Ile razy pytacie się "dlaczego znowu ja mam to robić?!" tyle razy jest to sygnałem Waszej niezgodny na daną sytuację bardzo często spowodowanej poczuciem wykorzystywania czy niesprawiedliwości w związku. Z czego to wynika, można się zastanawiać i dysputować bez końca. Można licytować się na domowe obowiązki, bohatersko wskazywać na ich ilość, jakość czy niecodzienną przynależność do takiej czy innej płci. Moim zdaniem jednak nie o to chodzi. Wchodząc w jakikolwiek związek czy to partnerski czy rodzicielski mało kiedy zdajemy sobie tak naprawdę sprawę, że to przewróci nasze życie totalnie do góry nogami. Mało kiedy mamy świadomość obowiązków z tego wynikających dopóki ich nie zaznamy na własnej skórze. Potem zamiast spodziewanej fali szczęścia i sielskich obrazków pojawia się koszmar frustracji, pretensji i poczucie ukradzionego życia. Żona kumpla jest aniołem, mąż koleżanki idealny, trawa w sąsiednim ogródku zieleńsza a twoje auto mniej pali i w ogóle się nie psuje, a wszystko co było przed związkiem wydaje się być obrazkiem z raju. Ja to mam pecha!
O tym co dzieje się w każdym domowym stadzie i my sami często mamy błędne pojęcie. Jesteśmy tylko jedną stroną związku i w codzienności życia bardzo często zwyciężają pretensje, których nawarstwiane nie prowadzi do niczego dobrego. Czy potrzebny jest jakiś sprawiedliwy podział obowiązków byśmy mieli dobre samopoczucie? Czy w ogóle sprawiedliwy podział obowiązków w opiece nad potomstwem i domem w ogóle istnieje? Przykro mi, ale podejrzewam, że to zupełnie abstrakcyjne pojęcie. Podchodząc tylko w ten sposób do sprawy szybko okazuje się, że taki czy inny związek staje się skrupulatnie rozliczanym biznesem. Winien - ma, a cowieczorne saldo obciąża mankiem jednego lub drugiego. Jeśli chcemy tylko zdawania raportu w rozliczeniowych rubryczkach, to po co był nam w ogóle jakikolwiek związek?
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
2 Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
3 I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
4 Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
5 nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
6 nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
7 Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
8 Miłość nigdy nie ustaje,
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie.
9 Po części bowiem tylko poznajemy,
po części prorokujemy.
10 Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.
11 Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
12 Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
13 Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.
To jak się czujemy nigdy nie zależy tylko od nas samych. Składa się na to zlepek szybkozmiennych sytuacji, do których musimy się ciągle przystosowywać. Składa się na to człowiek/ludzie, z którymi żyjemy, ich uczucia, wola i zrozumienie. Wszystko ma swoje racje bytu, wszystko jest jakąś prawdą bądź częścią tej prawdy. Jedno jest, przynajmniej dla mnie jasne jak słonce; to dwoje ludzi buduje swoje relacje i tylko oni we dwoje mogą zadbać o jakość tejże relacji bez względu czy jest to związek małżeński, partnerski, rodzicielski czy przyjacielski. Często zapominamy, że sami mamy w ręku narzędzie zmian, bo łatwiej po prostu rościć pretensje.
Nie wiem czy w jakikolwiek sposób odpowiedziałam na pytanie z tytułu. Bardzo możliwe, że tak, bardzo możliwe, że nie. Jestem tylko jednostką wśród miliardów innych i moje próby uchwycenia równowagi skierowane są głównie na moje własne życie. Wysiłki wkładane w to często są niewspółmierne do efektów; cóż, na to nigdy nie ma gwarancji, bo życie to nie logiczna matematyka lecz wybuchowa współrzędna danego momentu w czasie i przestrzeni, jedyna i niepowtarzalna.
U mnie jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Po latach w związku w niepamięć odszedł czas licytowania się na obowiązki, zwalania odpowiedzialności na jedną czy drugą stronę. Dajemy sobie prawo do wyrażania własnych emocji i chyba tu upatruję największy sukces, poza oczywiście miłością, która póki co nie ustaje.
U mnie jest dobrze za sprawą nas wszystkich, czego i Wam serdecznie życzę :)))