Nie lubię zbytnio amerykańskiego kina w nadmiarze. Przytłacza mnie swoją glazurą napompowanych botoksem twarzy, figur wyciętych z siłowni i uśmiechami sztucznych pereł implantów. Drażni mnie to na dłuższą metę, irytuje i odciąga od całego clou przedstawienia, które powinno swobodnie rozwijać się przed moimi oczami a tego nie robi z racji irytacji. Cieszę się kiedy mi się hollywoodzkie gwiazdy starzeją. Szczególnie męskie, bo nie poprawiają tak nachalnie swej urody i w końcu mogę się zakochać np. w takim Di Caprio, bo pod oczami ma wory opromienione kurzymi łapkami albo Bruce'u Willisie, bo pozbył się już całkowicie włosów na głowie. Z przyjemnością więc obejrzałam w końcu zaokrągloną twarz i sylwetkę Sigourney Weaver, która przestała w końcu być porucznikiem Ripley a na dodatek dołączył do niej solidnie już wymarszczony De Niro
Film zaczyna się seansem spirytystycznym, który po niedługiej chwili trwania zjawisk niezwykłych zostaje zdemaskowany przez Margaret i jej asystenta - akademickiej pary naukowców badających od lat zjawiska paranormalne. Sens wykładów Margaret wydaje się być jasny i klarowny, odkąd rozpoczęła badania nie trafiło się jej zjawisko nie posiadające naukowego wytłumaczenia. Tłamszona latami boleść po stracie dziecka i pewność, że "tam nic nie ma" nie zabija w Margaret chęci udowadniania. Jej asystent namawia ja na kolejna próbę demaskacji słynnego cudotwórcy Silvera. Mimo oporów w pani profesor zwycięża natura badacza. Finał historii jest bardzo zaskakujący i dla nas jako widzów i dla asystenta Margaret, świetnego w tej roli Murphy'ego.
Oglądam i nie mogę uwierzyć, przecież wczoraj dopiero obejrzałam Red Lights a teraz widzę to samo tylko cofnięte w czasie o ponad 100 lat! Ale patrzę dalej na tym razem młodą pogromczynię mitów i oszustw by w końcu historia, która zaczęła się tak samo rozwiązała się zupełnie inaczej. To nie horror z bryzgającą krwią czy krwiożerczymi zombie w tle. To obraz podświadomości, która potrafi różne dziwne psikusy płatać ludziom. Zdjęcia kreują w tym filmie nastrój niepokoju, pustki zapełnionej domysłami, które usiłujemy już od samego początku rozwikłać. Mimo przewidywalności zakończenia nie przerwałam oglądania - niedoskonale piękni aktorzy przytrzymali mój wzrok aż do końca rekompensując to czego się już domyśliłam.
Nic mnie tak nie zachęca jak "tylko w kinach studyjnych" na plakacie :) Wiem wtedy, ze to nie film dla masowego odbiorcy, że mogę w nim doszukać się głębszych prawd pod kożuchem brudnej codzienności. I tak jest tym razem. Giza mieszka z mężem w familoku jako bezrobotna żona górnika, który właśnie stracił pracę. Zdesperowana pragnie odmiany, nie chce by mąż zginął zawalony przy odzyskiwaniu węgla z hałd. Umie robić to co większość śląskich kobiet robi najlepiej - sprzątać. Za sprawą koleżanki dostaje namiar na pracę w domu szefowej klubu nocnego. Staje się jedyna żywicielką rodziny i w końcu ofiarą przemożnej chęci zarobkowania. Film ciężki, doprawiony czernią scenerii, w której się rozgrywa.
Zachciało się integracji z polską twórczością o randze komedii?, zachciało... No to się obejrzało, lekko pośmiało tu i ówdzie, zadumało nad zbieżnością obrazu ze stanem faktycznym i tyle. Przy okazji rozczarowało się, że tak dobrzy aktorzy właściwie nic nie zagrali poza przebierankami i szowinistycznymi wstawkami. Taki dziwny, bo taki prawdziwy ten film?
Bardziej film biograficzny a w nim i dramat i komedia. Przede wszystkim jednak wzajemne ratowanie się dwóch głównych bohaterów. Jak w "Pretty woman" bohatera z nędzy i grzechu wyciąga bogacz. Scena z opery dokładnie skopiowana poza reakcją tego biednego, bo to komedia ma być, więc się śmiejemy. Czyżbym narzekała? Nie, nie. Ten film ma swój niewątpliwy urok. Każe nam zrozumieć, że przyjaźń nie ma granic dlatego warto go obejrzeć, pośmiać się i wzruszyć, bo takie jest życie jakie kino czy tez na odwrót ;-) Polecam, nie wkręcam tym razem :)
Komedia? Ekhm, to może już się nie wypowiadam poza jednym: mnie film wydał się przeraźliwie smutny. To, że zdarzyło mi się przysnąć na nim kilka razy, to już inna bajka. Nie oczekujcie "Amelii" ani "Bardzo długich zaręczyn" tylko dlatego, że gra w nim Tautou.
A i do kina się poszło :) Wczoraj. I co mam powiedzieć o tym filmie, którego akcja urodziła się dokładnie w tym samym roku kiedy ja miałam niecałe 2 miesiące? Ładna klamerka w spinająca "Człowieka z żelaza" i "Człowieka z marmuru" z "Człowiekiem z nadziei" - Janda rozdająca ulotki w tramwaju, którym jedzie Wałęsa, pewno mało kto ją zauważy śledząc akcję. Nie umiem jednoznacznie odnieść się do tego filmu, zbyt dużo pamiętam z nędzy lat osiemdziesiątych by wstawki z kronik nie odświeżały uczucia upodlenia człowieka. To dziwne jak mocno dziesięcioletnie dziecko wstydziło się chodzić w wiecznie za dużych lub za małych butach. Jak taki smark wściekał się gdy musiał nosić przerobione spodnie ojca - to akurat wspomnienia mojego kuzyna. Ile było przerażenia w moim bracie kiedy z dziecięcej radości biegania do kiosku po gazety został strach czołgów wyjeżdżających zza bloków jak to pokazywano w telewizji, bo czołgów u nas nie było chociaż była manifestacja w 1970. Przerażenie rodziców pamiętających wydarzenia z 70go scedowane na nas dzieci zupełnie lub połowicznie nieświadome zrobiło swoje, baliśmy się tak samo mocno jak oni... Gdzie jest Wałęsa? zadawane na cichych i krótkich posiadach w gronie rodzinnym. Kto zabił Popiełuszkę? Jak odnowić oblicze ziemi, tej ziemi? Tony wypalanych papierosów, licha wódka, ciasto z marchewki, naleśniki z niesłodkim dżemem, ciastka ze skwarków, pomarańczowy ser i słone masło z darów znikały przed godziną milicyjną a my pędziliśmy do domu bez odpowiedzi z takich imprez. Chcąc nie chcąc przenikała w naszą świadomość polityka i wydarzenia tamtego czasu jak dym ze śmierdzących sportów, ekstra mocnych czy późniejszych klubowych.
Nie umiem wobec takiego osobistego ładunku emocjonalnego powiedzieć nic obiektywnego o tym filmie poza tym, że Więckiewicz świetnie nauczył się modulować głos i bardzo dokładnie starał się oddać zewnętrzny obraz Wałęsy. Tego aktora obsadzałam w tej roli od samego początku. Nic poza "Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem", kolejny obraz zaopatrzony w idealną muzykę i dobór utworów. Jedynym niuansem, który niezbyt mi się podobał to pogrubienie Więckiewicza niezbyt udolnie wywatowaną koszulą podczas przebywania Wałęsy na internowaniu (co za durackie i groteskowe słowo wymyślił sobie ówczesny rząd na zwykłe uwięzienie!), ale to już raczej szczegół charakteryzatorski ;)
Miłego weekendu :)
Filmu o Wałęsie programowo nie obejrzę . Jakoś gościa od początku nie znosiłam , zanim jeszcze został prezydentem.
OdpowiedzUsuńDo lamusa odkładam sympatie i antypatie jesli chodzi o oglądanie filmów,np Dianę bardzo lubiłam a film o niej okazał się być zupełną klapą, nawet zapomniałam, że obejrzałam ;)
Usuńniby amerykanskie kino mam na codzien, a nie ogladalam tych filmow, chociaz widzialam reklamy; Nietykalnych widzialam, bardzo mi sie podobal, Tautou nie lubie, filmu o Walesie pewnie tez nie obejrze, stracilam dla niego calkowicie szacunek po ostatnich wystapieniach. Biede i ja pamietam, ale dopiero teraz doceniam talent mamy, przerabiala stare garnitury, swoje ubrania na super kreacje, ktore niby ja sama projektowalam, a tak naprawde potajemnie kopiowalam z filmow i magazynow przywiezionych przez kuzynow marynarzy :) artdeco
OdpowiedzUsuńArt, bo tamte czasy wymagały od wszystkich niezwykłej kreatywności i pomysłowości i TO było super - dlatego nauczyłam się dziergać, szyć na maszynie i przerabiać :)))
UsuńMarkizo , jakiż wyczerpujący w informacje wpis . ( i w emocje też ! )
OdpowiedzUsuńbardzo Ci dziękuję :)
Zachęciłaś mnie do oglądnięcia wszystkich tych filmów , tak fajnie o nich napisałaś !
Gdybyś chciała odezwij się na meila . Pociągnęłabym z chęcią dyskusję o tych różnych światach .
To tez był wielce udany wpis .
feliczee
proszę i dziękuję :) odezwę się :)
Usuń