Jaki zestaw cech powinien posiadać, żeby były gwarancją ciekawej osobowości? Przeczesując pokolenia wstecz dochodzę do wniosku, że bardzo często zestaw ów (jeśli istnieje) nie musi stanowić o tym by osoba była odbierana jako interesująca.
Czytając powieści, słuchając historii ludzkich ciekawym człowiekiem może być potencjalnie każdy napotkany osobnik. Wystarczy pochylić się nad nim, nastawić ucho i wysłuchać.
Często ciekawe rzeczy mówią dzieci, które nie są traktowane serio tylko dlatego, że słuchający jest dorosłym, który wie lepiej.
Dzisiaj skakaliśmy z Kołkiem idąc do domu ze szkoły. Skakaliśmy jak koniki, raz na prawą raz na lewą nogę.
- Czy ja cię nie zanudzam tym gadaniem?
- Absolutnie, nie!
- Ale dużo gadam?
- Dużo.
- I ty to lubisz?
- Uwielbiam, bo sama byłam w twoim wieku taką gadającą maszyną.
- I co mówiłaś?
- Wszystko co mi do głowy przyszło.
- A co ci przychodziło do głowy?
- Mnóstwo spraw.
- Ale jakich?
- Na przykład zastanawiałam się dlaczego mam dłuższą szyję niz koleżanki.
- I co?
- No i rodzice wmawiali mi, że z taką się urodziłam, ale to nie była prawda.
- Nie?
- Nie, bo mi ta szyja się wydłużyła jak mnie wyciągali z becika.
- A dlaczego?
- Bo pewnie wyciągali mnie z niego za głowę.
- NAPRAWDĘ?
- No NAPRAWDĘ... tak właśnie myślałam patrząc na zdjęcia.
- Tak podejrzewałem, że babcia by ci raczej tego nie zrobiła! To rozsądna kobieta.
- A czy ja jestem rozsądna?
- Zazwyczaj tak, ale czasem ci odbija i kupujesz sobie pomarańczowe tenisówki albo skaczesz ze mną tak jak teraz.
- Oj, takie sprawy uważasz za nierozsądne?!
- No nie... Tylko inne mamy tak się nie zachowują i zupełnie inaczej się ubierają.
- Ale nie przeszkadza ci to?
- Nie, mnie się podoba, że jesteś taka dziewczyńska. I te botki też mi się podobają co je sobie wczoraj kupiłaś.
Tak wiele umyka nam w codziennym pędzie. Ignorujemy wiele słów, bo priorytety ustawione sa na praktyczne strony zycia, a to nie spowalnia obrotów, nie przystajemy jak zagapiony dzieciak tylko popychani czasem lecimy do przodu. Oddalamy się od słuchania najbliższych. Uciekamy w niezbędne zajęcia. Odcinamy się od ciekawych ludzi, bo tak na prawdę ciekawą osoba jest każdy z nas.
Trochę mi się rozwlekło z tym wstępem, a miało być o dziadkach. Bo oni też byli ciekawymi osobami. Pradziadkowie ze strony mamy byli z dwóch światów. Jedni skrajnie ubodzy, jadający zupę z lebiody na przednówku a drudzy z bogatych klanów podhalańskich żeniących się między sobą. Jednakowo potraktowani hiszpanką przetrwali w stosunku 3:1. Staszkowi wydawało się, że płonie w nim ogień. Wyszedł na obejście by napic się chłodnej wody ze studni. Trochę pomylił pory roku w malginie, wyszedł w samej koszuli na dwudziestostopniowy mróz. Do rana nie dozył. Prababka nie mogła go zatrzymać. Musiał zgasić ten ogień w sobie. Franek pojechał był do Stanów by z majętnego gazdy stać się wyrobnikiem w kopalni z marną dniówką. Wrócił do majątku a chytrość jego na gromadzenie dóbr rosła z wraz wiekiem. Nawet po obdarowaniu mego dziadka spłachetkiem pola przyganiał swoje krowy, by je tam wypasać - bo to nadal jego było chociaż pola zostały prawnie przepisane.
Drugi Franek (monotematyczność w kwestii imion minęła dopiero w pokoleniu moim) został wcielony w wojska austriackiego i w czasie I wojny światowej przeciągnięty (pieszo i pociągami bydlęcymi) aż na Sycylię. Był młody, świata i ludzi ciekawy, to się nauczył szybko włoskiego i niemieckiego a także czytania i pisania, bo tam chyba raczej spokojnie było mimo ataków Włochów na austiacki Triest. Wrócił jeszcze w miarę młody i nie sterany, swięcie przekonany, że na Sycylii bieda gorsza niż w Galicji, bo nie dość, że słońce palące i plagi suszy, to jeszcze jadali tylko polentę a Frankowi ckniło się za grulami z kwaśnym mlekiem. Franciszek stał się po wojnie sławny i popularny, jako jedyny oprócz Żyda i księdza pisał i czytał. Sława jego nie zaginęła i po śmierci, bo moja babka zyskała przydomek do rodowego nazwiska i w tłumie identycznych nazwisk we wsi (tu też monotematyczność zwiazana z nierozdrabnianiem majątków, rody żeniły się między sobą) zwana była aż do śmierci Pisarkulą od Pisarki.
Ojciec mojej mamy strony był jednym z pierwszych mieszkańców wsi, którzy "zlekceważyli" moc i siłę ziemi i poszli do miasta pracować. Od wczesnych lat 50 pracował jako listonosz zajmujący się przesyłkami kolejowymi. Ponad 10 lat chodził do pracy na piechotę zimą lub rowerem w lecie nim otwarto połączenia PKSu. Wyłamał się też w kwestii dzieci, bo nie dość, że nie napłodził niezliczonej ilości a tylko 3 sztuki, to jeszcze posłał do szkół do miasta. I po co, skoro nie mieli zostać księżmi ani wstąpić do zakonu! Marnował dzieci, zamiast przyuczać je do pracy na polu.
Pradziad ze strony ojca, August, porwał swoją żonę do Niemiec bo był pod zaborem. Poza tym podobał mu się niemiecki ordnung, mówili oboje doskonale po niemiecku i skoro nie mogli byc Polakami, to postanowili spróbować stać się Niemcami. Tam na bauerskim gospodarstwie mnozyli się w całkiem zasobnym zyciu dopóki nie zaczęło się w Europie gotować. Jako bauer uniknął co prawda wojska ale nie ochronił rodziny przed biedą materialną. Typowo polskie nazwisko zaczęło nagle przeszkadzać Niemcom, którzy z zaborców stali się narodem zbrojącym się na potęgę. Pozbierał August familię w troki i wrócił do Wielkopolski. Osiadł także na wsi i zaczął wydawać po kolei wszystkie swoje 7 córek. Drugi pradziad był także rolnikiem. Umiłowanie do ziemi zaszczepił w moim dziadku tak skutecznie, że ten stał się całkiem zapalonym rządcą majątków upadających, przegranych w karty lub przechlanych na rautach. Za swe umiejętności był rozrywany dla ratowania kolejnych i prowadził całkiem przyzwoite i zasobne zycie z moją babką. Wynagradzany hojnie za swe zasługi nakupował przedwojennych obligacji i upatrzył sobie mały mająteczek w stanie upadłości, którego kupno miał sfinalizować na jesieni. Niestety Hitler miał w nosie plany Wojciecha a po wojnie babka rozpaliła w piecu nieważnymi obligacjami, bo na kupowanie gazet w Polsce socjalistycznej nie miała ochoty mimo, że Trybuna Ludu paliła się wyśmienicie.
Nie wiem wszystkiego o moich przodkach. Niestety. O dwóch pradziadkach ze strony ojca mam tylko wiadomość, że zyli. Jestem jednak przekonana, że także byli ciekawymi ludźmi z interesującym życiorysem. W mojej głowie i wspomnieniach kłębia się ciotki i wujkowie zsyłani na robotę do Niemiec, więżeni w Oświęcimiu, emigrujący do USA. Strzępki wspomnień, masa domysłów, uśmiechy, gesty, żarty, łzy w oczach. Kalejdoskop uwiecznionych osobowości, z których każdy był kimś i każdy coś znaczył pieczołowicie otulam elektronami krążącymi między neuronami.
Nie wyobrażam sobie istnieć bez ich istnienia. Nie dość, że to fizyczna niemożliwość, to jeszcze psychiczna potrzeba.