Przegrałam trzy razy po 1500. Stawka była wysoka, wzbudzała emocje, miałam rumieńce i błyszczące oczy, że o nosie świecącym jak latarnia nie wspomnę. Kusił stukot ruletki i dobiegający stamtąd żetonowy zgiełk oraz brawa. No more bets, please! Miałam ochotę na kości. Niestety nie było :( Dwa stoliki do Black Jacka, dwa do pokera i ruletka. Przesiadłam się na pokera. Dowiodłam samej sobie, że w rachunku prawdopodobieństwa zawsze byłam cienka i stąd niefart w oczku, tak to to na mur beton spowodowało moją złą passę. Usiadłam do pokerowej czwórki. Ostatnie 1500. Rozdanie. Wtopiłam pierwsze żetony. Kupka zaczęła się kurczyć. Doradztwo męża posunęło mnie na skraj bankructwa. Wyrzuciłam go od stolika. Nastąpiła natychmiastowa poprawa. Dwójki na królach - w duszy głośne yeaaahh - poker face. Stosik żetonów odbudowany i zdublowany!!! Kolejne rozdanie. Para trójek. Super!, licytuję i podwyższam kolejną stawkę. Odsłonięta karta przynosi mi trzecią trójkę do tej pary w ręce. Stawiam wszystko co ugrałam. Zostałyśmy w grze we dwie. Ona też rzuca wszystkie żetony na stół. Ostatnia karta nie wnosi zmian. Sprawdzamy. Dwie trójki, upsss. Na szczęście o tych samych nominałach :) Pula idzie fifty-fifty. Po przeliczeniu 30 000. Czas skończyć grę i zejść ze sceny - niespłukanym :)))
Ludzie, Vegas to magia i nawet ten okropny kicz nie przeszkadza!!! Zawsze marzyłam by zagrać w Black Jacka, kości, ruletkę lub pokera. Jedynie bandyckie maszyny połykające quadry nie wydały mi się nigdy warte uwagi. Może by tak jeszcze na kolejny weekend wyskoczyć póki wiza ważna? Choćby tylko spróbować odrobić bilet tam i z powrotem? Tymczasem w sali dancingowej zaczyna się zapełniać parkiet. Spłukani czy wygrani bawią się wespół przy muzyce na żywo. Kelnerzy uprzatają na bieżąco stoliki. Tańczymy, co tam tańczymy, szalejemy!!! Kolory zlewaja się jak na karuzeli. Jedynie muszę uważać na śliski parkiet, bo moje szpilki nie trzymają się tak jak powinny. Zbilżająca się druga nad ranem zapędza nas do samochodu. Prowadzę boso, bo butów na zmianę nie wzięłam :) Dojeżdżamy a na skrzyżowaniu kolejna neonowa pokusa. Jesteśmy na plusie, wstąpimy? Pyta mąż. Nieee, oni tam mają same maszyny, mówię jak stary wyjadacz kasynowy :D
No tak. Żyłkę do hazardu to ja od zawsze miałam. Najlepsze czasy dzieciństwa, to kasynowe potyczki z bratem i kuzynem przy dziecięcym stoliku. Graliśmy w uproszczoną wersję pokera. Można było wymieniać max 4 karty. Plastikowe klocki o różnych kolorach były żetonami. Czerwony stolik nie raz był świadkiem autentycznych uniesień na fali fuksa i rozpaczy przegrywających "pod kreską" :)
Tak, to nie był sen. Naprawdę grałam w oczko i pokera i bawiłam się świetnie w towarzystwie męża oraz teściów. Byliśmy na imprezie organizowanej przez kontrahentów. Po obiedzie było nudne dla mnie bla-bla biznesowe ale potem zaczęły się juz same atrakcje. Dzisiaj na obiad tylko tortilla z gotowych placków,bo jakże obierać ziemniaki kiedy pod powiekami nadal piętrzą się kolorowe żetony?... Nie graliśmy na pieniądze :))))
Chyba żałuję, że będąc w Nowym Jorku nie skoczyliśmy do Atlantic City... Tak żałuję i to całkiem serio!
Do zobaczenia za tydzień!