Wyszłam z domu psiocząc na warstwowe ubranie, bo nie chciało mi się wyciągnąć cieplejszej kurtki. Zimny deszcz leje od wczoraj z różnym natężeniem. Świat zza okularów wygląda jakby ciągle lało nawet w sklepach.
Z upodobaniem zaczęłam życie przełknąwszy ostatni kęs zdobycznego pączka (w naszym mieście najlepsze pączki są w Rynku u Żarneckiego)
Na najlepszą kawę w mieście też można załapać się w Rynku, tuż obok piekarni ww ale ja wybieram zawsze jej drugą filię (brzmi dumnie :D), dwie ulice dalej od centrum.
Deja vu w Bodrum.
W hotelu, bardzo sympatyczna pani, wyrabiała je na oczach oczekujących.
Pikantne nadzienie ziemniaczano- paprykowe.
Można posmarować świeżym masłem, pyyyycha !
Do tego zimne piwo Efez - żyć nie umierać :)
Hotelowe śniadanie kiedy juz nie można patrzeć na mięso i jajka w 5 postaciach.
Obiad. Kuskus prima sort, podobnież tarta ze szpinakiem i pasta z ciecierzycy oraz sałatka polana cacikiem czyli jogurtem z ogórkiem i przyprawami. Rolada z indyka jak najbardziej zachodnia i nadziewana cukinia mięsem baranim z ryżem - największe rozczarowanie - powrót męki z dzieciństwa kiedy to ojciec w latach 80-tych przywoził ćwiartkę jagnięcia i nas nim katował... Żebym zjadła ze smakiem jakąkolwiek baraninę musi ona być tak doprawiona by jej charakterystyczny smak został zniwelowany. Po jednym kęsie tej cukinii "wietrzyłam" paszczę baklavą, kawą, winem i nie mogłam wywietrzyć ;-P
Kolacja. Ryba była codziennie. Taka; czyli dorada lub makrela, która niespecjalnie smakuje mi jako ryba smażona. A ja się pytałam gdzie kalmary, ośmiornice, krewetki i inne takie, no gdzie?
No tu:
Trza se było wyjść na miasto i kupić, bo hotelowi goście są różni... Nie wszyscy mają ochotę na coś innego niż pizza, tosty, frytki i burgery, zaniżają hotelom ocenę usług jeśli tego nie dostają :-( Nie wszyscy chcą próbować nowych dań co stwierdziłam naocznie.
Podczas gdy ja zajadałam się bakłażanami, ciecierzycą, kuskusem, pilawem, warzywnym miksem, soczewicą czy fasolą, dla niektórych menu było zawsze takie same - chicken, mashed potatoes, peas...
Dla nich też zapewne kucharze wyrabiali torty, creme brulee, rolady czy puddingi. Ja wolałam tureckie, zatopione w miodzie i bakaliach przysmaki. Te na trzeciej paterze to takie jak hiszpańskie churros z ciasta ptysiowego smażone na fryturze a potem nasączone cukrowo-miodowym ponczem.
Moja porcja soku - nie wywarł na mnie miażdżącego wrażenia jako, że za granatami słabo przepadam.
A w Grecji? No cóż, było bardzo gorąco :DDD Zbyt gorąco by zjeść coś więcej niż kilka owoców.
Nawet tych morza.
Za to można by było usmażyć sobie własnoręcznie kupioną, świeżą rybkę gdyby się miało tylko patelnię pod ręką ;-)
Pozdrawiam, skutecznie grzejąc się ogniem w kominku :)))
Pysznie to wszystko wygląda, no moze z wyjątkiem tych morskich potworów , ale ja ich nie lubię więc sam widok mnie straszy.
OdpowiedzUsuńPysznie, choc nie do konca moje smaki :)
OdpowiedzUsuńna wyjeździe wszystkie smaki są moje :)
UsuńTe placuszki wyglądają znakomicie, pewnie podobnie by mi smakowały. Generalnie kuchnia jak dla mnie, choć osobiście nad grecka to przedkładam kuchnie włoską i hiszpańską.
OdpowiedzUsuńone, te kuchnie, podobne, bo z basenu M. Śródziemnego, mniam :) byrek, börek, boereg czyli np chorwacki burek, placek z nadzieniem mięsnym, też mniam :)
UsuńZatęskniłam za owocami morza ... Pozdrawiam serdecznie :) A słodkości bardzo słodkie też dla mnie :)
OdpowiedzUsuńLuciu, ja też, dzisiaj odmrażam kalmary :)
UsuńDziękuję za "kawową" podpowiedź :) za parę dni wybieram się do Twojego Miasta - mam nadzieję, że Żarneccy jeszcze lodziarni nie zamknęli na zimę
OdpowiedzUsuńto może spotkamy się na kawie?
UsuńGłodna się zrobiłam. ;)
OdpowiedzUsuńakasza2