfitują w pola namiotowe do wyboru i koloru ;-) jakiś koleś na kempingu wzdychał do Rowów, drugi oponował, że Karwia lepsza - każdy ma swoje miejsca a Ty strzeż swojego by się nim cieszyć bez tłumów :-)

      Usuń
  7. Łeba niekoniecznie, nadbałtyckie plaże zawsze, w każdej ilości i o każdej porze roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Sarahh, musi być równowaga w przyrodzie - dla mnie Bałtyk niekonieczny :)

      Usuń
  8. Ja tam morze lubię... wczasowiczów nie lubię ale morze to zawsze, zwłaszcza to zimne z lodowatym wiatrem... bo wtedy nie ma wczasowiczów.
    Te wyrzutnie V2 są super - szkoda ze zasypane (celowo) piachem i nie ma jak wpełznąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wczasowicze mogą być, umiem się odcinać od tłumów. Moje wytyczne co do morza, które lubię są konkretne; mała fala, super przejrzysta woda, temperatura 24- 28, tyle mi wystarcza do szczęścia tzn do pływania i nurkowania :)

      Usuń
  9. No tak pozostaje Adriatyk, bo na Tyrreńskim to już mną fale majtały jak starym kapciem. Na Egejskim też pływy wysokie i do dziś mam szramę (no szramkę) na mostku jak mną o kamienie na dnie rzuciło.
    Ewentualnie coś z wybrzeży afrykańskich lub... antypody ;-)

    OdpowiedzUsuń