wtorek, 10 marca 2015

Dzieża.

Stała w piwnicy za hydroforem, przykryta białą lnianą szmatą. Cały tydzień czekałam aż babcia przyniesie ją do kuchni w piątek po obiedzie. Pod białą płachtą kryła się tajemnica, która z pozoru tylko miała wygląd zwężającej się ku górze beczki z klepek w uścisku metalowych obręczy. Po zdjęciu materiału ukazywała swoje tajemnicze, zaśnieżone wnętrze z kolejną niespodzianką. Dno przykryte było jeszcze jednym kawałkiem płótna, z tym że ten był mały i lekko wilgotny. Babcia szybkim ruchem ściągała obie zasłony i zanurzała ręce aż po łokcie w worku mąki by przenieść dwie jej garści do dzieży. Nim jednak zasypała białym puchem dno naczynia pozwalała obejrzeć i nawet dotknąć "zocynek" pozostawiony po ostatnim pieczeniu chleba. Glut wielkości kobiecej pięści tkwił przyklejony do dna i boku. Szary i natychmiast klejący się do palca miał kwaśny zapach. Dosypana mąka i dolana woda przykrywały go by wkrótce go wchłonąć w rzadką konsystencję przejściową. Dzieża zostawała w kuchni na stygnącym piecu ponownie przykryta lnianą ścierką aż do sobotniego ranka.

Ręce babci gubiły się w wielkim wnętrzu dzieży mieszając energicznie powiększającą się masę chlebową.
- A nie bolą cię ręce, babciu? - dopytywałam ciekawie.
- Bolą.
- To nie lepiej iść do sklepu kupić chleb?
- Lepiej.
- No to po co robisz chleb w domu?
- Zobaczysz.
Ona miesiła ciasto ja pytlowałam jęzorem wyciągając ze spoconej babci słyszane po wielokroć historie. O pisaniu rysikiem na szkolnej tabliczce, o parskającym ogniu z karbidówki, o szorowaniu szczotką całej chałupy na wiosnę, o międleniu lnu, o wyrobie mydła domowym sposobem, o... Historii był zawsze na tyle na ile stawało czasu na zagniecenie ciasta chlebowego.
- Dość tych pytań - babcia wyciągała oblepione strzępkami ciasta ręce z dzierży i ocierała czoło o przedramię. Nierzadko biała smuga zostawała na nim.- Jazda mi stela, do pola!

Przed południem, między licznymi obowiązkami gospodarskimi, babcia rozpalała przyniesione przez dziadka drwa. Piec chlebowy po dziś dzień stoi w suterynie mojego wiejskiego domu. Od ćwierćwiecza ostygły i nieużywany. Kuchnia w suterynie działała tylko w lecie lub w soboty kiedy babcia piekła chleb. Tylko ten piec miał palenisko chlebowe. Babcia znosiła z kuchni na piętrze dzieżę a zaraz potem stolnicę, którą ustawiała na dwóch taboretach. Twierdziła, że ta pozycja jej bardziej pasuje przy wyrabianiu ciasta. Zgięta w pałąk wybierała urośnięte ciasto na pobieloną mąką stolnicę i zaczynała wygniatać. Ciasto było zwarte, ciężkie i słabo poddające się moim nienawykłym dziecięcym rączkom. Kilka ruchów i biegłam do zlewu myć zemdlałe dłonie. Pot ponownie rosił czoło babci. W kuchni zaczynało się robić nieznośnie gorąco, bo oprócz rozpalonej części chlebowej pod płytami kuchni także szalał ogień. Kipiące ziemniaki wypuszczały z garnka podskakujące krople wrzątku, rosół z kury pachniał przypaloną cebulą, obok dusiła się pieczeń cielęca na niedzielę. Babcia nie tylko zdążyła nastawić obiad ale także w międzyczasie zarobiła ciasto drożdżowe, które rosło i czekało na swoją kolej. Na stole czekały dwa obsypane mąką koszyki. Okrągłe, wyplecione własnoręcznie przez dziadka z korzeni świerkowych. Tych koszy było 6 lecz już od lat babcia nie używała ich wszystkich. Uformowane kule wrzucała do koszyków i przykrywała białymi ściereczkami. Koszyki przenosiła na kredens a na stolnicy zarabiała drożdżowe ciasto na niedzielę. Kiedy było gotowe leżało w blaszce obok chlebów.
- Pamiętaj dziewce, ze w chlebowym piecu trza palić twardym drewnem liściastych drzew. Broń cię Boze nie kłodż w piec wierzby, bo uona mo zimny uogień. Brzezina tyz kiepsko. Nojlepsy buk i jasion.
Kiedy po obiedzie babcia przegarniała węgle w palenisku w części chlebowej pieca, ognia pod blachami już nie było a ja dziwowałam się, że to chyba niemożliwe żeby chleby i ciasto upiekły się bez niego. Tlące się węgle drzewne przesunięte ku bocznym ścianom pieca wydawały mi się zawsze niewystarczającym paliwem. Jednak z otwartych "dżwierek" buchał niemożebny żar barwiąc twarz babci na czerwono. Falujące powietrze wciągało wsuwane bochny chleba, które babcia jedną ręką przemywała wodą a drugą posypywała czarnuszką przed wsadzeniem w czeluść pieca. Jeszcze tylko szybkie ciachnięcia ostrym nożem powierzchni bochnów i tyle było je widać. Na końcu, "ku dżwierkom" wsadzana była blaszka z serowym kołaczem, bo krócej się piekło ciasto niż duże chleby.

Dom przenikała woń chlebowa od piwnic po strych. Nawet dodany aromat waniliowy do sera na cieście  nie był w stanie przebić i zagłuszyć jej.
- A już? A kiedy? A długo jeszcze? A dobry będzie? A będziemy go dzisiaj jeść?

Piec musiał wystygnąć. Babcia nigdy nie piekła chleba według żadnych miar. Chlustała wodą, sypała mąką, miesiła aż konsystencja była właściwa. Potem czekała aż piec chlebowy wystygnie na tyle by można było włożyć weń rękę. Wyciągane chleby były jeszcze gorące, więc musiały odpoczywać na deskach, ale tuż tuż przed snem babcia odkrawała mi twardą, chrupiącą piętkę, z której najpierw wyskubywałam palcami kwaskowaty miąższ by potem nie dojeść całości lecz zasnąć wymęczoną napięciem i oczekiwaniem całego dnia.

Chleb był duży i ciężki. Kładła go sobie na rękę i dociskając do brzucha obracała do góry nogami. Kreśliła zawsze na każdym napoczynanym bochenku znak krzyża nożem, by potem opierając go stabilnie o biodro odkrawać kolejne pajdy ruchem noża ku sobie. Kiedy nóż dochodził blisko ciała obracała bochenek i krótkim cięciem odłączała kromkę od chleba trzymając go już nad talerzem.



Trzy dni robiłam domowy zakwas z mąki żytniej. Na pierwszy raz odważyłam się zrobić chleb  z małej ilości mąki. Przejęta długim czasem oczekiwania i samym procesem, który rzucił mnie w przeszłość, zapomniałam ciachnąć nożem  wierzch tego jedynego bochenka. Nie obmyłam go też wodą ponieważ nie mam w domu czarnuszki do posypania. Chleb rósł w koszyku ze świerkowych korzeni - tym samym wyplatanym przez mojego dziadka. Bochenek wyrósł, skórka mu pękła, miąższ jest zwarty lecz wilgotny (nawet za wilgotny, by nie powiedzieć zakalcowaty miejscami ;) mogłam go jeszcze dopiec z 10 minut). Zrobiłam go z mąki pszennej z dodatkiem kilku łyżek żytniej. Jest bardzo syty i taki kwaskowaty w smaku jaki pamiętam z dzieciństwa. 

W lodówce mam "zocynek" na zaś :)

23 komentarze:

  1. Fajne wspomnienia ! Kiedyś też piekłam podobny chleb , teraz sprawę mi załatwia automat .

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna opowieść. Pachnie chlebem. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też pamiętam smak chleba pieczonego przez Babcie, to był smak, mi najbardziej smakował ten ostatni bochen ,
    aż Ci zazdroszczę tego pieca, ale plany mam, czy wyjdzie? Obaczymy?
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janiczku nie wiem czy umiałabym upiec chleb w takim chlebowym piecu... byłam tylko małym świadkiem wielkich zdarzeń ;-) ale może namówię latem Wujka? kto wie :)

      Usuń
  4. Piekłam kiedyś chleb na zakwasie, ale się zniechęciłam, bo to cały dzień z głowy. Może jak się ma wprawę to szybciej idzie, a mnie to strasznie stresowało, czy wyjdzie, czy robota nie na marne :)

    No ale Tobie życzę powodzenia również w przyszłych wypiekach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie bardziej ekscytowało całe to wydarzenie, bo jak to bez drożdży wyrośnie? wyrosło, ale jak widzisz wprawy u mnie nie ma w pieczeniu. roboty z chlebem na zakwasie nie da się przyspieszyć, musi swoje odstać, musi być długo wyrabiany i chyba najlepiej robić go własnie tak jak moja babcia; mimochodem, przy okazji innych robót :)

      Usuń
  5. Piekłam kiedyś chleb na zakwasie, ale się zniechęciłam, bo to cały dzień z głowy. Może jak się ma wprawę to szybciej idzie, a mnie to strasznie stresowało, czy wyjdzie, czy robota nie na marne :)

    No ale Tobie życzę powodzenia również w przyszłych wypiekach :)

    OdpowiedzUsuń
  6. czytałam jak bajkę... piękne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hmm, to może dodam historię o ubijaniu masła w kiernicy - tak się u nas na wsi mówi na maselnicę, w której "kierda" się masło? dziękuję i cieszę się, że się podobało :)

      Usuń
  7. Wzruszyłam się. Mam identyczne wspomnieni. Babcia była mi bliska. To jak odbieram świat to właśnie jej zasługa.
    Dobrego dnia
    ana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ana, moje dzieciństwo to dom na wsi i dziadkowie, z którymi łączyły mnie niezwykle silne więzi. Kiedy dom wypełnił zapach tego chleba uległam magii wspomnień i wzruszeniu. I Tobie dobrego dnia!

      Usuń
  8. Ale masz fajne wspomnienia. Piękna ta historia. Ja upiekłam kilka bochenków chleba na zakwasie i się zniechęciłam. Może przepis nie ten, może wykonanie marne? Spodziewałam się czegoś lepszego. Twój wygląda ładnie. Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :))) wyglądał ładnie ale miał zakalca... nie będę na pewno piekła drugi raz chleba w ten sposób. podzielę ciasto na mniejsze porcje i włożę w foremki. takie bochny to nie na nasze wielkomiejskie piekarniki.

      Usuń
  9. Tez piekę. Tyle za teraz bezglutenowa się staje bo mam kłopoty gastro a w mojej rodzinie jest zdiagnozowano przypadek celiakii i teraz mnie naszło popróbować bez glutenu. Przepis mam dobry bo wypróbowany. Jak chcesz to podeślę
    ana

    OdpowiedzUsuń
  10. Pyszny musi być! :)
    akasza2

    OdpowiedzUsuń
  11. chetnie bym zjadla, teskno mi za dobrym pieczywem :) artdeco

    OdpowiedzUsuń
  12. Pięknie opisane. Moja mama piekła chleby w takim właśnie chlebowym piecu. Mieściło się w nim kilka bochnów, które nam wystarczały na cały tydzień. O dziwo, chleb jeszcze ostatniego dnia był przepyszny. Ja od kilku lat piekę chleb, ale nie na zakwasie, chociaż i w tym temacie mam krótką praktykę. Mój chlebek tylko na drożdżach z mąki razowej pszennej, żytniej, z dodatkiem ziaren słonecznika, otrąb owsianych lub pszennych smakuje wybornie.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Mery :) tak ten chleb pieczony na zakwasie aż do piątku był zjadliwy co jest nie do pomyślenia obecnie. Pozdrawiam :)

      Usuń